Hope była dzisiaj wyjątkowo niespokojna, a jej pojękiwanie słyszałam już zanim otworzyłam
drzwi.
Byłam na siebie zła, że skazywałam ją na takie warunki. Na samotność,
której nie znosiła. Wszystko przez kaprys B.I. Jeśli na prawdę chciał mnie
przeprosić, w co szczerze wątpię,
dlaczego nie zainwestował w czekoladę lub kwiatki z supermarketu za
kilka dolarów?
Pojawiało się coraz więcej pytań, a wszystkie dotyczyły
jednej i tej samej osoby. Byłam już zmęczona dociekaniem, próbowaniem go rozgryźć.
-Spokojnie.- uspokajałam szczeniaka, który gotów był skoczyć
nawet do sufitu na mój widok.
Dosypałam do miski karmy i obserwowałam jak łapczywie je
pochłania.
Włożyłam ręce do
kieszeni zbierając drobne. Nigdy nie brakowało mi pieniędzy, chociaż do życia w
luksusie było mi daleko. W tym czasie skumulowało
się jednak zbyt wiele wydatków. Czekała mnie wizyta z Hope u weterynarza,
ponadto 40 rocznica ślubu dziadków, na którą wybrałam już prezent.
Babcia często
narzekała, że brakuje jej odgłosu starego zegara stanowiącego serce domu rodzinnego. Mówiła, że to
tykanie ją uspokajało. Nawet znalazłyśmy idealny model na aukcji. Stary,
drewniany zegar w kolorze brązu przechodzącego czasami w czerń. Później jednak
wydarzyło się coś po którym wszystko wydawało się totalną głupotą, błahostką.
Zegar ścienny, elektryczny, budzik, czy ten w smartphonie. Wszystkie odmierzają
przeklęty czas, którego nie można cofnąć.
Na mojej twarzy pojawiły się zmarszczki, które
po chwili przykryłam dłońmi. Podparłam łokcie na kolanach i próbowałam znaleźć
jakieś rozwiązanie. Praca. Potrzebuję pieniędzy.
Dyskretnie
wkradłam się do domu i zabrałam z niego najnowszą gazetę leżącą na czarnej
ławie. Sądząc po bezbłędnie rozwiązanej krzyżówce, dziadek przeczytał ją już od
deski do deski. Był naprawdę inteligentny. To właśnie on spędzał ze mną godziny
przy zadaniach
domowych,
nie ważne czy miałam napisać esej czy liczyć słupki matematyczne. Czułam do niego wielki szacunek. Był wzorem uczciwości, po prostu prawdziwego
mężczyzny. Dlatego nie dziwie się, że babcia, rozsądna studentka medycyny, bez
wahania zgodziła sie na ślub i szaloną wycieczkę po Stanach.
Po śmierci taty dziadkowie stali się jedynymi
ludźmi, którzy tak na prawdę mieli na mnie wpływ. Mama zawsze była roztrzepana,
a po wypadku to tylko się nasiliło. Uciekała w pracę. Stanowisku w banku nie
jest zbyt ekscytujące, ale stos papierów skutecznie pochłaniał czas. To dobrze.
Lepsze niż widok zapłakanej rodzicielki wtapiającej wzrok w zawilgocone od łez
zdjęcie taty.
Uciekłyśmy.
Obie to zrobiłyśmy.
Zamknęłam za
sobą lekko poskrzypujące drzwi i usadowiłam się znów na wadliwym krześle.
Otworzyłam gazetę zatrzymując się na rubryce z ogłoszeniami. Od czasu do czasu
rzucałam obojętnie psu piłeczkę, skupiając się głównie na czarno-białej kartce.
"Wymagane
doświadczenie"
Widząc ten
dopisek przy niemal każdej ofercie, palce zaciskały mi się na papierze
dziurawiąc go na wylot.
Mam
doświadczenie. Doświadczenie z fałszywymi przyjaciółmi, pakowaniem się w
kłopoty, podpadaniem zupełnie obcym ludziom… Drzwi każdej z branż stoją dla
mnie otworem.
W tej chwili
przypomniałam sobie kobietę z parku, której na prawdę na mnie zależało.
Przynajmniej takie wtedy odniosłam wrażenie. Wydawała się w porządku, jednak
nie wyobrażałam sobie siebie w roli opiekunki. Niańczenie, pocieszanie i
czytanie książeczek na dobranoc… to nie dla mnie. Tak na prawdę wielu rzeczy
sobie nie wyobrażałam, a przydarzyły się właśnie mi. Albo mam cholernego pecha
albo wszechświat się na mnie uwziął. Tak czy inaczej potrzebuję pracy.
***
-Hej!
Nicole
pojawiła się przede mną dosłownie z nikąd. Zaczęłam podejrzewać, że albo w
torebce nosi pelerynę niewidkę, albo powinnam wybrać się do okulisty.
-Przestraszyłaś
mnie.- położyłam dłoń na piersi.
-Co ty taka
strachliwa?- spytała rozpromieniona conajmniej jakby wygrała w totka.
-No wiesz…
Nie chcę kogoś spotkać. Rozglądnęłam się wokół namierzając na stołówce stolik
Hanbina. Siedział przy nim na szczęście tylko Bobby. Byłam pewna, że dzisiaj nie przyszedł. Już
dawno rzucił by mi się w oczy. Za każdym razem nasze spojrzenia przyciągały się
jak magnes , nawet jeśli byliśmy po przeciwnych stronach korytarza.
-Jemy?-
Nikkie zaciągnęła mnie w stronę zapełnionej smakołykami lady i chwilę po tym
chwyciła za sałatkę.- Trochę przez ciebie przytyłam.
-Przepraszam?-
uśmiechnęłam się lekko.
Gdy wybrałam
już śniadanie usiadłam pod ścianą mieszając zieloną herbatę. Nicole z niezbyt wielkim zachwytem nabijała na
widelec kawałki sałaty, gdy ja zatopiłam zęby w kanapce z indykiem. Mimo, że powinnam iść za trendami i zacząć
dietę, by choć trochę dorównać szkolnym pięknościom, nie mogłam się
powstrzymać.
-Dlaczego o
nic nie pytasz?- zwróciłam się w stronę dziewczyny mnąc papierek po kanapce.
Intrygowało
mnie to. Skoro mało brakuje, by odcisk dłoni Hanbina trafił do alei gwiazd, powinna
umierać z ciekawości na temat tego co miedzy nami się stało. Zwłaszcza, że to
na pewno nie było normalne.
-Nie pytam…
- dziewczyna oderwała wzrok od zieleniny i uśmiechnęła się lekko zupełnie jakbyśmy
rozmawiały o pogodzie.- Bo być może wiem.
-Co?
- Pójdę już.- usłyszałam głos dziewczyny.-
Do zobaczenia!
Dosłownie parę sekund później siedzenie
obok było puste. Chyba szkoła Houdiniego nie była jej obca.
Po wypiciu ostatniego łyka herbaty,
przerzuciłam włosy do tyłu i zabierając tackę odeszłam od stolika. Obijając się
o barki uczniów cudem wydostałam się na korytarz. Zawsze szybko jadłam więc połowa
30- minutowej przerwy mogłam poświęcić na spokojne czytanie notatek.
Byłam ubrana w krótkie szorty i dość cienką
bluzeczkę z odpowiednio wyciętym dekoltem, by materiał zakrywał biust. Nie czułam się komfortowo w skąpych
strojach, więc zwracałam na to szczególną uwagę.
Spacerowałam wzdłuż tablic poświeconych
szkolnej drużynie. Mimowolnie uśmiechnęłam na widok zdjęcia futbolistów wykonanego
jakieś 20 lat temu. Szczególnie moją uwagę przykuła jedna twarz.
Twarz mojego ojca.
-Babciu dlaczego rodzice nie odbierają?- zmartwiona
przeczesywałam włosy trzęsącymi się palcami.
-Kochanie, gdzie jesteście?
-Babciu! Co się dzieje?- dociekałam niemal krzycząc do
słuchawki.
-Sky, dziadek po was jedzie. Powiedz mi, gdzie jesteście.
-W tym klubie…- położyłam ręce na czole nie mogąc przypomnieć
sobie nazwy lokalu.- Cholera!
-Uspokój się. Ten, do którego chciała ostatnio iść Angela?
-Tak! Babciu, błagam… co się dzieje?!
Staruszka rozłączyła się, a ja obserwowałam przyjaciółkę,
której oczy powoli błądziły po jej nagich nogach. Wyglądała już dużo lepiej.
Oczekiwanie na dziadka niesamowicie się dłużyło. Policzyłam
już chyba każde źdźbło twarzy, a po czarnym volvo wciąż nie było ani śladu.
Po 10 minutach mocne reflektory samochodu wreszcie oświetliły
moją twarz. Zmrużyłam oczy, by po chwili zobaczyć staruszka biegnącego w moim
kierunku.
-Sky, jesteś cała?- spytał mocno dysząc.
-Co się stało?
-Angie, w porządku?- zignorował moje pytanie, zwracając się
do siedzącej na poboczu dziewczyny.- Chodźcie do samochodu.
Już bez mojej pomocy Angela zajęła miejsce z tyłu, a ja
zatrzasnęłam za sobą przednie drzwi. Przez całą drogę do domu mojej
przyjaciółki dziadek nie odezwał się ani słowem. Wiedziałam, że czuł na sobie
mój przenikliwy, wręcz błagający
odpowiedzi wzrok, ale milczał. Marszczył jedynie czoło i przeklinał pod nosem,
gdy sygnalizacja zmuszała nas do postoju.
Przed bramą domu Angie
przywitali nas jej rodzice, którzy zmartwieni zdążyli już zawiadomić policję. Prawdopodobnie ktoś z mojej rodziny
zdążył już z nimi porozmawiać.
-Powiesz mi wreszcie?!- uniosłam głos, gdy dziadek znów
włączył się do ruchu.- Gdzie jedziemy?!
-Do szpitala.
Niepokój, niepewność, strach rozsadzały moją głowę. Nie
zauważyłam nawet, gdy na koniuszku brudy wisiała łza gotowa dołączyć do
milionów swoich poprzedniczek wtopionych w szary t-shirt.
Wbiegłam do szpitala, po drodze wpadając na kilku pacjentów.
Na korytarzu zauważyłam moją matkę wbijającą wzrok w podłogę.
-Mamo?
Kobieta podniosła się i niemal rzuciła na mnie oplatając
ramionami moje ciało.
-Tata nie żyje.- wyjąkała.- Miał wypadek, gdy po was jechał.
Obrażenia wewnętrzne były zbyt ciężkie…
Położyłam palce na szklanej gablocie. Z
trudem powstrzymywałam łzy. On by tego nie chciał. Zawsze powtarzał mi, że
muszę być silna. Pytanie tylko jak?
Oderwałam dłoń zostawiając na szybie odcisk
linii papilarnych, którym przyglądałam się jeszcze przez chwile.
Nagle
usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi i stanowcze kroki, które nasilały się z
każdą sekundą. Boże, nie teraz.
-Sky?- usłyszałam głos Hanbina.
Obróciłam twarz w jego stronę, spinając
każdy możliwy mięsień, chociaż i tak byłam pewna, że oczy mnie zdradzą. Nie
nabiorę się drugi raz.
Wciągnęłam ogromną porcję powietrza i
czekałam na to co zamierza zrobić.
-Coś się stało?- spytał łagodnie.
Zacisnęłam pięści, by nie pozwolić emocjom
zapanować nad moim ciałem, zwłaszcza tym negatywnym. Ostatnim razem popełniłam wielki błąd.
Żałowałam, że to się stało
i właściwie nie potrafiłam znaleźć
racjonalnego wytłumaczenia, dlaczego pozwoliłam mu się przytulić, a później
sama to zrobiłam.
-Hmmm?- skinął na mnie i zrobił parę kroków
do przodu.
Zignoruję go. Świetny pomysł.
Pech chciał, że korytarz był pusty. Zawsze
o tej porze większość uczniów wychodziła na miasto, a reszta zajmowała stoliki
w stołówce. Stanowczym krokiem mijałam go, gdy poczułam silny uścisk, który
wręcz palił skórę mojego nadgarstka.
-Co?!- warknęłam wreszcie.
-Chciałem pogadać.
-Może przeprosić? – wtrąciłam się.- I co
dasz mi kolejnego psa? Nazwę go Hate. Bo to cholera do ciebie czuję! Razem z
Hope założą zespół o nazwie Double H.- byłam świadoma, że mówię totalne
głupoty, jednak było już za późno.- Światowa sława, kupa pieniędzy, a wszystko
po to, by wykupić dla ciebie wycieczkę. W jedną stronę! Na Księżyc! Przypomnij
mi jeszcze bym ci pomachała… środkowym palcem!
Niemal na jednym wdechu wyrzuciłam z siebie
całą złość, a gdy skończyłam próbowałam wyrównać oddech.
Hanbin lustrował mnie zszokowanym wzrokiem.
Jego usta lekko się otworzyły i uścisk na mojej ręce stracił na sile.
-Ja pierdole.- usłyszałam głos Bobby’iego,
który położył swoje umięśnione ramie na moich barkach. Cóż, lepiej tego skwitować
nie mógł.- Może lepiej chodźmy na ten spacer do parku na ławeczkę, kupię ci
loda i poczytamy wiersze?
-Zostaw nas.- poprosił, ekhm, rozkazał
Hanbin.
-Nie, zostań.- zwróciłam się w stronę
Bobby’iego.
-Gołąbeczki, papuszki, czy tam inne ptactwo
się pokłóciło?- udawał zdziwionego.- Ups, poradnia chwilowo nieczynna.
Zdążyłam jeszcze zobaczyć jak brunet znika
za ścianą, mrucząc coś pod nosem.
-Jeśli kolejny pies zamknie w końcu twoje
usta, czemu nie?- Hanbin zrobił kolejny krok w moją stronę.
Czy ja właśnie się przesłyszałam, czy on w
niezwykle subtelny sposób sugeruje bym się uciszyła? Jego bezczelność mnie
przerasta.
-Żartujesz sobie?- warknęłam ironicznie się
uśmiechając.
-Więc co chcesz, żebym zrobił?
-Wyparował.
-Oczekiwałem czegoś bardziej kreatywnego,
skoro zaplanowałaś nawet wycieczkę w kosmos.
-Zapomniałam dodać do całej historyjki
czarnej dziury.- burknęłam odwracając twarz.
Zupełnie niespodziewanie jego palce
zacisnęły się delikatnie na moim podbródku zmuszając bym znowu na niego
spojrzała.
-Naprawdę to jedyny sposób?- uśmiechnął się
zawadiacko, a ja patrzyłam na niego
zszokowana.- Nie da się obejść tego całego kosmosu?
-Nie.- wyjąkałam niepewnie.
-Na pewno?- przeniósł wzrok na moje usta i
nawet nie zauważyłam kiedy jego czoło niemal dotykało mojego.
Przełknęłam głośno ślinę, co na pewno
zauważył. Nie wiem co we mnie wstąpiło,
ale zaczęłam mu ulegać. Wiedziałam jednak, że właśnie na tym to wszystko
polega. Hanbin uwielbiał mieć wszystko pod kontrolą. Pociągał za sznureczki, a
ja posłusznie robiłam to czego w danej chwili sobie zażyczył.
-Tak.- odparłam, próbując brzmieć stanowczo
powołując się na własną godność i honor.
Odsunęłam się i odeszłam jak najszybciej
tylko mogłam. Przez chwilę miałam nawet wrażenie, że moje stopy nie dotykają
podłogi, a płuca zapomniały o oddychaniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz