środa, 8 kwietnia 2015

XII

Gdy po szkole wróciłam do domu, spotkałam babcię kucającą przy rabatkach. Z lekarską dokładnością zajmowała się sadzonkami i dłońmi przyodzianymi w rękawice, odgarniała nadmiar ziemi. Na mój widok powoli się podniosła kładąc rękę na swoim udzie.
-Już wróciłaś?
-Yhym.- mruknęłam.- Odwołali ostatnią matmę.
Nagle usłyszałam pisk Hope. Rozpoznała mój głos.
-Słyszałaś?- babcia rozglądnęła się wokół.
-Co?- udawałam zdezorientowaną.
Kobieta wykonała obrót wokół własnej osi i jak na złość pies wydał z siebie kolejny dźwięk.
-Co to? Pies?
Spanikowałam. Babcia nie mogła się dowiedzieć. Na pewno nie teraz.
-Aa…- świadoma jak żałosne wytłumaczenie znalazłam pisnęłam gumą od trampek o chodnik.- To ja.- uśmiechnęłam się lekko bacznie obserwując twarz staruszki.
Babcia wzruszyła ramionami i zdjęła brudne rękawiczki. Nie sądziłam, że się nabierze.
-Nie ważne. Chodź na obiad.
Posłusznie weszłam za nią do domu. Ściągnęłam ciężki plecak i rzuciłam go w kąt przedpokoju. W podskokach pokonałam parę schodków, by znaleźć się w salonie położonym nieco niżej.
Zauważyłam dziadka siedzącego przed telewizorem. Trzymał w dłoni herbatę, chociaż tak naprawdę wiedziałam, że znajdowały się tam nie tylko ciemnozielone listki.  Uśmiechnęłam się do niego znacząco, a George zrobił minę niewiniątka. To w sumie było zabawne, że ukrywał swój nawyk także przede mną.
Pomogłam babci rozkładać talerze na stole, a po chwili dziadek przysunął krzesło i zajął środkowe miejsce. Wkrótce z naczyń unosił się zapach zapiekanki. Babcia była świetną kucharką i byłam przekonana, że zna wszystkie rodzaje przypraw, nawet takich o których nie słyszała połowa populacji­. Nie tylko na tym punkcie miała lekką obsesję. Wspólne posiłki to główna zasada panująca w tym domu. A ja już mam dość zasad. Nawet tych własnych.
-Nie opowiedziałaś nam nic o schronisku.- babcia chwyciła po serwetkę dotykając nią później kącików wąskich ust.
-Jest naprawdę fajnie.- odparłam. Zawsze lubiłam nasze rozmowy. Były luźne i mimo ogromnej różnicy wieku czułam się swobodnie. Przynajmniej, gdy poruszane były codzienne tematy.- Moja przełożona jest w porządku i poznałam Ian’a. Dogadujemy się.
-Ian’a?-  wtrącił się dziadek uśmiechając się złośliwie.
Westchnęłam i zmarszczyłam brwi. Dziadek uniósł dłonie w obronnym geście, a po chwili znów zajął się daniem.
Nagle w kieszeni poczułam wibrację telefonu. Dyskretnie wyciągnęłam go i ułożyłam na udzie, by móc przeczytać wiadomość.
„Wiesz, że łatwo się nie poddaję?”
Przewróciłam oczami i potaknęłam głową, by zapewnić babcię, że słucham jej wywodów. Byłaby zła, jeśli dowiedziałaby się o pogwałceniu świętej zasady.
„Wiesz, że ja też?”- z trudem wystukałam jednym palcem odpowiedź i wysłałam ją do jakże denerwującego mnie właściciela numeru.
Chwyciłam z powrotem za sztućce i pochłaniałam zapiekankę uśmiechając się do dziadków. Nie skupiałam się zbytnio, na tym co mówią, jednak z urywków, które doszły do moich uszy rozmawiali o polityce. Jak widać, nie traciłam niczego interesującego.
„W sumie mnie to kręci”- telefon znów dał o sobie znać, a gdy przeczytałam wiadomość ostatni kęs utkwił mi w gardle.
Zaczęłam kaszleć i cała sytuacja wyglądała co najmniej tak jakbym miała się udusić. Dziadkowie popatrzyli na mnie z ulgą, gdy wreszcie wszystko wróciło do normy. Co za idiota!
Podziękowałam za obiad, uprzednio upewniając sto razy Mary, że już jest w porządku. Udałam  się do pokoju. gdzie szybko zmieniłam ubrania. Włożyłam obcisłe rurki i koszulkę z napisami, której rękawy podwinęłam do wysokości łokci. Związałam włosy w kucyk unosząc przednią ich część lekko do góry. Usiadłam na łóżku, a chwilę później także moje plecy poczuły miękką pościel. Znów sięgnęłam po telefon przeglądając skrzynkę odbiorczą. Co mnie podkusiło, by mu odpisać? Przewijałam smsy, kładąc rękę na czole. Jestem żałosna. Miałam go zignorować, wzbudzić jakiekolwiek poczucie winy, a moja jakże emocjonalna wypowiedź na korytarzu tylko go rozśmieszyła.
Podniosłam się i chwyciłam za czarną sportową torbę. Zeszłam na dół, gdzie Mary i George wciąż siedzieli przy stole coraz bardziej angażując się w ostrą wymianę poglądów. Tak właśnie wyglądała moja rodzina. Ciągłe rozmowy, a nawet kłótnie. Podobało mi się to o wiele bardziej niż tajemnicze kilkuwyrazowe stwierdzenia rzucane pod moim adresem.
-Wychodzę do schroniska!- krzyknęłam zatrzaskując drzwi.
Wąską ścieżką doszłam do schowka, z którego słychać było tupanie małych łapek Hope. Odtworzyłam drzwi, by po chwili suczka na mnie wskoczyła. Opanowałam jej nadmierną radość wkładając do torby, którą założyłam na ramię. Zawsze byłam przeciwna traktowaniu psiaków jak portfeli i wkładaniu do skórzanych, różowych torebek. Przynajmniej zapewniłam Hope wygodniejsze warunki od plastikowych akcesoriów Paris Hilton.
*
Tego dnia w schronisku spędziłam parę godzin. Oprócz skorzystania z bezpłatnych badań dla Hope, przez cały czas towarzyszył mi Ian. Razem sprzątaliśmy magazyn, układaliśmy stosy karmy i akcesoriów, w między czasie bawiąc się z moim psem. To wszystko pozwoliło mi na chwilę odlecieć. Dlatego tak bardzo kochałam tu przychodzić.
-Do zobaczenia.- Ian niespodziewanie cmoknął mój policzek i zniknął na parkingu obok.
Był… niecodzienny. Nie wyglądał na miłośnika zwierząt, tym bardziej sądząc po wyglądzie, który pasował idealnie do opisów niegrzecznych chłopców. Ciekawiło mnie, dlaczego spędza swój czas właśnie tutaj. Mężczyźni w jego wieku nie często wybierają taką formę aktywności.
Zmrok opanował już całą okolicę, a latarnie rzucały przyjazne ciepło na pustą ulicę.  Hope szła przy mojej nodze, co chwilę zatrzymując się przy mijanych ławkach czy krzewach. Powiewał przyjemny dla mojej skory wiatr, przez który momentami przymykałam oczy. Pozwoliłam sobie nawet na delikatny uśmiech. Mój nastrój w tamtym momencie był najlepszym od paru dni.
 Mój wzrok nagle skupił się na czarnym samochodzie, w którym z pewnością ktoś siedział. Wydawał mi się znajomy jednak pamiętałam, by zachować ostrożność. Przywołałam Hope, wzięłam ją na ręce i kontynuowałam swój spacer. Drzwi pojazdu otworzyły się, a białe air force dotknęły betonowe powierzchni. B.I stał przede mną ubrany w czarną bluzę, której kaptur narzucony był na jego głowę.
Odruchowo zatrzymałam się i wpatrywałam się w jego postać zupełnie tak, jakbym zobaczyła ducha. W sumie nie wiem,  co byłoby gorsze.
-Po jakiego tam poszłaś?- warknął, idąc w moim kierunku.
-Gdzie?- zmarszczyłam czoło wciąż gładząc grzbiet Hope.
-Do tego pieprzonego schroniska.
-Bo miałam taką ochotę?- odparłam, szukając na jego twarzy jakiejś innej emocji niż gniewu.
Frustrowało mnie to, że znów nie mam pojęcia o co mu chodzi. Zdenerwowałam go czymś, to oczywiste, ale zdecydowanie lepiej by było, gdybym wiedziała o co mu chodzi. Jednak rozmowa z nim nigdy nie może być prosta.
Hanbin zmrużył nieco oczy i włożył dłonie do kieszeń. Po chwili podniósł głowę i opanowanym głosem powiedział:
-Nie chodź tam więcej.
-Dlaczego?- spytałam.
-Na prawdę jesteś taką idiotką?- warknął pocierając z bezradności palcami czoło.
To wszystko mi nie grało. Przecież jeszcze parę godzin próbował mnie, w taki, a nie inny sposób, przeprosić. Przynajmniej tak myślałam. Pewności jednak mieć nie mogłam, bo przecież przerwałam mu swoimi żałosnymi wyrzutami.
Z jego emocjami był pewien problem. Duży problem. Teraz stał przede mną widocznie zirytowany, a przecież to ja powinnam być wściekła.  I rzeczywiście byłam. To, co zrobił, odcisnęło piętno na mojej duszy i wiedziałam, że szybko nie zapomnę tego upokorzenia.
-O co ci chodzi?- spytałam zdezorientowana.- Najpierw…- zawahałam się nie wiedząc jak ująć sytuację ze szkoły.- łamiesz kolejną zasadę,  a potem w bezczelny sposób chcesz mnie poderwać…
-Poderwać?- w jego oczach pojawiły się iskierki rozbawienia.
-Przeprosić!- wyrzuciłam ręce do góry, wypuszczając najpierw Hope.- A teraz mi rozkazujesz?
B.I oparł się o maskę samochodu i założył ręce tak jakby oglądał telewizyjna dramę. Zdenerwowałam się jak nigdy dotąd. Nienawidziłam, gdy ktoś nie traktował mnie poważnie. Zwłaszcza jeśli chodziło o sytuacje tego pokroju.
- No dalej. Czekam na kolejny odcinek Sky Parker Show.- uśmiechnął się złośliwie  poprawiając czapkę.
- Nie dla ciebie taka rozrywka chłopczyku.- parsknęłam na co jego brwi powędrowały drwiąco do góry. Już wiedziałam jakie myśli kryją się pod tą czarną czupryną.
- W sumie, racja.- odbił się od metalowej pokrywy samochodu poprawiając przy okazji swoje ubrania.- Ale czasem taki melodramat nie zaszkodzi.
Poczułam jak skóra moich policzków zaczyna nie przyjemnie piec, a kostki palców zbielały z uścisku. Chyba mam uczulenie na jego wredne odzywki. Poprawka, uczulenie na Hanbina od stóp do głów.
-Hope!- zawołałam psa, a gdy zobaczyłam jej małą główkę włożyłam ją do obszernej torby.- Nic tu po nas.
Odwróciłam się widowiskowo na pięcie i ruszyłam przed siebie. Czekałam tylko na dźwięk odpalanego silnika. Jak na złość wokół panowała cisza ,którą  zakłócały jedynie dźwięki moich kroków.
Zorientowałam się, że idę w złym kierunku. Dlatego właśnie ten kretyn dalej tam stoi i czeka tylko aż zawrócę. Z jednej strony nie chciałam dać mu tej satysfakcji, ale z drugiej nie uśmiechała mi się wizja pokonania tego samego dystansu dwa razy.
-Nic nie mów.- ostrzegłam chłopaka, który wciąż monitorował mnie swoimi ciemnymi oczami.
Z utkwionym w niebo wzrokiem mijałam właśnie jego auto, gdy znów wokół mojego nadgarstka owinęły się jego palce.
-Po prostu tam nie chodź, ok?- spytał, a ja nie znalazłam w tym tonie ani grama żartu.
-Ok.- odparłam.- Albo nie, poczekaj. Zapomniałam, że nie interesuje mnie twoje zdanie.
-Znów chcesz się poryczeć? Może załatwić większą publiczność?
Nie spodziewałam się, że poruszy ten temat. Uderzył w czuły punkt, którego jeszcze nie potrafiłam wyleczyć. Czy ten człowiek ma jakiekolwiek sumienie?
Popatrzył na moją strapioną twarz  i chyba pierwszy raz nie potrafił obrócić tej sytuacji w żart. Może dlatego, że naprawdę nie było się z czego śmiać?
-Kurwa…- mruknął, a jego ręka nie trzymała już mojej.
Zaczęłam histerycznie wręcz trzepotać rzęsami, by powstrzymać napływające do oczu łzy. Idiotyczne, ale skuteczne.
-Pamiętasz jak spytałeś mnie w szkole, co masz zrobić?- spytałam nagle, na co podniósł głowę i lustrował mnie wzrokiem, z którego nie mogłam wyczytać już nic.
-Tak.
-Więc naucz mnie być tak bezuczuciowym draniem jakim jesteś ty.
*
Wpatrywałam się w zapisaną kartkę, w której rogu widniała wielka litera "A". Uśmiechnęłam się lekko. Zawsze lubiłam literaturę i tylko takie oceny z tego przedmiotu mnie satysfakcjonowały.
- Dziękuję. Możecie wyjść.- pani profesor, której nazwiska nigdy nie mogłam zapamiętać, uśmiechnęła się do nas lekko i zajęła pakowaniem dokumentów do ogromnej torebki.
Tak jak reszta nastolatków, opuściłam salę. Wędrowałam po zatłoczonym korytarzu, gdy drzwi głównego wejścia otworzyły się z impetem. Stanęli w nich nie kto inny jak B.I  i Bobby. To było tak bardzo w ich stylu. Brakowało mi tylko szkolnej plotkary, która do ucha szeptałaby mi jak cudowni i pożądani byli.
Co dziwne wszyscy, którzy byli świadkami ich wejścia patrzyli na tą dwójkę z czymś w rodzaju podziwu.   Mało brakowało, by grupka pierwszoklasistek wyciągnęła z torebek pompony i zaprezentował by układ wielbiący dwóch Azjatów.
Potrzebowałam kogoś, kto by mi to wyjaśnił. Nigdzie jednak nie widziałam Nicole, która była w tym elitarnym gronie osób wymieniających ze mną przyjazne zdania.
Nagle zza ich pleców wyłoniła się znajoma mi brunetka. Ubrana w obcisłe rurki i równie przylegającą do ciała bokserkę, obracała w dłoni medalik od ciężkiego złotego łańcuszka. Jej ciemne włosy kontrastowały z bladą cerą i dość mocnym makijażem. Wyglądała jakby dopiero co wyszła z klubu, a impreza była wyjątkowo udana.
-Hej!- krzyknęłam, gdy dziewczyna natrafiła na mój wzrok.
-Cześć.- przytuliła mnie do siebie.- Jak tam?
Poprawiłam plecak i ruszyłam za dziewczyną. Zanim zniknęłyśmy za ścianą, spojrzałam na Hanbina, który zaniepokojony obserwował jak oddalam się z brunetką.
-Nie wyspałaś się?-  spytałam, gdy znalazłyśmy się juz w toalecie.- Wyglądasz na zmęczoną.
-I tak się czuję.- odparła chwytając za ogromną kosmetyczkę. -Zabalowałaś?
Usiadłam na kamiennym parapecie i wymachując nogami obserwowałam jak Nicole poprawia swój makijaż. Nie chciałam tak bezpośrednio zapytać jej gdzie była. Wolałam, by wyszło to w bardziej naturalny sposób.
-Byłam…- zaczęła Nicole pokrywając krótkie rzęsy tuszem.- Gdzieś.
Boże, na prawdę zaczynam nienawidzić tego słowa.
-Gdzieś?- dociekałam na co dziewczyna niewinnie się uśmiechnęła.- Znowu to gdzieś?
-Tak, wciąż to samo.- zaśmiała się i zaczęła zbierać rozrzucone wokół kosmetyki. Dziwiło mnie, że potrzebuje aż takie ich ilości. Chciałabym ją zobaczyć w bardziej delikatnym wydaniu.
-Jakie jest to gdzieś?- spytałam, po czym zeskoczyłam z parapetu, by dogonić wychodzącą właśnie brunetkę.
-Zdajesz sobie sprawę, że brzmisz jak dziecko, które pyta się mamy jak wygląda niebo?- poprawiła włosy zakładając kosmyki za uszy.- A dzieci się okłamuje.
Na chwilę zapanowała cisza, a żadna z nas jej nie przerwała. Nicole nagle zatrzymała się pod drzwiami jednej z sal dając do zrozumienia, że nasza rozmowa dobiegła właśnie końca.
-Jeśli nie chcesz o tym mówić…- zaczęłam.- Po prostu mnie tam zabierz.
-Gdzie?
-Gdzieś.
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i widocznie rozbawiona przytuliła mnie do siebie.
-To nie ja o tym decyduje.- wzruszyła ramionami, a po chwili zniknęła za drzwiami.
Zaciekawiona cała sytuacją, błądziłam po korytarzu. Następna lekcja niespodziewanie przepadła i ucieszyłam się, że nie muszę wysłuchiwać durnych wywodów profesora Smitha. Nie wiedząc co ze sobą zrobić udałam się do stołówki. Usiadłam w rogu podziwiając panująca ciszę. Było to cos niecodziennego, dziwnego, ale podobało mi się. Zwłaszcza , że za jakieś kilkadziesiąt minut sala znów zapełni się uczniami, a wśród nich będzie i on.
On  z pewnością nie kojarzy sie z niczym spokojnym, dobrym, przewidywalnym. Hanbin ciągnie za sobą tajemnice i każdym nerwem czuję, że wiąże się to z niebezpieczeństwem.
Sięgnęłam po telefon, gdzie w notatkach znalazłam numery telefonów, które przepisałam z gazety. Mimo wszystko muszę pamiętać o priorytetach, czyli o pracy.
Po kilku telefonach byłam pewna dwóch rzeczy: moje konto jest na minusie, a dla żadnego z potencjalnych pracodawców moje kompetencje nie były wystarczające. Nie sądziłam, ze kiedykolwiek przejmę się tym, że czterdziestoletnia bizneswoman nie uważa mnie za odpowiednią opiekunkę dla swojego pudla. A jednak.  Zdołowało mnie to tak, że z jednej strony chciałam się rozpłakać, a  z drugiej kopnąć w stolik i patrzeć czy prosto leci.
Sięgnęłam do plecaka, by wyciągnąć z niego gruby zeszyt z notatkami. Nic innego mi nie zostało. Po tym jak dowiedziałam się, że w chwili obecnej nie jestem nic warta na rynku pracy, rozsadek nakazywał wziąć się za naukę. Być może dzięki temu kiedyś owa kobieta będzie moją podwładną, a jej rozpieszczony pies nigdy nie zazna juz usług kosmetyczki. Zemsta bywa wredna, ale często satysfakcjonująca.
Razem z zeszytem na białym stoliku pojawił się prostokątny kartonik. Z rezerwą obróciłam go na zapisaną stronę, by oczy mogły zarejestrować każde pojedyncze słowo.
"Ellen Kim"
Wpatrywałam się jeszcze przez chwile w kartkę, bijąc się z myślami. Jak bardzo szalona musi byś skoro gotowa jest poświęcić mi swoje dziecko, jeśli dla czteronoga byłam zbyt nieodpowiedzialna. Co szkodzi jednak spróbować?
Najwyżej kolejny raz grzecznie mi odmówi rzucając książkowe "odezwiemy sie do pani".
Bezbłędnie przepisałam numer i niepewnie przyłożyłam telefon do ucha.
Usłyszałam sygnał połączenia. Kolejne dźwięki, a po nich następne. Już miałam ze zrezygnowaniem schować urządzenie, gdy sympatyczny kobiecy głos odezwał się po drugiej stronie.

-Halo?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz