środa, 8 kwietnia 2015

XI

Hope była dzisiaj wyjątkowo niespokojna, a jej  pojękiwanie słyszałam już zanim otworzyłam drzwi.
Byłam na siebie zła, że skazywałam ją na takie warunki. Na samotność, której nie znosiła. Wszystko przez kaprys B.I. Jeśli na prawdę chciał mnie przeprosić, w co szczerze wątpię,  dlaczego nie zainwestował w czekoladę lub kwiatki z supermarketu za kilka dolarów?
Pojawiało się coraz więcej pytań, a wszystkie dotyczyły jednej i tej samej osoby. Byłam już zmęczona dociekaniem, próbowaniem go rozgryźć.
-Spokojnie.- uspokajałam szczeniaka, który gotów był skoczyć nawet do sufitu na mój widok.
Dosypałam do miski karmy i obserwowałam jak łapczywie je pochłania.
 Włożyłam ręce do kieszeni zbierając drobne. Nigdy nie brakowało mi pieniędzy, chociaż do życia w luksusie było mi daleko.  W tym czasie skumulowało się jednak zbyt wiele wydatków. Czekała mnie wizyta z Hope u weterynarza, ponadto 40 rocznica ślubu dziadków, na którą wybrałam już prezent.
 Babcia często narzekała, że brakuje jej odgłosu starego zegara stanowiącego serce domu rodzinnego. Mówiła, że to tykanie ją uspokajało. Nawet znalazłyśmy idealny model na aukcji. Stary, drewniany zegar w kolorze brązu przechodzącego czasami w czerń. Później jednak wydarzyło się coś po którym wszystko wydawało się totalną głupotą, błahostką. Zegar ścienny, elektryczny, budzik, czy ten w smartphonie. Wszystkie odmierzają przeklęty czas, którego nie można cofnąć.
 Na mojej twarzy pojawiły się zmarszczki, które po chwili przykryłam dłońmi. Podparłam łokcie na kolanach i próbowałam znaleźć jakieś rozwiązanie. Praca. Potrzebuję pieniędzy.

Dyskretnie wkradłam się do domu i zabrałam z niego najnowszą gazetę leżącą na czarnej ławie. Sądząc po bezbłędnie rozwiązanej krzyżówce, dziadek przeczytał ją już od deski do deski. Był naprawdę inteligentny. To właśnie on spędzał ze mną godziny przy zadaniach
domowych, nie ważne czy miałam napisać esej czy liczyć słupki matematyczne.  Czułam do niego wielki szacunek.  Był wzorem uczciwości, po prostu prawdziwego mężczyzny. Dlatego nie dziwie się, że babcia, rozsądna studentka medycyny, bez wahania zgodziła sie na ślub i szaloną wycieczkę po Stanach.
 Po śmierci taty dziadkowie stali się jedynymi ludźmi, którzy tak na prawdę mieli na mnie wpływ. Mama zawsze była roztrzepana, a po wypadku to tylko się nasiliło. Uciekała w pracę. Stanowisku w banku nie jest zbyt ekscytujące, ale stos papierów skutecznie pochłaniał czas. To dobrze. Lepsze niż widok zapłakanej rodzicielki wtapiającej wzrok w zawilgocone od łez zdjęcie taty.
Uciekłyśmy. Obie to zrobiłyśmy.
Zamknęłam za sobą lekko poskrzypujące drzwi i usadowiłam się znów na wadliwym krześle. Otworzyłam gazetę zatrzymując się na rubryce z ogłoszeniami. Od czasu do czasu rzucałam obojętnie psu piłeczkę, skupiając się głównie na czarno-białej kartce.
"Wymagane doświadczenie"
Widząc ten dopisek przy niemal każdej ofercie, palce zaciskały mi się na papierze dziurawiąc go na wylot.
Mam doświadczenie. Doświadczenie z fałszywymi przyjaciółmi, pakowaniem się w kłopoty, podpadaniem zupełnie obcym ludziom… Drzwi każdej z branż stoją dla mnie otworem.
W tej chwili przypomniałam sobie kobietę z parku, której na prawdę na mnie zależało. Przynajmniej takie wtedy odniosłam wrażenie. Wydawała się w porządku, jednak nie wyobrażałam sobie siebie w roli opiekunki. Niańczenie, pocieszanie i czytanie książeczek na dobranoc… to nie dla mnie. Tak na prawdę wielu rzeczy sobie nie wyobrażałam, a przydarzyły się właśnie mi. Albo mam cholernego pecha albo wszechświat się na mnie uwziął. Tak czy inaczej potrzebuję pracy.

***
-Hej!
Nicole pojawiła się przede mną dosłownie z nikąd. Zaczęłam podejrzewać, że albo w torebce nosi pelerynę niewidkę, albo powinnam wybrać się do okulisty.
-Przestraszyłaś mnie.- położyłam dłoń na piersi.
-Co ty taka strachliwa?- spytała rozpromieniona conajmniej jakby wygrała w totka.
-No wiesz… Nie chcę kogoś spotkać. Rozglądnęłam się wokół namierzając na stołówce stolik Hanbina. Siedział przy nim na szczęście tylko Bobby.  Byłam pewna, że dzisiaj nie przyszedł. Już dawno rzucił by mi się w oczy. Za każdym razem nasze spojrzenia przyciągały się jak magnes , nawet jeśli byliśmy po przeciwnych stronach korytarza.
-Jemy?- Nikkie zaciągnęła mnie w stronę zapełnionej smakołykami lady i chwilę po tym chwyciła za sałatkę.- Trochę przez ciebie przytyłam.
-Przepraszam?- uśmiechnęłam się lekko.
Gdy wybrałam już śniadanie usiadłam pod ścianą mieszając zieloną herbatę.  Nicole z niezbyt wielkim zachwytem nabijała na widelec kawałki sałaty, gdy ja zatopiłam zęby w kanapce z indykiem.  Mimo, że powinnam iść za trendami i zacząć dietę, by choć trochę dorównać szkolnym pięknościom, nie mogłam się powstrzymać.
-Dlaczego o nic nie pytasz?- zwróciłam się w stronę dziewczyny mnąc papierek po kanapce.
Intrygowało mnie to. Skoro mało brakuje, by odcisk dłoni Hanbina trafił do alei gwiazd, powinna umierać z ciekawości na temat tego co miedzy nami się stało. Zwłaszcza, że to na pewno nie było normalne.
-Nie pytam… - dziewczyna oderwała wzrok od zieleniny i uśmiechnęła się lekko zupełnie jakbyśmy rozmawiały o pogodzie.- Bo być może wiem.
-Co?
- Pójdę już.- usłyszałam głos dziewczyny.- Do zobaczenia!
Dosłownie parę sekund później siedzenie obok było puste. Chyba szkoła Houdiniego nie była jej obca.
Po wypiciu ostatniego łyka herbaty, przerzuciłam włosy do tyłu i zabierając tackę odeszłam od stolika. Obijając się o barki uczniów cudem wydostałam się na korytarz. Zawsze szybko jadłam więc połowa 30- minutowej przerwy mogłam poświęcić na spokojne czytanie notatek.
Byłam ubrana w krótkie szorty i dość cienką bluzeczkę z odpowiednio wyciętym dekoltem, by materiał zakrywał  biust. Nie czułam się komfortowo w skąpych strojach, więc zwracałam na to szczególną uwagę.
Spacerowałam wzdłuż tablic poświeconych szkolnej drużynie. Mimowolnie uśmiechnęłam na widok zdjęcia futbolistów wykonanego jakieś 20 lat temu. Szczególnie moją uwagę przykuła jedna twarz.
Twarz mojego ojca.
-Babciu dlaczego rodzice nie odbierają?- zmartwiona przeczesywałam włosy trzęsącymi się palcami.
-Kochanie, gdzie jesteście?
-Babciu! Co się dzieje?- dociekałam niemal krzycząc do słuchawki.
-Sky, dziadek po was jedzie. Powiedz mi, gdzie jesteście.
-W tym klubie…- położyłam ręce na czole nie mogąc przypomnieć sobie nazwy lokalu.- Cholera!
-Uspokój się. Ten, do którego chciała ostatnio iść Angela?
-Tak! Babciu, błagam… co się dzieje?!
Staruszka rozłączyła się, a ja obserwowałam przyjaciółkę, której oczy powoli błądziły po jej nagich nogach. Wyglądała już dużo lepiej.
Oczekiwanie na dziadka niesamowicie się dłużyło. Policzyłam już chyba każde źdźbło twarzy, a po czarnym volvo wciąż nie było ani śladu.
Po 10 minutach mocne reflektory samochodu wreszcie oświetliły moją twarz. Zmrużyłam oczy, by po chwili zobaczyć staruszka biegnącego w moim kierunku.
-Sky, jesteś cała?- spytał mocno dysząc.
-Co się stało?
-Angie, w porządku?- zignorował moje pytanie, zwracając się do siedzącej na poboczu dziewczyny.- Chodźcie do samochodu.
Już bez mojej pomocy Angela zajęła miejsce z tyłu, a ja zatrzasnęłam za sobą przednie drzwi. Przez całą drogę do domu mojej przyjaciółki dziadek nie odezwał się ani słowem. Wiedziałam, że czuł na sobie mój  przenikliwy, wręcz błagający odpowiedzi wzrok, ale milczał. Marszczył jedynie czoło i przeklinał pod nosem, gdy sygnalizacja zmuszała nas do postoju.
 Przed bramą domu Angie przywitali nas jej rodzice, którzy zmartwieni zdążyli już zawiadomić  policję. Prawdopodobnie ktoś z mojej rodziny zdążył już z nimi porozmawiać.
-Powiesz mi wreszcie?!- uniosłam głos, gdy dziadek znów włączył się do ruchu.- Gdzie jedziemy?!
-Do szpitala.
Niepokój, niepewność, strach rozsadzały moją głowę. Nie zauważyłam nawet, gdy na koniuszku brudy wisiała łza gotowa dołączyć do milionów swoich poprzedniczek wtopionych w szary t-shirt.
Wbiegłam do szpitala, po drodze wpadając na kilku pacjentów. Na korytarzu zauważyłam moją matkę wbijającą wzrok w podłogę.
-Mamo?
Kobieta podniosła się i niemal rzuciła na mnie oplatając ramionami moje ciało.
-Tata nie żyje.- wyjąkała.- Miał wypadek, gdy po was jechał. Obrażenia wewnętrzne były zbyt ciężkie…

Położyłam palce na szklanej gablocie. Z trudem powstrzymywałam łzy. On by tego nie chciał. Zawsze powtarzał mi, że muszę być silna. Pytanie tylko jak?
 Oderwałam dłoń zostawiając na szybie odcisk linii papilarnych, którym przyglądałam się jeszcze przez chwile.
 Nagle usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi i stanowcze kroki, które nasilały się z każdą sekundą. Boże, nie teraz.
-Sky?- usłyszałam głos Hanbina.
Obróciłam twarz w jego stronę, spinając każdy możliwy mięsień, chociaż i tak byłam pewna, że oczy mnie zdradzą. Nie nabiorę się drugi raz.
Wciągnęłam ogromną porcję powietrza i czekałam na to co zamierza zrobić.
-Coś się stało?- spytał łagodnie.
Zacisnęłam pięści, by nie pozwolić emocjom zapanować nad moim ciałem, zwłaszcza tym negatywnym.  Ostatnim razem popełniłam wielki błąd. Żałowałam, że to się stało
i właściwie nie potrafiłam znaleźć racjonalnego wytłumaczenia, dlaczego pozwoliłam mu się przytulić, a później sama to zrobiłam.
-Hmmm?- skinął na mnie i zrobił parę kroków do przodu.
Zignoruję go. Świetny pomysł.
Pech chciał, że korytarz był pusty. Zawsze o tej porze większość uczniów wychodziła na miasto, a reszta zajmowała stoliki w stołówce. Stanowczym krokiem mijałam go, gdy poczułam silny uścisk, który wręcz palił skórę mojego nadgarstka.
-Co?!- warknęłam wreszcie.
-Chciałem pogadać.
-Może przeprosić? – wtrąciłam się.- I co dasz mi kolejnego psa? Nazwę go Hate. Bo to cholera do ciebie czuję! Razem z Hope założą zespół o nazwie Double H.- byłam świadoma, że mówię totalne głupoty, jednak było już za późno.- Światowa sława, kupa pieniędzy, a wszystko po to, by wykupić dla ciebie wycieczkę. W jedną stronę! Na Księżyc! Przypomnij mi jeszcze bym ci pomachała… środkowym palcem!
Niemal na jednym wdechu wyrzuciłam z siebie całą złość, a gdy skończyłam próbowałam wyrównać oddech.
Hanbin lustrował mnie zszokowanym wzrokiem. Jego usta lekko się otworzyły i uścisk na mojej ręce stracił na sile.
-Ja pierdole.- usłyszałam głos Bobby’iego, który położył swoje umięśnione ramie na moich barkach. Cóż, lepiej tego skwitować nie mógł.- Może lepiej chodźmy na ten spacer do parku na ławeczkę, kupię ci loda i poczytamy wiersze?
-Zostaw nas.- poprosił, ekhm, rozkazał Hanbin.
-Nie, zostań.- zwróciłam się w stronę Bobby’iego.
-Gołąbeczki, papuszki, czy tam inne ptactwo się pokłóciło?- udawał zdziwionego.- Ups, poradnia chwilowo nieczynna.
Zdążyłam jeszcze zobaczyć jak brunet znika za ścianą, mrucząc coś pod nosem.
-Jeśli kolejny pies zamknie w końcu twoje usta, czemu nie?- Hanbin zrobił kolejny krok w moją stronę.
Czy ja właśnie się przesłyszałam, czy on w niezwykle subtelny sposób sugeruje bym się uciszyła? Jego bezczelność mnie przerasta.
-Żartujesz sobie?- warknęłam ironicznie się uśmiechając.
-Więc co chcesz, żebym zrobił?
-Wyparował.
-Oczekiwałem czegoś bardziej kreatywnego, skoro zaplanowałaś nawet wycieczkę w kosmos.
-Zapomniałam dodać do całej historyjki czarnej dziury.- burknęłam odwracając twarz.
Zupełnie niespodziewanie jego palce zacisnęły się delikatnie na moim podbródku zmuszając bym znowu na niego spojrzała.
-Naprawdę to jedyny sposób?- uśmiechnął się zawadiacko, a  ja patrzyłam na niego zszokowana.- Nie da się obejść tego całego kosmosu?
-Nie.- wyjąkałam niepewnie.
-Na pewno?- przeniósł wzrok na moje usta i nawet nie zauważyłam kiedy jego czoło niemal dotykało mojego.
Przełknęłam głośno ślinę, co na pewno zauważył.  Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale zaczęłam mu ulegać. Wiedziałam jednak, że właśnie na tym to wszystko polega. Hanbin uwielbiał mieć wszystko pod kontrolą. Pociągał za sznureczki, a ja posłusznie robiłam to czego w danej chwili sobie zażyczył.
-Tak.- odparłam, próbując brzmieć stanowczo powołując się na własną godność i honor.

Odsunęłam się i odeszłam jak najszybciej tylko mogłam. Przez chwilę miałam nawet wrażenie, że moje stopy nie dotykają podłogi, a płuca zapomniały o oddychaniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz