środa, 8 kwietnia 2015

XIII

-Halo?
-Dzień dobry, tu Sky…- przedstawiłam się szybko, jednak nie zdążyłam wtrącić już ani słowa.
-Julie, zostaw to na recepcji…- przerwała mi kobieta, a ja zorientowałam się, że zapewne ma drugi telefon.- Tak, Sky?
-Dzwonię w sprawie pani propozycji…
-Na prawdę? Świetnie!- odsunęłam telefon od ucha z powodu jej krzyku.- Poczekaj chwilę… Theo, zawołaj proszę Hannah… Tak, chciałam z tobą porozmawiać… Niestety jestem zmuszona podziękować ci za współpracę…
Chwila, czy ona właśnie zwolniła poprzednią opiekunkę?
-Od kiedy możesz zacząć?- spytała, nie ukrywając zadowolenia.
-Ah…- zaczęłam lekko zszokowana.- Może w weekend? Nie wiem zresztą jakie w jakich godzinach…
-Spokojnie, kochanie.- pewnie, gdyby nie jej przemiły głos zdenerwowałabym się, że znów nie mogłam dokończyć swojej myśli.- Ustalimy to wszystko w sobotę. 18?
-18.- zgodziłam się, a wtedy doszedł do mnie głośny dźwięk dzwonka.
Pożegnałam się, by po chwili schować telefon do plecaka i obserwować jak te zwierzęta wręcz walczą o dostęp do szkolnego wodopoju.  Czasem nawet wydawało mi się, że dzikie świnie mają więcej kultury. Nie obrażając Pumby, bo Pumba to naprawdę świetny gość.
Nie czekając ani chwili dłużej wstałam i zasunęłam za sobą krzesełko. W połowie drogi zauważyłam idących w moim kierunku Double B. Postanowiłam właśnie tak ich nazywać. Usłyszałam, kiedyś to określenie na korytarzu.
Bobby niemal od razu skierował swój wzrok na mnie. Jego twarz była poważna, dzięki czemu mogłam podziwiać jego męskie rysy. Ubrany w czarne spodnie i t-shirt ze skórzanymi wstawkami, poprawiał czapkę założoną daszkiem do tyłu. Uśmiechnął się nagle lekko w moją stronę, na co nie zareagowałam. Wlepiałam jedynie w niego rozmarzony wzrok, a gdy pokonał już schody i rozsiadł się przy sławnym stoliku, wreszcie odwróciłam głowę.
Zaraz za nim szedł B.I, mający na sobie białe ubrania idealnie kontrastujące z ubiorem przyjaciela. Przez chwilę jego ciemne tęczówki spotkały moje. Znów to dziwne przytłaczające uczucie przeszyło moje ciało. Nie potrafiłam tego nazwać. Może to nienawiść, smutek, strach… Jedno na pewno- ciekawość.
B.I
-To co dzisiaj sałatka czy shake marchewkowy?- Bobby rozsiadł się wygodnie rozkładając ramiona na sąsiednich krzesłach.
-Przecież wiesz, że z rana to ja tylko owsiankę.- wyszczerzyłem się.
Chłopak wstał z miejsca i ruszył w kierunku lady. Wiedziałem, że po chwili wróci. Nie uznawał czegoś takiego jak kolejka.
Położyłem łokcie na stoliku i przeczesałem palcami włosy.  Cholernie się nie wyspałem, jeśli kilkugodzinne zamknięcie powiek można nazwać snem.
-Stary, wiesz, że owsianka jest dobra na trawienie? Nie zamierzam czekać na ciebie pod kiblem jak rycerz błonnik zacznie działać.- usłyszałem głos mojego przyjaciela.
Serio przyniósł mi tą papkę?
-Wróć i poszukaj swojego mózgu.- zaśmiałem się.- Tylko weź lupę.
Wtedy poczułem silne pieczenia ramienia, a Bobby stał obok z zaciśniętą pięścią szczerząc się jak nienormalny.
Po chwili na stoliku wylądowały dwa ogromne burgery.
- Szantaż o podwójny ser?- rozpakowywałem biały papier.
-Szantaż?- Bobby z trudem mieścił w ustach kanapkę.- Widzisz tą twarz widzisz?!
Jego poczucie humoru było żałosne, ale co dziwne, bawiło mnie.  Byłem pewny, że cokolwiek by zrobił nie straciłby miana mojego najlepszego przyjaciela. Poznaliśmy się parę lat temu i odtąd nie zdarzyło mi się nudzić. Zawsze mieliśmy głupie pomysły, które wiązały się później z problemami. Na szczęście nauczyliśmy się sobie z nimi radzić. Bo na tym właśnie polega przyjaźń. Na tym, że zawsze mogę na kimś polegać. Bezgranicznie.
-Challenge.- usłyszałem za sobą głos, który poprzedniej nocy brzmiał nieco inaczej.
Spojrzałem na Bobby'iego, który głośno przełknął kawałek burgera. Oblizał wargi, a parę dziewczyn z tyłu zachichotały cicho szepcząc komplementy. Cholerny Casanova.
Po chwili krzesełko obok mnie poruszyło się, a usiadła na nim nie kto inny jak Nicole.
-Challenge.- powtórzyła i uniosła brwi do góry czekając na naszą reakcję.
Zlustrowałem ją obojętnym spojrzeniem, chociaż trochę mnie zaskoczyła.
-Który?- rzucił Bobby mnąc papierek, a gdy uformował go już w kulkę rzucił nim w kierunku kosza. Zupełnie nieistotną informacją było, że znajdował się kilkanaście metrów od nas i zamiast dołączyć do reszty śmieci wylądował na czyjejś głowie.
-B.I.- oznajmiła i chwyciła za kubek z colą zaciągając napój przez rurkę.
Uśmiechnąłem się drwiąco, a Bobby po chwili zrobił to samo.
-No to skopmy im tyłki.- chłopak wyciągnął dłoń, którą  zaraz chwyciłem.
Siedzieliśmy przez chwilę w niezręcznej ciszy, a ja zmęczonymi oczami rejestrowałem twarz mojego przyjaciela wiedząc, na co się zanosi. Cóż, wyczucia czasu to on nie miał. Zdolny był nawet to rozmowy o najnowszym pornosie, stojąc obok zakonnicy.
-Nicole...- zaczął nonszalanckim głosem.- Tyś jak mleko w serze, ser jak w mym hamburgerze.
Wybuchnąłem śmiechem, a dziewczyna popatrzyła na Bobby’iego kpiącym wyrazem twarzy, który mówił, że w tym przypadku bez specjalisty się nie obejdzie.
-Dla ciebie jestem weganką.- wstała widowiskowo i obróciła się na pięcie zostawiając chłopaka w niemałym zakłopotaniu. Zaśmiałem się pod nosem, a Bobby chwycił za telefon zapewne sprawdzając w wyszukiwarce różnice między weganką a wegetarianką.
Nawet nie zdążyłem jej spytać skąd ma te informacje. Zniknęła. Była w tym na prawdę dobra.
-Ciekawe kto tym razem…- rzucił Bobby.
-Ktoś, kto jest albo odważny, albo po prostu głupi.
Można było wywnioskować, że jestem zarozumiałym typkiem, którego świat zaczyna i kończy się na mojej osobie. Nie do końca była to prawda. Znałem po prostu swoją wartość. Nie miałem zamiaru ze sztuczną skromnością stwierdzać, że moje sukcesy są wynikiem przypadku. Zapracowałem na nie.
-Myślę, że to ktoś nowy.- Bobby przerwał ciszę.- Kojarzysz kto przeprowadził się nie dawno?
-Hmm… Sky!- zacząłem unosząc ręce do góry naśladując dziewczynę.- Trzęsę gaciami na samą myśl.
Bobby zaczął wręcz histerycznie się śmiać od czasu do czasu posyłając mi znaczące spojrzenie.
-Cholerny zboczeniec.
-W końcu nie jest zła.
 Uśmiechnąłem się delikatnie powtarzając w myślach ostatnie zdanie, które usłyszałem z ust przyjaciela. Po chwili popatrzyłem na niego wrogo. Chłopak z uśmiechem na ustach uniósł ręce w obronnym geście.
-Ale jest twoja.- rzucił.

-Jest moja.

XII

Gdy po szkole wróciłam do domu, spotkałam babcię kucającą przy rabatkach. Z lekarską dokładnością zajmowała się sadzonkami i dłońmi przyodzianymi w rękawice, odgarniała nadmiar ziemi. Na mój widok powoli się podniosła kładąc rękę na swoim udzie.
-Już wróciłaś?
-Yhym.- mruknęłam.- Odwołali ostatnią matmę.
Nagle usłyszałam pisk Hope. Rozpoznała mój głos.
-Słyszałaś?- babcia rozglądnęła się wokół.
-Co?- udawałam zdezorientowaną.
Kobieta wykonała obrót wokół własnej osi i jak na złość pies wydał z siebie kolejny dźwięk.
-Co to? Pies?
Spanikowałam. Babcia nie mogła się dowiedzieć. Na pewno nie teraz.
-Aa…- świadoma jak żałosne wytłumaczenie znalazłam pisnęłam gumą od trampek o chodnik.- To ja.- uśmiechnęłam się lekko bacznie obserwując twarz staruszki.
Babcia wzruszyła ramionami i zdjęła brudne rękawiczki. Nie sądziłam, że się nabierze.
-Nie ważne. Chodź na obiad.
Posłusznie weszłam za nią do domu. Ściągnęłam ciężki plecak i rzuciłam go w kąt przedpokoju. W podskokach pokonałam parę schodków, by znaleźć się w salonie położonym nieco niżej.
Zauważyłam dziadka siedzącego przed telewizorem. Trzymał w dłoni herbatę, chociaż tak naprawdę wiedziałam, że znajdowały się tam nie tylko ciemnozielone listki.  Uśmiechnęłam się do niego znacząco, a George zrobił minę niewiniątka. To w sumie było zabawne, że ukrywał swój nawyk także przede mną.
Pomogłam babci rozkładać talerze na stole, a po chwili dziadek przysunął krzesło i zajął środkowe miejsce. Wkrótce z naczyń unosił się zapach zapiekanki. Babcia była świetną kucharką i byłam przekonana, że zna wszystkie rodzaje przypraw, nawet takich o których nie słyszała połowa populacji­. Nie tylko na tym punkcie miała lekką obsesję. Wspólne posiłki to główna zasada panująca w tym domu. A ja już mam dość zasad. Nawet tych własnych.
-Nie opowiedziałaś nam nic o schronisku.- babcia chwyciła po serwetkę dotykając nią później kącików wąskich ust.
-Jest naprawdę fajnie.- odparłam. Zawsze lubiłam nasze rozmowy. Były luźne i mimo ogromnej różnicy wieku czułam się swobodnie. Przynajmniej, gdy poruszane były codzienne tematy.- Moja przełożona jest w porządku i poznałam Ian’a. Dogadujemy się.
-Ian’a?-  wtrącił się dziadek uśmiechając się złośliwie.
Westchnęłam i zmarszczyłam brwi. Dziadek uniósł dłonie w obronnym geście, a po chwili znów zajął się daniem.
Nagle w kieszeni poczułam wibrację telefonu. Dyskretnie wyciągnęłam go i ułożyłam na udzie, by móc przeczytać wiadomość.
„Wiesz, że łatwo się nie poddaję?”
Przewróciłam oczami i potaknęłam głową, by zapewnić babcię, że słucham jej wywodów. Byłaby zła, jeśli dowiedziałaby się o pogwałceniu świętej zasady.
„Wiesz, że ja też?”- z trudem wystukałam jednym palcem odpowiedź i wysłałam ją do jakże denerwującego mnie właściciela numeru.
Chwyciłam z powrotem za sztućce i pochłaniałam zapiekankę uśmiechając się do dziadków. Nie skupiałam się zbytnio, na tym co mówią, jednak z urywków, które doszły do moich uszy rozmawiali o polityce. Jak widać, nie traciłam niczego interesującego.
„W sumie mnie to kręci”- telefon znów dał o sobie znać, a gdy przeczytałam wiadomość ostatni kęs utkwił mi w gardle.
Zaczęłam kaszleć i cała sytuacja wyglądała co najmniej tak jakbym miała się udusić. Dziadkowie popatrzyli na mnie z ulgą, gdy wreszcie wszystko wróciło do normy. Co za idiota!
Podziękowałam za obiad, uprzednio upewniając sto razy Mary, że już jest w porządku. Udałam  się do pokoju. gdzie szybko zmieniłam ubrania. Włożyłam obcisłe rurki i koszulkę z napisami, której rękawy podwinęłam do wysokości łokci. Związałam włosy w kucyk unosząc przednią ich część lekko do góry. Usiadłam na łóżku, a chwilę później także moje plecy poczuły miękką pościel. Znów sięgnęłam po telefon przeglądając skrzynkę odbiorczą. Co mnie podkusiło, by mu odpisać? Przewijałam smsy, kładąc rękę na czole. Jestem żałosna. Miałam go zignorować, wzbudzić jakiekolwiek poczucie winy, a moja jakże emocjonalna wypowiedź na korytarzu tylko go rozśmieszyła.
Podniosłam się i chwyciłam za czarną sportową torbę. Zeszłam na dół, gdzie Mary i George wciąż siedzieli przy stole coraz bardziej angażując się w ostrą wymianę poglądów. Tak właśnie wyglądała moja rodzina. Ciągłe rozmowy, a nawet kłótnie. Podobało mi się to o wiele bardziej niż tajemnicze kilkuwyrazowe stwierdzenia rzucane pod moim adresem.
-Wychodzę do schroniska!- krzyknęłam zatrzaskując drzwi.
Wąską ścieżką doszłam do schowka, z którego słychać było tupanie małych łapek Hope. Odtworzyłam drzwi, by po chwili suczka na mnie wskoczyła. Opanowałam jej nadmierną radość wkładając do torby, którą założyłam na ramię. Zawsze byłam przeciwna traktowaniu psiaków jak portfeli i wkładaniu do skórzanych, różowych torebek. Przynajmniej zapewniłam Hope wygodniejsze warunki od plastikowych akcesoriów Paris Hilton.
*
Tego dnia w schronisku spędziłam parę godzin. Oprócz skorzystania z bezpłatnych badań dla Hope, przez cały czas towarzyszył mi Ian. Razem sprzątaliśmy magazyn, układaliśmy stosy karmy i akcesoriów, w między czasie bawiąc się z moim psem. To wszystko pozwoliło mi na chwilę odlecieć. Dlatego tak bardzo kochałam tu przychodzić.
-Do zobaczenia.- Ian niespodziewanie cmoknął mój policzek i zniknął na parkingu obok.
Był… niecodzienny. Nie wyglądał na miłośnika zwierząt, tym bardziej sądząc po wyglądzie, który pasował idealnie do opisów niegrzecznych chłopców. Ciekawiło mnie, dlaczego spędza swój czas właśnie tutaj. Mężczyźni w jego wieku nie często wybierają taką formę aktywności.
Zmrok opanował już całą okolicę, a latarnie rzucały przyjazne ciepło na pustą ulicę.  Hope szła przy mojej nodze, co chwilę zatrzymując się przy mijanych ławkach czy krzewach. Powiewał przyjemny dla mojej skory wiatr, przez który momentami przymykałam oczy. Pozwoliłam sobie nawet na delikatny uśmiech. Mój nastrój w tamtym momencie był najlepszym od paru dni.
 Mój wzrok nagle skupił się na czarnym samochodzie, w którym z pewnością ktoś siedział. Wydawał mi się znajomy jednak pamiętałam, by zachować ostrożność. Przywołałam Hope, wzięłam ją na ręce i kontynuowałam swój spacer. Drzwi pojazdu otworzyły się, a białe air force dotknęły betonowe powierzchni. B.I stał przede mną ubrany w czarną bluzę, której kaptur narzucony był na jego głowę.
Odruchowo zatrzymałam się i wpatrywałam się w jego postać zupełnie tak, jakbym zobaczyła ducha. W sumie nie wiem,  co byłoby gorsze.
-Po jakiego tam poszłaś?- warknął, idąc w moim kierunku.
-Gdzie?- zmarszczyłam czoło wciąż gładząc grzbiet Hope.
-Do tego pieprzonego schroniska.
-Bo miałam taką ochotę?- odparłam, szukając na jego twarzy jakiejś innej emocji niż gniewu.
Frustrowało mnie to, że znów nie mam pojęcia o co mu chodzi. Zdenerwowałam go czymś, to oczywiste, ale zdecydowanie lepiej by było, gdybym wiedziała o co mu chodzi. Jednak rozmowa z nim nigdy nie może być prosta.
Hanbin zmrużył nieco oczy i włożył dłonie do kieszeń. Po chwili podniósł głowę i opanowanym głosem powiedział:
-Nie chodź tam więcej.
-Dlaczego?- spytałam.
-Na prawdę jesteś taką idiotką?- warknął pocierając z bezradności palcami czoło.
To wszystko mi nie grało. Przecież jeszcze parę godzin próbował mnie, w taki, a nie inny sposób, przeprosić. Przynajmniej tak myślałam. Pewności jednak mieć nie mogłam, bo przecież przerwałam mu swoimi żałosnymi wyrzutami.
Z jego emocjami był pewien problem. Duży problem. Teraz stał przede mną widocznie zirytowany, a przecież to ja powinnam być wściekła.  I rzeczywiście byłam. To, co zrobił, odcisnęło piętno na mojej duszy i wiedziałam, że szybko nie zapomnę tego upokorzenia.
-O co ci chodzi?- spytałam zdezorientowana.- Najpierw…- zawahałam się nie wiedząc jak ująć sytuację ze szkoły.- łamiesz kolejną zasadę,  a potem w bezczelny sposób chcesz mnie poderwać…
-Poderwać?- w jego oczach pojawiły się iskierki rozbawienia.
-Przeprosić!- wyrzuciłam ręce do góry, wypuszczając najpierw Hope.- A teraz mi rozkazujesz?
B.I oparł się o maskę samochodu i założył ręce tak jakby oglądał telewizyjna dramę. Zdenerwowałam się jak nigdy dotąd. Nienawidziłam, gdy ktoś nie traktował mnie poważnie. Zwłaszcza jeśli chodziło o sytuacje tego pokroju.
- No dalej. Czekam na kolejny odcinek Sky Parker Show.- uśmiechnął się złośliwie  poprawiając czapkę.
- Nie dla ciebie taka rozrywka chłopczyku.- parsknęłam na co jego brwi powędrowały drwiąco do góry. Już wiedziałam jakie myśli kryją się pod tą czarną czupryną.
- W sumie, racja.- odbił się od metalowej pokrywy samochodu poprawiając przy okazji swoje ubrania.- Ale czasem taki melodramat nie zaszkodzi.
Poczułam jak skóra moich policzków zaczyna nie przyjemnie piec, a kostki palców zbielały z uścisku. Chyba mam uczulenie na jego wredne odzywki. Poprawka, uczulenie na Hanbina od stóp do głów.
-Hope!- zawołałam psa, a gdy zobaczyłam jej małą główkę włożyłam ją do obszernej torby.- Nic tu po nas.
Odwróciłam się widowiskowo na pięcie i ruszyłam przed siebie. Czekałam tylko na dźwięk odpalanego silnika. Jak na złość wokół panowała cisza ,którą  zakłócały jedynie dźwięki moich kroków.
Zorientowałam się, że idę w złym kierunku. Dlatego właśnie ten kretyn dalej tam stoi i czeka tylko aż zawrócę. Z jednej strony nie chciałam dać mu tej satysfakcji, ale z drugiej nie uśmiechała mi się wizja pokonania tego samego dystansu dwa razy.
-Nic nie mów.- ostrzegłam chłopaka, który wciąż monitorował mnie swoimi ciemnymi oczami.
Z utkwionym w niebo wzrokiem mijałam właśnie jego auto, gdy znów wokół mojego nadgarstka owinęły się jego palce.
-Po prostu tam nie chodź, ok?- spytał, a ja nie znalazłam w tym tonie ani grama żartu.
-Ok.- odparłam.- Albo nie, poczekaj. Zapomniałam, że nie interesuje mnie twoje zdanie.
-Znów chcesz się poryczeć? Może załatwić większą publiczność?
Nie spodziewałam się, że poruszy ten temat. Uderzył w czuły punkt, którego jeszcze nie potrafiłam wyleczyć. Czy ten człowiek ma jakiekolwiek sumienie?
Popatrzył na moją strapioną twarz  i chyba pierwszy raz nie potrafił obrócić tej sytuacji w żart. Może dlatego, że naprawdę nie było się z czego śmiać?
-Kurwa…- mruknął, a jego ręka nie trzymała już mojej.
Zaczęłam histerycznie wręcz trzepotać rzęsami, by powstrzymać napływające do oczu łzy. Idiotyczne, ale skuteczne.
-Pamiętasz jak spytałeś mnie w szkole, co masz zrobić?- spytałam nagle, na co podniósł głowę i lustrował mnie wzrokiem, z którego nie mogłam wyczytać już nic.
-Tak.
-Więc naucz mnie być tak bezuczuciowym draniem jakim jesteś ty.
*
Wpatrywałam się w zapisaną kartkę, w której rogu widniała wielka litera "A". Uśmiechnęłam się lekko. Zawsze lubiłam literaturę i tylko takie oceny z tego przedmiotu mnie satysfakcjonowały.
- Dziękuję. Możecie wyjść.- pani profesor, której nazwiska nigdy nie mogłam zapamiętać, uśmiechnęła się do nas lekko i zajęła pakowaniem dokumentów do ogromnej torebki.
Tak jak reszta nastolatków, opuściłam salę. Wędrowałam po zatłoczonym korytarzu, gdy drzwi głównego wejścia otworzyły się z impetem. Stanęli w nich nie kto inny jak B.I  i Bobby. To było tak bardzo w ich stylu. Brakowało mi tylko szkolnej plotkary, która do ucha szeptałaby mi jak cudowni i pożądani byli.
Co dziwne wszyscy, którzy byli świadkami ich wejścia patrzyli na tą dwójkę z czymś w rodzaju podziwu.   Mało brakowało, by grupka pierwszoklasistek wyciągnęła z torebek pompony i zaprezentował by układ wielbiący dwóch Azjatów.
Potrzebowałam kogoś, kto by mi to wyjaśnił. Nigdzie jednak nie widziałam Nicole, która była w tym elitarnym gronie osób wymieniających ze mną przyjazne zdania.
Nagle zza ich pleców wyłoniła się znajoma mi brunetka. Ubrana w obcisłe rurki i równie przylegającą do ciała bokserkę, obracała w dłoni medalik od ciężkiego złotego łańcuszka. Jej ciemne włosy kontrastowały z bladą cerą i dość mocnym makijażem. Wyglądała jakby dopiero co wyszła z klubu, a impreza była wyjątkowo udana.
-Hej!- krzyknęłam, gdy dziewczyna natrafiła na mój wzrok.
-Cześć.- przytuliła mnie do siebie.- Jak tam?
Poprawiłam plecak i ruszyłam za dziewczyną. Zanim zniknęłyśmy za ścianą, spojrzałam na Hanbina, który zaniepokojony obserwował jak oddalam się z brunetką.
-Nie wyspałaś się?-  spytałam, gdy znalazłyśmy się juz w toalecie.- Wyglądasz na zmęczoną.
-I tak się czuję.- odparła chwytając za ogromną kosmetyczkę. -Zabalowałaś?
Usiadłam na kamiennym parapecie i wymachując nogami obserwowałam jak Nicole poprawia swój makijaż. Nie chciałam tak bezpośrednio zapytać jej gdzie była. Wolałam, by wyszło to w bardziej naturalny sposób.
-Byłam…- zaczęła Nicole pokrywając krótkie rzęsy tuszem.- Gdzieś.
Boże, na prawdę zaczynam nienawidzić tego słowa.
-Gdzieś?- dociekałam na co dziewczyna niewinnie się uśmiechnęła.- Znowu to gdzieś?
-Tak, wciąż to samo.- zaśmiała się i zaczęła zbierać rozrzucone wokół kosmetyki. Dziwiło mnie, że potrzebuje aż takie ich ilości. Chciałabym ją zobaczyć w bardziej delikatnym wydaniu.
-Jakie jest to gdzieś?- spytałam, po czym zeskoczyłam z parapetu, by dogonić wychodzącą właśnie brunetkę.
-Zdajesz sobie sprawę, że brzmisz jak dziecko, które pyta się mamy jak wygląda niebo?- poprawiła włosy zakładając kosmyki za uszy.- A dzieci się okłamuje.
Na chwilę zapanowała cisza, a żadna z nas jej nie przerwała. Nicole nagle zatrzymała się pod drzwiami jednej z sal dając do zrozumienia, że nasza rozmowa dobiegła właśnie końca.
-Jeśli nie chcesz o tym mówić…- zaczęłam.- Po prostu mnie tam zabierz.
-Gdzie?
-Gdzieś.
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i widocznie rozbawiona przytuliła mnie do siebie.
-To nie ja o tym decyduje.- wzruszyła ramionami, a po chwili zniknęła za drzwiami.
Zaciekawiona cała sytuacją, błądziłam po korytarzu. Następna lekcja niespodziewanie przepadła i ucieszyłam się, że nie muszę wysłuchiwać durnych wywodów profesora Smitha. Nie wiedząc co ze sobą zrobić udałam się do stołówki. Usiadłam w rogu podziwiając panująca ciszę. Było to cos niecodziennego, dziwnego, ale podobało mi się. Zwłaszcza , że za jakieś kilkadziesiąt minut sala znów zapełni się uczniami, a wśród nich będzie i on.
On  z pewnością nie kojarzy sie z niczym spokojnym, dobrym, przewidywalnym. Hanbin ciągnie za sobą tajemnice i każdym nerwem czuję, że wiąże się to z niebezpieczeństwem.
Sięgnęłam po telefon, gdzie w notatkach znalazłam numery telefonów, które przepisałam z gazety. Mimo wszystko muszę pamiętać o priorytetach, czyli o pracy.
Po kilku telefonach byłam pewna dwóch rzeczy: moje konto jest na minusie, a dla żadnego z potencjalnych pracodawców moje kompetencje nie były wystarczające. Nie sądziłam, ze kiedykolwiek przejmę się tym, że czterdziestoletnia bizneswoman nie uważa mnie za odpowiednią opiekunkę dla swojego pudla. A jednak.  Zdołowało mnie to tak, że z jednej strony chciałam się rozpłakać, a  z drugiej kopnąć w stolik i patrzeć czy prosto leci.
Sięgnęłam do plecaka, by wyciągnąć z niego gruby zeszyt z notatkami. Nic innego mi nie zostało. Po tym jak dowiedziałam się, że w chwili obecnej nie jestem nic warta na rynku pracy, rozsadek nakazywał wziąć się za naukę. Być może dzięki temu kiedyś owa kobieta będzie moją podwładną, a jej rozpieszczony pies nigdy nie zazna juz usług kosmetyczki. Zemsta bywa wredna, ale często satysfakcjonująca.
Razem z zeszytem na białym stoliku pojawił się prostokątny kartonik. Z rezerwą obróciłam go na zapisaną stronę, by oczy mogły zarejestrować każde pojedyncze słowo.
"Ellen Kim"
Wpatrywałam się jeszcze przez chwile w kartkę, bijąc się z myślami. Jak bardzo szalona musi byś skoro gotowa jest poświęcić mi swoje dziecko, jeśli dla czteronoga byłam zbyt nieodpowiedzialna. Co szkodzi jednak spróbować?
Najwyżej kolejny raz grzecznie mi odmówi rzucając książkowe "odezwiemy sie do pani".
Bezbłędnie przepisałam numer i niepewnie przyłożyłam telefon do ucha.
Usłyszałam sygnał połączenia. Kolejne dźwięki, a po nich następne. Już miałam ze zrezygnowaniem schować urządzenie, gdy sympatyczny kobiecy głos odezwał się po drugiej stronie.

-Halo?

XI

Hope była dzisiaj wyjątkowo niespokojna, a jej  pojękiwanie słyszałam już zanim otworzyłam drzwi.
Byłam na siebie zła, że skazywałam ją na takie warunki. Na samotność, której nie znosiła. Wszystko przez kaprys B.I. Jeśli na prawdę chciał mnie przeprosić, w co szczerze wątpię,  dlaczego nie zainwestował w czekoladę lub kwiatki z supermarketu za kilka dolarów?
Pojawiało się coraz więcej pytań, a wszystkie dotyczyły jednej i tej samej osoby. Byłam już zmęczona dociekaniem, próbowaniem go rozgryźć.
-Spokojnie.- uspokajałam szczeniaka, który gotów był skoczyć nawet do sufitu na mój widok.
Dosypałam do miski karmy i obserwowałam jak łapczywie je pochłania.
 Włożyłam ręce do kieszeni zbierając drobne. Nigdy nie brakowało mi pieniędzy, chociaż do życia w luksusie było mi daleko.  W tym czasie skumulowało się jednak zbyt wiele wydatków. Czekała mnie wizyta z Hope u weterynarza, ponadto 40 rocznica ślubu dziadków, na którą wybrałam już prezent.
 Babcia często narzekała, że brakuje jej odgłosu starego zegara stanowiącego serce domu rodzinnego. Mówiła, że to tykanie ją uspokajało. Nawet znalazłyśmy idealny model na aukcji. Stary, drewniany zegar w kolorze brązu przechodzącego czasami w czerń. Później jednak wydarzyło się coś po którym wszystko wydawało się totalną głupotą, błahostką. Zegar ścienny, elektryczny, budzik, czy ten w smartphonie. Wszystkie odmierzają przeklęty czas, którego nie można cofnąć.
 Na mojej twarzy pojawiły się zmarszczki, które po chwili przykryłam dłońmi. Podparłam łokcie na kolanach i próbowałam znaleźć jakieś rozwiązanie. Praca. Potrzebuję pieniędzy.

Dyskretnie wkradłam się do domu i zabrałam z niego najnowszą gazetę leżącą na czarnej ławie. Sądząc po bezbłędnie rozwiązanej krzyżówce, dziadek przeczytał ją już od deski do deski. Był naprawdę inteligentny. To właśnie on spędzał ze mną godziny przy zadaniach
domowych, nie ważne czy miałam napisać esej czy liczyć słupki matematyczne.  Czułam do niego wielki szacunek.  Był wzorem uczciwości, po prostu prawdziwego mężczyzny. Dlatego nie dziwie się, że babcia, rozsądna studentka medycyny, bez wahania zgodziła sie na ślub i szaloną wycieczkę po Stanach.
 Po śmierci taty dziadkowie stali się jedynymi ludźmi, którzy tak na prawdę mieli na mnie wpływ. Mama zawsze była roztrzepana, a po wypadku to tylko się nasiliło. Uciekała w pracę. Stanowisku w banku nie jest zbyt ekscytujące, ale stos papierów skutecznie pochłaniał czas. To dobrze. Lepsze niż widok zapłakanej rodzicielki wtapiającej wzrok w zawilgocone od łez zdjęcie taty.
Uciekłyśmy. Obie to zrobiłyśmy.
Zamknęłam za sobą lekko poskrzypujące drzwi i usadowiłam się znów na wadliwym krześle. Otworzyłam gazetę zatrzymując się na rubryce z ogłoszeniami. Od czasu do czasu rzucałam obojętnie psu piłeczkę, skupiając się głównie na czarno-białej kartce.
"Wymagane doświadczenie"
Widząc ten dopisek przy niemal każdej ofercie, palce zaciskały mi się na papierze dziurawiąc go na wylot.
Mam doświadczenie. Doświadczenie z fałszywymi przyjaciółmi, pakowaniem się w kłopoty, podpadaniem zupełnie obcym ludziom… Drzwi każdej z branż stoją dla mnie otworem.
W tej chwili przypomniałam sobie kobietę z parku, której na prawdę na mnie zależało. Przynajmniej takie wtedy odniosłam wrażenie. Wydawała się w porządku, jednak nie wyobrażałam sobie siebie w roli opiekunki. Niańczenie, pocieszanie i czytanie książeczek na dobranoc… to nie dla mnie. Tak na prawdę wielu rzeczy sobie nie wyobrażałam, a przydarzyły się właśnie mi. Albo mam cholernego pecha albo wszechświat się na mnie uwziął. Tak czy inaczej potrzebuję pracy.

***
-Hej!
Nicole pojawiła się przede mną dosłownie z nikąd. Zaczęłam podejrzewać, że albo w torebce nosi pelerynę niewidkę, albo powinnam wybrać się do okulisty.
-Przestraszyłaś mnie.- położyłam dłoń na piersi.
-Co ty taka strachliwa?- spytała rozpromieniona conajmniej jakby wygrała w totka.
-No wiesz… Nie chcę kogoś spotkać. Rozglądnęłam się wokół namierzając na stołówce stolik Hanbina. Siedział przy nim na szczęście tylko Bobby.  Byłam pewna, że dzisiaj nie przyszedł. Już dawno rzucił by mi się w oczy. Za każdym razem nasze spojrzenia przyciągały się jak magnes , nawet jeśli byliśmy po przeciwnych stronach korytarza.
-Jemy?- Nikkie zaciągnęła mnie w stronę zapełnionej smakołykami lady i chwilę po tym chwyciła za sałatkę.- Trochę przez ciebie przytyłam.
-Przepraszam?- uśmiechnęłam się lekko.
Gdy wybrałam już śniadanie usiadłam pod ścianą mieszając zieloną herbatę.  Nicole z niezbyt wielkim zachwytem nabijała na widelec kawałki sałaty, gdy ja zatopiłam zęby w kanapce z indykiem.  Mimo, że powinnam iść za trendami i zacząć dietę, by choć trochę dorównać szkolnym pięknościom, nie mogłam się powstrzymać.
-Dlaczego o nic nie pytasz?- zwróciłam się w stronę dziewczyny mnąc papierek po kanapce.
Intrygowało mnie to. Skoro mało brakuje, by odcisk dłoni Hanbina trafił do alei gwiazd, powinna umierać z ciekawości na temat tego co miedzy nami się stało. Zwłaszcza, że to na pewno nie było normalne.
-Nie pytam… - dziewczyna oderwała wzrok od zieleniny i uśmiechnęła się lekko zupełnie jakbyśmy rozmawiały o pogodzie.- Bo być może wiem.
-Co?
- Pójdę już.- usłyszałam głos dziewczyny.- Do zobaczenia!
Dosłownie parę sekund później siedzenie obok było puste. Chyba szkoła Houdiniego nie była jej obca.
Po wypiciu ostatniego łyka herbaty, przerzuciłam włosy do tyłu i zabierając tackę odeszłam od stolika. Obijając się o barki uczniów cudem wydostałam się na korytarz. Zawsze szybko jadłam więc połowa 30- minutowej przerwy mogłam poświęcić na spokojne czytanie notatek.
Byłam ubrana w krótkie szorty i dość cienką bluzeczkę z odpowiednio wyciętym dekoltem, by materiał zakrywał  biust. Nie czułam się komfortowo w skąpych strojach, więc zwracałam na to szczególną uwagę.
Spacerowałam wzdłuż tablic poświeconych szkolnej drużynie. Mimowolnie uśmiechnęłam na widok zdjęcia futbolistów wykonanego jakieś 20 lat temu. Szczególnie moją uwagę przykuła jedna twarz.
Twarz mojego ojca.
-Babciu dlaczego rodzice nie odbierają?- zmartwiona przeczesywałam włosy trzęsącymi się palcami.
-Kochanie, gdzie jesteście?
-Babciu! Co się dzieje?- dociekałam niemal krzycząc do słuchawki.
-Sky, dziadek po was jedzie. Powiedz mi, gdzie jesteście.
-W tym klubie…- położyłam ręce na czole nie mogąc przypomnieć sobie nazwy lokalu.- Cholera!
-Uspokój się. Ten, do którego chciała ostatnio iść Angela?
-Tak! Babciu, błagam… co się dzieje?!
Staruszka rozłączyła się, a ja obserwowałam przyjaciółkę, której oczy powoli błądziły po jej nagich nogach. Wyglądała już dużo lepiej.
Oczekiwanie na dziadka niesamowicie się dłużyło. Policzyłam już chyba każde źdźbło twarzy, a po czarnym volvo wciąż nie było ani śladu.
Po 10 minutach mocne reflektory samochodu wreszcie oświetliły moją twarz. Zmrużyłam oczy, by po chwili zobaczyć staruszka biegnącego w moim kierunku.
-Sky, jesteś cała?- spytał mocno dysząc.
-Co się stało?
-Angie, w porządku?- zignorował moje pytanie, zwracając się do siedzącej na poboczu dziewczyny.- Chodźcie do samochodu.
Już bez mojej pomocy Angela zajęła miejsce z tyłu, a ja zatrzasnęłam za sobą przednie drzwi. Przez całą drogę do domu mojej przyjaciółki dziadek nie odezwał się ani słowem. Wiedziałam, że czuł na sobie mój  przenikliwy, wręcz błagający odpowiedzi wzrok, ale milczał. Marszczył jedynie czoło i przeklinał pod nosem, gdy sygnalizacja zmuszała nas do postoju.
 Przed bramą domu Angie przywitali nas jej rodzice, którzy zmartwieni zdążyli już zawiadomić  policję. Prawdopodobnie ktoś z mojej rodziny zdążył już z nimi porozmawiać.
-Powiesz mi wreszcie?!- uniosłam głos, gdy dziadek znów włączył się do ruchu.- Gdzie jedziemy?!
-Do szpitala.
Niepokój, niepewność, strach rozsadzały moją głowę. Nie zauważyłam nawet, gdy na koniuszku brudy wisiała łza gotowa dołączyć do milionów swoich poprzedniczek wtopionych w szary t-shirt.
Wbiegłam do szpitala, po drodze wpadając na kilku pacjentów. Na korytarzu zauważyłam moją matkę wbijającą wzrok w podłogę.
-Mamo?
Kobieta podniosła się i niemal rzuciła na mnie oplatając ramionami moje ciało.
-Tata nie żyje.- wyjąkała.- Miał wypadek, gdy po was jechał. Obrażenia wewnętrzne były zbyt ciężkie…

Położyłam palce na szklanej gablocie. Z trudem powstrzymywałam łzy. On by tego nie chciał. Zawsze powtarzał mi, że muszę być silna. Pytanie tylko jak?
 Oderwałam dłoń zostawiając na szybie odcisk linii papilarnych, którym przyglądałam się jeszcze przez chwile.
 Nagle usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi i stanowcze kroki, które nasilały się z każdą sekundą. Boże, nie teraz.
-Sky?- usłyszałam głos Hanbina.
Obróciłam twarz w jego stronę, spinając każdy możliwy mięsień, chociaż i tak byłam pewna, że oczy mnie zdradzą. Nie nabiorę się drugi raz.
Wciągnęłam ogromną porcję powietrza i czekałam na to co zamierza zrobić.
-Coś się stało?- spytał łagodnie.
Zacisnęłam pięści, by nie pozwolić emocjom zapanować nad moim ciałem, zwłaszcza tym negatywnym.  Ostatnim razem popełniłam wielki błąd. Żałowałam, że to się stało
i właściwie nie potrafiłam znaleźć racjonalnego wytłumaczenia, dlaczego pozwoliłam mu się przytulić, a później sama to zrobiłam.
-Hmmm?- skinął na mnie i zrobił parę kroków do przodu.
Zignoruję go. Świetny pomysł.
Pech chciał, że korytarz był pusty. Zawsze o tej porze większość uczniów wychodziła na miasto, a reszta zajmowała stoliki w stołówce. Stanowczym krokiem mijałam go, gdy poczułam silny uścisk, który wręcz palił skórę mojego nadgarstka.
-Co?!- warknęłam wreszcie.
-Chciałem pogadać.
-Może przeprosić? – wtrąciłam się.- I co dasz mi kolejnego psa? Nazwę go Hate. Bo to cholera do ciebie czuję! Razem z Hope założą zespół o nazwie Double H.- byłam świadoma, że mówię totalne głupoty, jednak było już za późno.- Światowa sława, kupa pieniędzy, a wszystko po to, by wykupić dla ciebie wycieczkę. W jedną stronę! Na Księżyc! Przypomnij mi jeszcze bym ci pomachała… środkowym palcem!
Niemal na jednym wdechu wyrzuciłam z siebie całą złość, a gdy skończyłam próbowałam wyrównać oddech.
Hanbin lustrował mnie zszokowanym wzrokiem. Jego usta lekko się otworzyły i uścisk na mojej ręce stracił na sile.
-Ja pierdole.- usłyszałam głos Bobby’iego, który położył swoje umięśnione ramie na moich barkach. Cóż, lepiej tego skwitować nie mógł.- Może lepiej chodźmy na ten spacer do parku na ławeczkę, kupię ci loda i poczytamy wiersze?
-Zostaw nas.- poprosił, ekhm, rozkazał Hanbin.
-Nie, zostań.- zwróciłam się w stronę Bobby’iego.
-Gołąbeczki, papuszki, czy tam inne ptactwo się pokłóciło?- udawał zdziwionego.- Ups, poradnia chwilowo nieczynna.
Zdążyłam jeszcze zobaczyć jak brunet znika za ścianą, mrucząc coś pod nosem.
-Jeśli kolejny pies zamknie w końcu twoje usta, czemu nie?- Hanbin zrobił kolejny krok w moją stronę.
Czy ja właśnie się przesłyszałam, czy on w niezwykle subtelny sposób sugeruje bym się uciszyła? Jego bezczelność mnie przerasta.
-Żartujesz sobie?- warknęłam ironicznie się uśmiechając.
-Więc co chcesz, żebym zrobił?
-Wyparował.
-Oczekiwałem czegoś bardziej kreatywnego, skoro zaplanowałaś nawet wycieczkę w kosmos.
-Zapomniałam dodać do całej historyjki czarnej dziury.- burknęłam odwracając twarz.
Zupełnie niespodziewanie jego palce zacisnęły się delikatnie na moim podbródku zmuszając bym znowu na niego spojrzała.
-Naprawdę to jedyny sposób?- uśmiechnął się zawadiacko, a  ja patrzyłam na niego zszokowana.- Nie da się obejść tego całego kosmosu?
-Nie.- wyjąkałam niepewnie.
-Na pewno?- przeniósł wzrok na moje usta i nawet nie zauważyłam kiedy jego czoło niemal dotykało mojego.
Przełknęłam głośno ślinę, co na pewno zauważył.  Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale zaczęłam mu ulegać. Wiedziałam jednak, że właśnie na tym to wszystko polega. Hanbin uwielbiał mieć wszystko pod kontrolą. Pociągał za sznureczki, a ja posłusznie robiłam to czego w danej chwili sobie zażyczył.
-Tak.- odparłam, próbując brzmieć stanowczo powołując się na własną godność i honor.

Odsunęłam się i odeszłam jak najszybciej tylko mogłam. Przez chwilę miałam nawet wrażenie, że moje stopy nie dotykają podłogi, a płuca zapomniały o oddychaniu.

X

Czując palce Hanbina czułam przyjemne ciepło. Zupełnie jakby ktoś okładał moje ciało rozgrzanymi kamykami do masażu. Dziwne iskierki błyszczały w jego oczach, a patrzenie na nie było niebywale przyjemne.
Odsunęłam od jego koszulki twarz, a chwilę później jego palce musnęły mój policzek. Pocieszał mnie. Potrzebowałam tego.
 Nagle odciągnął mnie od siebie, chwycił niemal żelaznym uściskiem moją rękę i pociągnął w stronę wyjścia.
-Nie płacz.- powtórzył, tym razem surowo, jakby wydawał mi rozkaz.- Musisz zostawić coś na później.
Moje źrenice powiększyły się kilkakrotnie, a mętlik w głowie mieszał się z wciąż pulsującym żalem. Bezwładne, wyczerpane płaczem ciało podążało za chłopakiem, gdy do moich uszu doszedł zgiełk panujący na korytarzu.
Co się dzieje?
Stałam wśród kilkudziesięciu ludzi mijających mnie z większym lub mniejszym zainteresowaniem. Hanbin wyciągnął mnie z toalety i pozwolił wszystkim  zobaczyć moją bezradność. Moją słabość, która odsłoniła to, jaką żałosną osobą jestem.
Nie miałam siły już płakać. Myślałam, ze każda kropla wylała się już na koszulkę chłopaka- niestety. Moje opuchnięte powieki zamknęły się na moment uraniając kolejną zimną łzę, której nawet nie próbowałam ścierać. Gdy je otworzyłam, ludzie byli tylko kolorowymi plamami wbijającymi małe szpilki w moje serce.
- Zasada nr 3 złamana.
Nie wiedziałam czy rzeczywiście ktoś szepnął mi do ucha zdanie, czy to moja imaginacja, ale cokolwiek to było, była to prawda.
- Wszystko w porządku?- ciepła dłoń spoczęła na moim ramieniu.
Powoli odkręciłam głowę. Ukazał mi się nieco rozmazany obraz czarnowłosej dziewczyny przeszywającej mnie troskliwym wzrokiem.
- Chodźmy.- powiedziała delikatnie i poprowadziła w stronę łazienki.
Lekko wysunęła mnie przed siebie, zacisnęła palce na moich ramionach i pchała do przodu, by po chwili zamknąć drzwi. Przy lustrach przepychały się 3 dziewczyny od czasu do czasu stukające szczoteczką od tuszu do rzęs w szklaną powierzchnię.  Nieznajoma rzuciła im wymowne spojrzenie, a nastolatki prześwietliły moją osobę i z lekkim przerażeniem odsunęły się zwalniając jedną z dwóch umywalek.
Musiałam wyglądać okropnie. Rozmazany makijaż, włosy w nieładzie, a w dodatku woń perfum B.I na mojej bluzce. Wstydziłam się nawet spojrzeć w lustro.
-Zaraz się tobą zajmiemy.- zapewniła sięgając po obszerną skórzaną torebkę.
Po chwili wyciągnęła z niej kosmetyczkę, której zawartość niemal wypływała na zewnątrz.
-Trochę się rozmazałaś.
Podeszła bliżej z mleczkiem do demakijażu i kilkoma wacikami. Nasączyła jeden z nich i przyłożyła do mojej powieki. Poczułam przyjemny chłód.
- Nie pytasz co się stało?- przejęłam wacik wycierając czarne ślady.
Dziwiło mnie to, że milczała.  Nienormalna już była sama obojętność z jaką potraktowali mnie uczniowie. Nie sądziłam, że zapłakana dziewczyna na środku korytarza to sytuacja nie wymagająca  zainteresowania. Nie chodziło mi o to, by wokół mnie pojawiła się grupka współczujących duszyczek, ale ja na pewno postąpiłabym inaczej.
-Byłaś z B.I…- odparła czarnowłosa wyrzucająca zużyty płatek do kosza.- Widziałam jak razem wychodziliście.
-No i?- uniosłam brwi do góry.
-Tutaj każda dziewczyna w jego pobliżu tak kończy. Ludzie są po prostu przyzwyczajeni.
Na wspomnienie chłopaka na mojej twarzy niekontrolowanie pojawił się grymas. To co zrobił było jak spełnienie najgorszego koszmaru.
-Powiedział, że byłaś dla niego nikim? Zerwaliście?- spytała mrużąc oczy jakby bała się mojej reakcji.- Jeżeli kilkudniową znajomość można nazwać związkiem…
-Co?! Ja i B-B.I?- przez wzburzenie zająkałam się.- Nie!
Domysły czarnowłosej były niedorzeczne. Przekleństwa same pchały mi się na usta, by wykrzyczeć jakim dupkiem jest Hanbin. Nie zrobiłam tego. Nie wiedziałam jak zareaguje. Nie po incydencie z Ellie.
-Jestem Nicole.- podała mi rękę.
-Sky.
-Wiem.- uśmiechnęła się.- Szafki…
-No tak.- uderzyłam się lekko w czoło. Przecież B.I zadbał już o mój rozgłos.
Pożyczyłam jeszcze tusz i puder od Nicole, by doprowadzić się do w miarę normalnego wyglądu. Nie było łatwo, ale udało mi się zamaskować widoczne oznaki płaczu. Niestety tylko te zewnętrzne.
-Był już dzwonek?- zapytałam przyglądając się czarnowłosej, która siłą wpychała kosmetyki do torebki.
Nicole była na prawdę śliczna. Jej krótkie kosmyki odsłaniały szczupła i długą szyję. Miała świetną figurę, której nie powstydziłaby się modelka światowej sławy.  Lśniące oczy zawsze się śmiały, a dołeczki w policzkach dodawały uroku. Podsumowując wyglądała tak  jak ja zawsze chciałam.
-Jakieś dobre 10 minut temu.- odparła z zaskakującym spokojem.- Muszę kupić większą torebkę…
Zaśmiałam się mimowolnie i otworzyłam drzwi, by upewnić się, że korytarz jest pusty.
-Z kim teraz masz?- spytałam, gdy Nikkie wreszcie założyła torebkę na jedno ramię. Jakim cudem mogła dźwigać cały ekwipunek makijażystki? Była dość wysoka, ale bardzo chuda.
-Ze Smith'em.
-Serio? Przepraszam, on na pewno ci nie odpuści.- zmartwiłam się, bo przecież sama doświadczyłam jego uprzejmości.
-Nie odpuści, bo nie zamierzam pójść na lekcję.- uśmiechnęła się szeroko i skinęła, bym dotrzymała jej kroku.
Patrząc na nią wszystko wydawało się takie proste. Iść na lekcję, czy nie, nie ważne. Brakowało mi tego. Swobody i spontaniczności.
Nie miałam najmniejszej ochoty, by pojawić się na zajęciach. Znów oberwałabym od nauczyciela za nieuwagę. Nie trudno zgadnąć o czym bym myślała… Ostatnio dość często zdarzało mi się odpływać.
-To gdzie chcesz iść?- spytała mrugając długimi rzęsami.
-Nie wiem… Jestem tu od niedawna.
-No tak.- uderzyła się lekko w czoło.- Za mną!
Opuściłyśmy budynek szkoły i już po paru minutach zaczęłam tęsknić za chłodem tam panującym. Ślepo podążałam za Nikkie, która prowadziła mnie w stronę parku. Zlustrowałam jej ciemne, luźne ubrania i dość ciężką biżuterię. Niesamowite, że wciąż wyglądała bardzo kobieco.
Zatrzymałyśmy się przy skromnej budce z lodami i kupiłyśmy dwie potężne porcje deseru. Moje biodra nie będą mi wdzięczne, ale czasem trzeba sobie pozwolić na zatopienie smutków. Przynajmniej to nie litry trucizny niszczącej wątrobę.
-Dlaczego on taki jest?- zapytałam siadając na brązowej ławce, z której wcześniej strąciłam parę liści.
-B.I?- zwróciła się w moją stronę, a ja przytaknęłam.- Najlepiej jak sama się dowiesz.
-Niby jak? Widzisz jak mnie traktuje.
-Wyjątkowo.- zaśmiała się, na co zmierzyłam ją pełnym gniewu wzrokiem.- Może kiedyś cię gdzieś zabiorę to zobaczysz.
-Gdzieś?- dociekałam.
-Gdzieś.- uśmiechnęła się szeroko i położyła rękę na moim ramieniu.
-Nicole, naprawdę nie widzisz, że ta sytuacja jest już wystarczająco tajemnicza? Potrzebuję wreszcie faktów. Powiedz mi coś o nim.
-Kim Hanbin…- cofnęła rękę.- Nieprzewidywalny, przystojny, sarkastyczny  badboy.
-Serio? Tyle to mogłam wyczytać z wikipedii…
-Skąd wiesz, że ma o sobie wpis?- zaśmiała się głośno i najwidoczniej było to zaraźliwe, bo po chwili do niej dołączyłam.
-Czyli nic więcej się nie dowiem?
-Przepraszam.- wzruszyła ramionami.
Przewróciłam oczami. Sądziłam, że powie mi coś więcej. To naprawdę frustrujące być wciągniętym w grę, w której jest się tylko pionkiem.
-Pójdę już.- dziewczyna poderwała się z ławki rozkładając ręce.
-Ok.- wstałam i przytuliłam ją.- Dziękuję za wszystko.
W tej chwili przypomniał mi się on. Cholerny, bezuczuciowy psychopata, którego uścisku nie da się porównać z niczym na świecie.
*
Babcia przeglądała się wielkim lustrze poprawiając błyszczące korale na jej szyi. Po chwili sięgnęła po różową buteleczkę i rozpyliła perfumy na jej kremowej marynarce.
-Co mi się tak przyglądasz?- spytała odkładając szklane opakowanie na swoje miejsce.
-Ładnie wyglądasz.- odparłam poprawiając się na kanapie.
Naprawdę tak było. Mary dbała o siebie. Dbała o wszystkich wokół. Była najwspanialszą i najważniejszą dla mnie kobietą pod słońcem.
-Pięknie wyglądasz!- poprawił mnie dziadek.- Mam takie laski w domu… Ah!
-Przestań się wygłupiać.- skarciła go babcia.- Na stare lata amorów mu się zachciało.
Staruszek schował ręce do kieszeni i udając obrażonego założył na niemal łysą już głowę czapkę. Nacisnął klamkę i zanim przekroczył próg ukłonił się w naszą stronę jak nisko tylko mógł. Żałowałam, że tak marnuje swój talent komika.
-Nie będziemy długo.- zapewniła staruszka.
-Będziecie.- odparłam. Wiedziałam jak wyglądają ich wspólne zakupy.
-Na pewno nic się nie stało? Wyglądasz kiepsko?
Tak,  stało się.
-Nie. Po prostu się nie wyspałam.- skłamałam, a babcia posłała mi ciepły uśmiech.
Nie chciałam jej okłamywać. Tak jednak było lepiej. Jakoś nie miałam ochoty  zobaczyć dziadka ścigającego Hanbina po szkole i wyzywającego od najgorszych. Chociaż, gdy sobie to wyobraziłam kąciki moich ust mimowolnie powędrowały do góry.
Nagle usłyszałam dźwięk telefonu i leniwie wyciągnęłam po niego rękę.
-Kto to?- spytał dziadek, który znów wszedł do środka. Zawsze był bezpośredni, w przeciwieństwie do babci.
-Angie…- odparłam odkładając urządzenie i zmuszając się do sztucznego uśmiechu.
-Dalej nie rozmawiacie?- babcia włączyła się do rozmowy.
-Nie.
-Kochanie…- potarła dłonią swoje pomarszczone czoło.- Przecież wiesz, że tak nie może być. Powinnaś…
-Wybaczyć? Przepraszam babciu, ale nie mogę. Na pewno nie zrobię tego ot tak, zwłaszcza, gdy nie jestem gotowa.
-Dla Angeli to też jest ciężkie. Przecież to nie była jej wina.
-Więc czyja? Moja?- spytałam wstając z kanapy. Zerknęłam na dziadka, który nerwowym wzrokiem darzył to mnie, to babcię.
-Sky, dobrze wiesz, że nie to miałam na myśli.
-Nie, babciu. To wszystko nasza wina. Moja i Angie. Nasza.
Kobieta zamilkła. Wiedziała jakie to wszystko jest trudne i skomplikowane. W tym temacie bała się wypowiedzieć pojedyncze słowo, które mogło w jakimś stopniu mnie zranić. Prawda jednak była taka, że wszystko co związane z Nashville przypominało mi tamtą noc.
Dręczyły mnie wyrzuty sumienia. Obwiniałam moją przyjaciółkę jak i siebie za śmierć taty. Przez moje tchórzostwo stało się to wszystko. Dlaczego , nie mogłam wtedy sama stawić czoła problemom? Teraz nie mam już nikogo. Nikogo, kto może mnie ochronić.
-Mamy zostać z tobą?- spytała staruszka odkładając skórzaną torebkę na komodę.
-Nie.- uśmiechnęłam się.- Widzisz przecież jak wygląda dziadek…
-O co wam chodzi?- zbulwersował się mężczyzna dotykając swoich ubrań.
-O to, że większość twoich koszul ma tyle dziur, że sam nie wiesz, do której włożyć głowę.- staruszka chwyciła znów za torebkę.- Wrócimy wieczorem.
Drzwi zamknęły się i po chwili usłyszałam znajomy warkot samochodu. Ruszyłam w stronę drzwi. Przekręciłam błyskawicznie zamek wyglądając jeszcze przez okno. Wszystko było w porządku, więc pokierowałam się na schody.
W moim pokoju czułam się najbezpieczniej. Był urządzony skromnie, przeciętne jak z katalogów. Wysokie łóżko z tysiącem poduszek, a naprzeciwko olbrzymi fotel i kosmetyczka. Normalny pokój nastolatki, która próbuje być normalna.

Próbuje, bo przeciętni ludzie w moim wieku wieszają na ścianie plakaty piosenkarzy, aktorów, czy sportowców, nie zasady, które w przerażającym tempie są łamane. 

IX

Niemal zasnęłam z Hope na kolanach, gdy przez szybę okna przebił się blask reflektorów starego volvo dziadka. Przyjechali.
Zanurzyłam suczkę w miękkim kocu i wyszłam zamykając drzwi na klucz. Spojrzałam na nią ostatni raz, a kąciki moich ust uniosły się do góry. Wystarczyła zaledwie godzina, bym oddała całe  moje serce . Była w końcu nadzieją, a ja jej łatwo nie tracę.
 Musiałam się pospieszyć, by zdążyć przed dziadkami. Prawie przylegając do zimnego muru domu skierowałam się na jego tyłu. Wślizgnęłam się do środka przez kuchenne drzwi.
-Jak było?- spytałam, gdy para przekroczyła próg.
-Beznadziejny film.- burknął dziadek.- Kolejne romansidło.
-Ach, daj spokój!- babcia uderzyła go torebką.
Po chwili obydwoje wybuchnęli śmiechem, a ja razem z nimi. Babcia sięgnęła po swój kubek , uprzednio wrzucając do niego saszetkę herbaty. Usadowiła się wygodnie na krześle, zdjęła kwiatową apaszkę i już przygotowywała się do opowieści, gdy przyłożyłam rękę do ust symulując ziewanie. Była straszną gadułą, a ja mimo to, że kochałam jej słuchać tym razem nie sądziłam, że moja głowa pomieściłaby historię kolejnej wiecznej miłości. Przeszłam salon i wskoczyłam na pierwszy schodek. Obdarzyłam dziadka przepraszającym spojrzeniem, wiedząc, że tym sposobem załatwiłam mu ciekawą pogawędkę.
-Nie nudziłaś się?- zatrzymała mnie babcia.
Nie. Skądże! Największy drań podarował mi psa, siedziałam na jego kolanach i wymieniłam z nim więcej niż jedno zdanie… Jakie to fascynujące, wręcz idealne na rozmowę ze staruszką w nastroju do plotek.
-Troszkę.- zapewniłam szczerząc białe zęby.- Pójdę już spać, dobranoc.
Otulona w miękkim kocu próbowałam rozluźnić myśli. Nie było łatwo. Hanbin jakimś cudem był dla mnie dość miły, a jakby tego było mało kompletnie zapomniałam o wypracowaniu z angielskiego. Zakryłam twarz dłońmi, a gdy moje palce znów znalazły się na kolanach, popatrzyłam na listę. Cholerny punkt 1 zmusił mnie niemal do wypełznięcia z łóżka i sięgnięcia po długopis oraz czystą kartkę.
-Panno Parker…- usłyszałam surowy głos profesora chemii.- Powtórzy pani co właśnie powiedziałem?
Wyprostowałam się natychmiast zdając sobie sprawę, że niemal leżałam na ławce. Po nieprzespanej nocy, spędzonej na poprawianiu każdego, nawet minimalnego błędu, byłam wyczerpana. Moje ociężałe powieki błagały o zapałki, a kolana z trudem nie zginały się za każdym razem, gdy prostowałam nogi. Byłam perfekcjonistką, a to czasami się tak kończy. Czasami, gdy ktoś zabiera czas i zaprząta myśli.
-Przepraszam…- pokręciłam przecząco głową.
Mężczyzna spiorunował mnie wzrokiem i zaznaczył coś w dzienniku, na pewno przy moim nazwisku. Próbowałam doprowadzić się do stanu użyteczności masując twarz. Przepisywałam notatki z tablicy nie zastanawiając się nawet nad ich sensem. Byłam pewna, że również pomyliłam zeszyty, a wiersze z wzorami chemicznymi znalazły się pod opracowaniem kolejnej lektury.
Nie minęła minuta, a na zeszycie przede mną wylądowała karteczka. Obróciłam się, by spotkać uśmiech Bobby’iego. Ubrany w czarną koszulkę spoglądał na mnie z rozbawieniem. Niepewnie sięgnęłam po kawałek papieru.
„Zakochana?”
Przewróciłam oczami. Co za głupota?
„Tak. Na pewno w Tobie.”
By jeszcze podkreślić sarkastyczną odpowiedź narysowałam serduszko i misternie złożyłam karteczkę. Upewniając się, że profesor Smith niczego nie zobaczy, wyciągnęłam się do tyłu stykając się z palcami chłopaka.
-Czy ja państwu przeszkadzam?- gniewny głos wykładowcy skierował się w naszą stronę. Czy on ma oczy dookoła głowy?- Proszę oddać tą karteczkę.
Mężczyzna wyciągnął dłoń, na której chwilę potem brunet położył liścik. Oczywiście go przeczytał. Taki wykształcony, a nie zna znaczenia słowa „prywatność”.
-Oh, przeszkodziłem w zwierzeniach…- mówił donośnym głosem tak, by aby ta informacja dotarła do każdego.- Ale to nie jest ani czas ani  miejsce na romanse.
Złośliwy idiota!
Zadzwonił dzwonek, a ja tylko patrzyłam na przepychających się w drzwiach nastolatków. Tak, idźcie już plotkować na całą szkołę… Ugh!
-Chodź.-  Bobby chwycił mnie za rękę, szczerze mówiąc niezbyt delikatnie. Skąd ja to znam…
-Gdzie?
-Na spacer, do parku, na ławeczkę, kupię ci loda i razem poczytamy wiersze.- muszę przyznać, że mimo ironii uśmiechnął się uroczo, a jego oczy zamieniły się w wąskie kreseczki.- Tak mi się zdaje, że masz coś do załatwienia z B.I. Nie wiem, może zabrałaś mu klocki.
-Ja?- spytałam drwiąco. – Nie mam z nim nic wspól…
No dobra, mam. Muszę wypytać o szczepienia i zdrowie Hope.
-Więc?- brunet skinął na mnie widząc, że to, co mówię nie jest prawdą.
-Napisze do niego sms.- wykręciłam się z uścisku.- To wystarczy.
Bobby puścił moją rękę i czułam jak odprowadza mnie wzrokiem, gdy znikałam w tłocznym korytarzu. Nie chciałam spotkać Hanbin’a. Mimo, że ostatnio był w stosunku do mnie dość łagodny, miałam złe przeczucie. Panowała wokół niego aura tajemniczości. Było to z jednej strony pociągające, a z drugiej zdrowy rozsądek kazał mi się od niego trzymać z daleka. Zapatrzona w telefon podążałam w stronę schodów, gdy zderzyłam się z czyimś ramieniem. Pewna, że to kolejny futbolista spojrzałam na postać przede mną. Ellie.
-W porządku?- spytałam. Jeśli mogłam pomylić ją z graczem musiała wpaść na mnie ze sporą prędkością.
-Nie, nie jest w porządku.- odparła surowym głosem.
-El…
 -Nie chcę mieć z tobą nic do czynienia.- warknęła.- Bo po co? Chcesz znowu się mną bawić?
-Co? - mi również zaczęły puszczać nerwy.- Ellie, o czym ty do cholery mówisz?
-Z B.I na Bobby'iego? Już nie wmówisz mi, że ta cała afera na imprezie nie zależała od ciebie. Byłam głupia, bo przez chwilę pomyślałam nawet, że rzeczywiście mogłam się mylić.
Czy ona właśnie sugeruje, że jestem dwulicowa i bawię się mężczyznami? Czułam, że solidna bariera łez wisi już na cienkim włosku.
-Nie znasz mnie…
-A już żałuję, że cię spotkałam.
Odwróciła się na pięcie i odeszła zostawiając mnie wśród tłumu.
Cios. Cholernie bolesny cios, który poważnie zranił serce, rozum, sumienie…
Nie mogę się tu rozpłakać. Nikt nie może zobaczyć mojej słabości, a łzy były najbardziej oczywistą jej oznaką.
Postanowiłam jak najszybciej się gdzieś ukryć. Z szklistymi oczami wpadłam do prawie pustej toalety. Oparłam się na przedramionach o umywalkę i czekałam aż blondynka przeglądająca się w lustrze obok, zrobi ostatnie pociągnięcie pędzlem, by zakończyć perfekcyjny makijaż.
Gdy usłyszałam trzask zamykanych drzwi, odpuściłam. Łzy tworzyły mokre ścieżki na policzkach, a później spadały jedna po drugiej. Od czasu do czasu zaciągałam nosem, nie przejmując się, że zachowuję się jak dziecko. Byłam dzieckiem. Cholernym gówniarzem nie znającym się na życiu, pakującym się w kłopoty na każdym kroku.
 Wpatrywałam się w swoje dłonie zaciśnięte na krawędzi kranu. Byłam podła, a bezradność rozsadzała mnie od środka. Czy ona na prawdę tak myśli?
-Nie i nie płacz już.- podniosłam szybko spuchniętą nieco twarz, by w odbiciu lustra zobaczyć B.I.
Uświadomiłam sobie wtedy, że powiedziałam to głośno.
B.I
Zdenerwowany wpadłem do toalety, gdy dowiedziałem się, że Sky rozmawiała (lub jak kto woli, kłóciła się) z Ellie. Nie przejąłem się znaczkiem na drzwiach i szarpnąłem za klamkę. W środku panowała pustka, a wszystkie kabiny były wolne. Już miałem walnąć drzwiami tak mocno jak tylko mogłem, gdy usłyszałem płacz. Dyskretnie stawiałem kroki, a gdy minąłem ściankę działową, zobaczyłem ją. Stała pochylona lekko trzęsąc się. Jej krótkie shorty z wysokim stanem idealnie eksponowały długie nogi, a biała bluzeczka swobodnie wisiała na jej wiotkim ciele.
-Czy ona naprawdę tak myśli?
-Nie i nie płacz już.- odparłem.
Zobaczyła mnie w lustrze i wyprostowała się natychmiast wycierając mokre policzki.
-Co tu robisz?- spytała zakrywając twarz. Naprawdę myślała, że nie zobaczyłem jak prawie się odwadnia?
Chciałem odpowiedzieć przepełnionym ironią komentarzem, ale kurwa nie mogłem. Jakby ktoś zawiązał mi język na supeł lub wyprał mózg z umiejętności posługiwania się alfabetem.
Sky wciąż stała do mnie tyłem,  próbując uspokoić palcami drżące jeszcze wargi.
Nie wiem jak to się stało, ale zrobiłem 2 kroki, obróciłem ją i wtuliłem w swoje ramiona. Przycisnąłem ją mocno, tak żeby między nami nie było nawet centymetra przerwy. Czułem jak nierówno oddycha, a jej piersi przy łapczywym wdechu ocierają się o mój tors. Błądziłem dłonią po każdym kręgu jej kręgosłupa próbując choć trochę rozluźnić napięcie.
-Już dobrze…-  mruczałem w jej pachnące włosy, wciąż trzymając ją blisko.
Nagle poczułem zimne dłonie zaplatające się na moich plecach. Przeszło przeze mnie dziwne mrowienie.
Chciałem wciąż muskać palcami jej ciało, gdy odkleiła zmęczoną twarz od mojej koszulki, która zdążyła już wchłonąć potoki łez. Delikatnie chwyciłem za parę włosów przyklejonych do jej policzka i z lekarską precyzją odsunąłem je do tyłu. Na moich plecach nie czułem uścisku jej dłoni, a pozostała po nim jakby pustka.
 -Nie płacz.- powiedziałem i wziąłem jej drżącą twarz w dłonie wpatrując się w oczy, z których w każdym momencie może wylać się wiadro łez.
Wtedy coś do mnie doszło. Kurwa, co ja do cholery robię?! Przytulam najbardziej denerwującą dziewczynę jaka kiedykolwiek stanęła na mojej drodze i czuję się z tym… dobrze. Ironia, będąca niemal moim znakiem rozpoznawczym znika, a zastępuje go coś w rodzaju współczucia. Patrzyłem w hipnotyzujące brązowe tęczówki co chwilę zawieszając wzrok na jej ustach. Delikatnie przejechałem palcem po różowych wargach czując przy tym pieprzoną przyjemność.
Muszę coś zrobić, bo ulegnę i zmienię się na zawsze. Nie chcę tego.
-Nie płacz…- powtórzyłem.- Ktoś jeszcze musi to zobaczyć.

Świadomy tego, że za chwilę cholernie ją zranię, pociągnąłem Sky za rękę kierując się do drzwi.