Gdy po
szkole wróciłam do domu, spotkałam babcię kucającą przy rabatkach. Z lekarską
dokładnością zajmowała się sadzonkami i dłońmi przyodzianymi w rękawice,
odgarniała nadmiar ziemi. Na mój widok powoli się podniosła kładąc rękę na
swoim udzie.
-Już wróciłaś?
-Yhym.-
mruknęłam.- Odwołali ostatnią matmę.
Nagle
usłyszałam pisk Hope. Rozpoznała mój głos.
-Słyszałaś?-
babcia rozglądnęła się wokół.
-Co?-
udawałam zdezorientowaną.
Kobieta
wykonała obrót wokół własnej osi i jak na złość pies wydał z siebie kolejny
dźwięk.
-Co to?
Pies?
Spanikowałam.
Babcia nie mogła się dowiedzieć. Na pewno nie teraz.
-Aa…-
świadoma jak żałosne wytłumaczenie znalazłam pisnęłam gumą od trampek o
chodnik.- To ja.- uśmiechnęłam się lekko bacznie obserwując twarz staruszki.
Babcia
wzruszyła ramionami i zdjęła brudne rękawiczki. Nie sądziłam, że się nabierze.
-Nie ważne.
Chodź na obiad.
Posłusznie
weszłam za nią do domu. Ściągnęłam ciężki plecak i rzuciłam go w kąt
przedpokoju. W podskokach pokonałam parę schodków, by znaleźć się w salonie
położonym nieco niżej.
Zauważyłam
dziadka siedzącego przed telewizorem. Trzymał w dłoni herbatę, chociaż tak
naprawdę wiedziałam, że znajdowały się tam nie tylko ciemnozielone listki. Uśmiechnęłam się do niego znacząco, a George
zrobił minę niewiniątka. To w sumie było zabawne, że ukrywał swój nawyk także
przede mną.
Pomogłam
babci rozkładać talerze na stole, a po chwili dziadek przysunął krzesło i zajął
środkowe miejsce. Wkrótce z naczyń unosił się zapach zapiekanki. Babcia była
świetną kucharką i byłam przekonana, że zna wszystkie rodzaje przypraw, nawet
takich o których nie słyszała połowa populacji. Nie tylko na tym punkcie miała
lekką obsesję. Wspólne posiłki to główna zasada panująca w tym domu. A ja już
mam dość zasad. Nawet tych własnych.
-Nie
opowiedziałaś nam nic o schronisku.- babcia chwyciła po serwetkę dotykając nią
później kącików wąskich ust.
-Jest
naprawdę fajnie.- odparłam. Zawsze lubiłam nasze rozmowy. Były luźne i mimo
ogromnej różnicy wieku czułam się swobodnie. Przynajmniej, gdy poruszane były
codzienne tematy.- Moja przełożona jest w porządku i poznałam Ian’a. Dogadujemy
się.
-Ian’a?- wtrącił się dziadek uśmiechając się złośliwie.
Westchnęłam
i zmarszczyłam brwi. Dziadek uniósł dłonie w obronnym geście, a po chwili znów
zajął się daniem.
Nagle w
kieszeni poczułam wibrację telefonu. Dyskretnie wyciągnęłam go i ułożyłam na
udzie, by móc przeczytać wiadomość.
„Wiesz, że
łatwo się nie poddaję?”
Przewróciłam
oczami i potaknęłam głową, by zapewnić babcię, że słucham jej wywodów. Byłaby
zła, jeśli dowiedziałaby się o pogwałceniu świętej zasady.
„Wiesz, że
ja też?”- z trudem wystukałam jednym palcem odpowiedź i wysłałam ją do jakże
denerwującego mnie właściciela numeru.
Chwyciłam z
powrotem za sztućce i pochłaniałam zapiekankę uśmiechając się do dziadków. Nie
skupiałam się zbytnio, na tym co mówią, jednak z urywków, które doszły do moich
uszy rozmawiali o polityce. Jak widać, nie traciłam niczego interesującego.
„W sumie
mnie to kręci”- telefon znów dał o sobie znać, a gdy przeczytałam wiadomość
ostatni kęs utkwił mi w gardle.
Zaczęłam
kaszleć i cała sytuacja wyglądała co najmniej tak jakbym miała się udusić.
Dziadkowie popatrzyli na mnie z ulgą, gdy wreszcie wszystko wróciło do normy.
Co za idiota!
Podziękowałam
za obiad, uprzednio upewniając sto razy Mary, że już jest w porządku.
Udałam się do pokoju. gdzie szybko
zmieniłam ubrania. Włożyłam obcisłe rurki i koszulkę z napisami, której rękawy
podwinęłam do wysokości łokci. Związałam włosy w kucyk unosząc przednią ich
część lekko do góry. Usiadłam na łóżku, a chwilę później także moje plecy
poczuły miękką pościel. Znów sięgnęłam po telefon przeglądając skrzynkę
odbiorczą. Co mnie podkusiło, by mu odpisać? Przewijałam smsy, kładąc rękę na
czole. Jestem żałosna. Miałam go zignorować, wzbudzić jakiekolwiek poczucie winy,
a moja jakże emocjonalna wypowiedź na korytarzu tylko go rozśmieszyła.
Podniosłam
się i chwyciłam za czarną sportową torbę. Zeszłam na dół, gdzie Mary i George
wciąż siedzieli przy stole coraz bardziej angażując się w ostrą wymianę
poglądów. Tak właśnie wyglądała moja rodzina. Ciągłe rozmowy, a nawet kłótnie.
Podobało mi się to o wiele bardziej niż tajemnicze kilkuwyrazowe stwierdzenia
rzucane pod moim adresem.
-Wychodzę do
schroniska!- krzyknęłam zatrzaskując drzwi.
Wąską
ścieżką doszłam do schowka, z którego słychać było tupanie małych łapek Hope.
Odtworzyłam drzwi, by po chwili suczka na mnie wskoczyła. Opanowałam jej
nadmierną radość wkładając do torby, którą założyłam na ramię. Zawsze byłam
przeciwna traktowaniu psiaków jak portfeli i wkładaniu do skórzanych, różowych
torebek. Przynajmniej zapewniłam Hope wygodniejsze warunki od plastikowych
akcesoriów Paris Hilton.
*
Tego dnia w schronisku
spędziłam parę godzin. Oprócz skorzystania z bezpłatnych badań dla Hope, przez
cały czas towarzyszył mi Ian. Razem sprzątaliśmy magazyn, układaliśmy stosy
karmy i akcesoriów, w między czasie bawiąc się z moim psem. To wszystko
pozwoliło mi na chwilę odlecieć. Dlatego tak bardzo kochałam tu przychodzić.
-Do
zobaczenia.- Ian niespodziewanie cmoknął mój policzek i zniknął na parkingu
obok.
Był…
niecodzienny. Nie wyglądał na miłośnika zwierząt, tym bardziej sądząc po
wyglądzie, który pasował idealnie do opisów niegrzecznych chłopców. Ciekawiło
mnie, dlaczego spędza swój czas właśnie tutaj. Mężczyźni w jego wieku nie
często wybierają taką formę aktywności.
Zmrok
opanował już całą okolicę, a latarnie rzucały przyjazne ciepło na pustą
ulicę. Hope szła przy mojej nodze, co
chwilę zatrzymując się przy mijanych ławkach czy krzewach. Powiewał przyjemny
dla mojej skory wiatr, przez który momentami przymykałam oczy. Pozwoliłam sobie
nawet na delikatny uśmiech. Mój nastrój w tamtym momencie był najlepszym od paru
dni.
Mój wzrok nagle skupił się na czarnym
samochodzie, w którym z pewnością ktoś siedział. Wydawał mi się znajomy jednak
pamiętałam, by zachować ostrożność. Przywołałam Hope, wzięłam ją na ręce i
kontynuowałam swój spacer. Drzwi pojazdu otworzyły się, a białe air force
dotknęły betonowe powierzchni. B.I stał przede mną ubrany w czarną bluzę,
której kaptur narzucony był na jego głowę.
Odruchowo
zatrzymałam się i wpatrywałam się w jego postać zupełnie tak, jakbym zobaczyła
ducha. W sumie nie wiem, co byłoby
gorsze.
-Po jakiego
tam poszłaś?- warknął, idąc w moim kierunku.
-Gdzie?- zmarszczyłam
czoło wciąż gładząc grzbiet Hope.
-Do tego
pieprzonego schroniska.
-Bo miałam
taką ochotę?- odparłam, szukając na jego twarzy jakiejś innej emocji niż
gniewu.
Frustrowało
mnie to, że znów nie mam pojęcia o co mu chodzi. Zdenerwowałam go czymś, to
oczywiste, ale zdecydowanie lepiej by było, gdybym wiedziała o co mu chodzi.
Jednak rozmowa z nim nigdy nie może być prosta.
Hanbin
zmrużył nieco oczy i włożył dłonie do kieszeń. Po chwili podniósł głowę i opanowanym
głosem powiedział:
-Nie chodź
tam więcej.
-Dlaczego?-
spytałam.
-Na prawdę
jesteś taką idiotką?- warknął pocierając z bezradności palcami czoło.
To wszystko
mi nie grało. Przecież jeszcze parę godzin próbował mnie, w taki, a nie inny
sposób, przeprosić. Przynajmniej tak myślałam. Pewności jednak mieć nie mogłam,
bo przecież przerwałam mu swoimi żałosnymi wyrzutami.
Z jego
emocjami był pewien problem. Duży problem. Teraz stał przede mną widocznie
zirytowany, a przecież to ja powinnam być wściekła. I rzeczywiście byłam. To, co zrobił, odcisnęło
piętno na mojej duszy i wiedziałam, że szybko nie zapomnę tego upokorzenia.
-O co ci
chodzi?- spytałam zdezorientowana.- Najpierw…- zawahałam się nie wiedząc jak
ująć sytuację ze szkoły.- łamiesz kolejną zasadę, a potem w bezczelny sposób chcesz mnie
poderwać…
-Poderwać?- w
jego oczach pojawiły się iskierki rozbawienia.
-Przeprosić!-
wyrzuciłam ręce do góry, wypuszczając najpierw Hope.- A teraz mi rozkazujesz?
B.I oparł się
o maskę samochodu i założył ręce tak jakby oglądał telewizyjna dramę. Zdenerwowałam
się jak nigdy dotąd. Nienawidziłam, gdy ktoś nie traktował mnie poważnie.
Zwłaszcza jeśli chodziło o sytuacje tego pokroju.
- No dalej.
Czekam na kolejny odcinek Sky Parker Show.- uśmiechnął się złośliwie poprawiając czapkę.
- Nie dla
ciebie taka rozrywka chłopczyku.- parsknęłam na co jego brwi powędrowały
drwiąco do góry. Już wiedziałam jakie myśli kryją się pod tą czarną czupryną.
- W sumie,
racja.- odbił się od metalowej pokrywy samochodu poprawiając przy okazji swoje
ubrania.- Ale czasem taki melodramat nie zaszkodzi.
Poczułam jak
skóra moich policzków zaczyna nie przyjemnie piec, a kostki palców zbielały z
uścisku. Chyba mam uczulenie na jego wredne odzywki. Poprawka, uczulenie na
Hanbina od stóp do głów.
-Hope!-
zawołałam psa, a gdy zobaczyłam jej małą główkę włożyłam ją do obszernej
torby.- Nic tu po nas.
Odwróciłam
się widowiskowo na pięcie i ruszyłam przed siebie. Czekałam tylko na dźwięk
odpalanego silnika. Jak na złość wokół panowała cisza ,którą zakłócały jedynie dźwięki moich kroków.
Zorientowałam
się, że idę w złym kierunku. Dlatego właśnie ten kretyn dalej tam stoi i czeka
tylko aż zawrócę. Z jednej strony nie chciałam dać mu tej satysfakcji, ale z
drugiej nie uśmiechała mi się wizja pokonania tego samego dystansu dwa razy.
-Nic nie mów.-
ostrzegłam chłopaka, który wciąż monitorował mnie swoimi ciemnymi oczami.
Z utkwionym w
niebo wzrokiem mijałam właśnie jego auto, gdy znów wokół mojego nadgarstka
owinęły się jego palce.
-Po prostu
tam nie chodź, ok?- spytał, a ja nie znalazłam w tym tonie ani grama żartu.
-Ok.-
odparłam.- Albo nie, poczekaj. Zapomniałam, że nie interesuje mnie twoje
zdanie.
-Znów
chcesz się poryczeć? Może załatwić większą publiczność?
Nie
spodziewałam się, że poruszy ten temat. Uderzył w czuły punkt, którego jeszcze nie
potrafiłam wyleczyć. Czy ten człowiek ma jakiekolwiek sumienie?
Popatrzył
na moją strapioną twarz i chyba pierwszy
raz nie potrafił obrócić tej sytuacji w żart. Może dlatego, że naprawdę nie
było się z czego śmiać?
-Kurwa…-
mruknął, a jego ręka nie trzymała już mojej.
Zaczęłam
histerycznie wręcz trzepotać rzęsami, by powstrzymać napływające do oczu łzy.
Idiotyczne, ale skuteczne.
-Pamiętasz
jak spytałeś mnie w szkole, co masz zrobić?- spytałam nagle, na co podniósł głowę
i lustrował mnie wzrokiem, z którego nie mogłam wyczytać już nic.
-Tak.
-Więc
naucz mnie być tak bezuczuciowym draniem jakim jesteś ty.
*
Wpatrywałam
się w zapisaną kartkę, w której rogu widniała wielka litera "A".
Uśmiechnęłam się lekko. Zawsze lubiłam literaturę i tylko takie oceny z tego
przedmiotu mnie satysfakcjonowały.
-
Dziękuję. Możecie wyjść.- pani profesor, której nazwiska nigdy nie mogłam
zapamiętać, uśmiechnęła się do nas lekko i zajęła pakowaniem dokumentów do
ogromnej torebki.
Tak
jak reszta nastolatków, opuściłam salę. Wędrowałam po zatłoczonym korytarzu,
gdy drzwi głównego wejścia otworzyły się z impetem. Stanęli w nich nie kto inny
jak B.I i Bobby. To było tak bardzo w
ich stylu. Brakowało mi tylko szkolnej plotkary, która do ucha szeptałaby mi jak
cudowni i pożądani byli.
Co
dziwne wszyscy, którzy byli świadkami ich wejścia patrzyli na tą dwójkę z czymś
w rodzaju podziwu. Mało brakowało, by
grupka pierwszoklasistek wyciągnęła z torebek pompony i zaprezentował by układ
wielbiący dwóch Azjatów.
Potrzebowałam
kogoś, kto by mi to wyjaśnił. Nigdzie jednak nie widziałam Nicole, która była w
tym elitarnym gronie osób wymieniających ze mną przyjazne zdania.
Nagle
zza ich pleców wyłoniła się znajoma mi brunetka. Ubrana w obcisłe rurki i równie
przylegającą do ciała bokserkę, obracała w dłoni medalik od ciężkiego złotego
łańcuszka. Jej ciemne włosy kontrastowały z bladą cerą i dość mocnym makijażem.
Wyglądała jakby dopiero co wyszła z klubu, a impreza była wyjątkowo udana.
-Hej!-
krzyknęłam, gdy dziewczyna natrafiła na mój wzrok.
-Cześć.-
przytuliła mnie do siebie.- Jak tam?
Poprawiłam
plecak i ruszyłam za dziewczyną. Zanim zniknęłyśmy za ścianą, spojrzałam na
Hanbina, który zaniepokojony obserwował jak oddalam się z brunetką.
-Nie
wyspałaś się?- spytałam, gdy znalazłyśmy
się juz w toalecie.- Wyglądasz na zmęczoną.
-I
tak się czuję.- odparła chwytając za ogromną kosmetyczkę. -Zabalowałaś?
Usiadłam
na kamiennym parapecie i wymachując nogami obserwowałam jak Nicole poprawia
swój makijaż. Nie chciałam tak bezpośrednio zapytać jej gdzie była. Wolałam, by
wyszło to w bardziej naturalny sposób.
-Byłam…-
zaczęła Nicole pokrywając krótkie rzęsy tuszem.- Gdzieś.
Boże,
na prawdę zaczynam nienawidzić tego słowa.
-Gdzieś?-
dociekałam na co dziewczyna niewinnie się uśmiechnęła.- Znowu to gdzieś?
-Tak,
wciąż to samo.- zaśmiała się i zaczęła zbierać rozrzucone wokół kosmetyki.
Dziwiło mnie, że potrzebuje aż takie ich ilości. Chciałabym ją zobaczyć w
bardziej delikatnym wydaniu.
-Jakie
jest to gdzieś?- spytałam, po czym zeskoczyłam z parapetu, by dogonić
wychodzącą właśnie brunetkę.
-Zdajesz
sobie sprawę, że brzmisz jak dziecko, które pyta się mamy jak wygląda niebo?-
poprawiła włosy zakładając kosmyki za uszy.- A dzieci się okłamuje.
Na
chwilę zapanowała cisza, a żadna z nas jej nie przerwała. Nicole nagle
zatrzymała się pod drzwiami jednej z sal dając do zrozumienia, że nasza rozmowa
dobiegła właśnie końca.
-Jeśli
nie chcesz o tym mówić…- zaczęłam.- Po prostu mnie tam zabierz.
-Gdzie?
-Gdzieś.
Dziewczyna
uśmiechnęła się szeroko i widocznie rozbawiona przytuliła mnie do siebie.
-To
nie ja o tym decyduje.- wzruszyła ramionami, a po chwili zniknęła za drzwiami.
Zaciekawiona
cała sytuacją, błądziłam po korytarzu. Następna lekcja niespodziewanie
przepadła i ucieszyłam się, że nie muszę wysłuchiwać durnych wywodów profesora
Smitha. Nie wiedząc co ze sobą zrobić udałam się do stołówki. Usiadłam w rogu
podziwiając panująca ciszę. Było to cos niecodziennego, dziwnego, ale podobało
mi się. Zwłaszcza , że za jakieś kilkadziesiąt minut sala znów zapełni się uczniami,
a wśród nich będzie i on.
On z pewnością nie kojarzy sie z niczym
spokojnym, dobrym, przewidywalnym. Hanbin ciągnie za sobą tajemnice i każdym
nerwem czuję, że wiąże się to z niebezpieczeństwem.
Sięgnęłam
po telefon, gdzie w notatkach znalazłam numery telefonów, które przepisałam z
gazety. Mimo wszystko muszę pamiętać o priorytetach, czyli o pracy.
Po
kilku telefonach byłam pewna dwóch rzeczy: moje konto jest na minusie, a dla żadnego z potencjalnych pracodawców moje
kompetencje nie były wystarczające. Nie sądziłam, ze kiedykolwiek przejmę się
tym, że czterdziestoletnia bizneswoman nie uważa mnie za odpowiednią opiekunkę
dla swojego pudla. A jednak. Zdołowało
mnie to tak, że z jednej strony chciałam się rozpłakać, a z drugiej kopnąć w stolik i patrzeć czy prosto
leci.
Sięgnęłam do plecaka, by wyciągnąć z niego gruby zeszyt z notatkami. Nic
innego mi nie zostało. Po tym jak dowiedziałam się, że w chwili obecnej nie
jestem nic warta na rynku pracy, rozsadek nakazywał wziąć się za naukę. Być
może dzięki temu kiedyś owa kobieta będzie moją podwładną, a jej rozpieszczony
pies nigdy nie zazna juz usług kosmetyczki. Zemsta bywa wredna, ale często
satysfakcjonująca.
Razem z zeszytem na białym stoliku pojawił się prostokątny kartonik. Z
rezerwą obróciłam go na zapisaną stronę, by oczy mogły zarejestrować każde
pojedyncze słowo.
"Ellen Kim"
Wpatrywałam się jeszcze przez chwile w kartkę, bijąc się z myślami. Jak bardzo
szalona musi byś skoro gotowa jest poświęcić mi swoje dziecko, jeśli dla
czteronoga byłam zbyt nieodpowiedzialna. Co szkodzi jednak spróbować?
Najwyżej kolejny raz grzecznie mi odmówi rzucając książkowe
"odezwiemy sie do pani".
Bezbłędnie przepisałam numer i niepewnie przyłożyłam telefon do ucha.
Usłyszałam sygnał połączenia. Kolejne dźwięki, a po nich następne. Już
miałam ze zrezygnowaniem schować urządzenie, gdy sympatyczny kobiecy głos odezwał
się po drugiej stronie.
-Halo?