środa, 11 lutego 2015

VIII

Sky
Ciężki plecak obcierał moje ramię, gdy pokonywałam już ostatnie metry przed bramą szkoły. Wiedziałam, że parę osób zdążyło już popatrzeć na mniej w mniej lub bardziej przyjazny sposób. Centrum ludzkiej uwagi nie było dla mnie dobrym miejscem. Wiedziałam o złamanej zasadzie, ale równie oczywiste było to, że nie mogę się poddać po pierwszym niepowodzeniu. To pierwsze miało być ostatnim. Na pewno ostatnim spowodowanym przez Hanbina.
Weszłam do budynku i kierowałam się w stronę schodów. Nie pamiętałam numeru sali, w której miałam mieć angielski, więc rozejrzałam się w poszukiwaniu tablicy z rozpiską wszystkich zajęć. Przedarłam się przez tłum dziewczyn, które jak zawsze wyglądały idealnie i sprawiały, że czułam się co najmniej nieatrakcyjnie. Nienawidziłam tego uczucia. Tego, że byłam gorsza i gdybym nawet założyła najdroższą kreację z najbardziej prestiżowego butiku, wciąż  nie wyglądałabym tak dobrze.
Gdy wreszcie dotarłam do korkowej tablicy, wędrowałam palcem po tabeli wyszukując swojego grafiku. Obróciłam się na pięcie i po drugiej stronie holu zobaczyłam B.I. Obserwował każdą dziewczynę przechodzącą obok, a one posyłały w jego kierunku maślane spojrzenia. Żałosne.
W końcu spojrzał na mnie, a ja spięłam wszystkie możliwe mięśnie twarzy, by nie pojawił się na niej żaden grymas. Minęłam chłopaka pewnym krokiem. Jeszcze zanim zniknęłam za ścianą spojrzałam  na bruneta jeszcze raz. Nie rozczarował mnie. Lustrował kolejną piękną uczennicę.
 Byłam wściekła. Nawet nie mógł sobie wyobrazić ile kosztowała mnie ta obojętność. Nie łatwo było mi zachować zimną krew, zwłaszcza po tym, jak potraktował mnie ostatnio. Teraz stanowiłam jedynie szarą przerwę pomiędzy szkolnymi pięknościami. W mojej głowie powoli zaczęła rodzić się iskierka nadziei w to, że ta głupia obietnica była jedynie żartem i wystarczająco zniechęciłam go do siebie.
Dotarłam pod salę, gdzie na ławkach siedziało już kilku chłopców czekając na zajęcia. Szukałam Ellie, która, jak już zdążyłam się zorientować, przychodziła zawsze grubo przed czasem.
Zadzwonił dzwonek.
Zobaczyłam biegnącą przez korytarz dziewczynę. Trzymała w jednej ręce rozpiętą torbę, z której cała zawartość z łatwością mogła wysypać się na ziemię. Minęła mnie obojętnie, zupełnie tak, jak ja Hanbina. Świetnie, teraz będziemy się ignorować.
-Siadajcie.- poleciła nauczycielka poprawiając na nosie stylowe okulary.
-Dobrze, że mam gdzie.- burknęłam cicho pod nosem widząc jak blondynka celowo ustawiła na krześle obok skórzaną torbę.
Westchnęłam i udałam się do przedostatniej wolnej ławki w rzędzie obok. Wyciągnęłam notes i przeliczyłam się sądząc, że będę w staniu skupić się na lekcji.
Jakieś dwa metry obok siedziała osoba, której nienawiść do mnie skutecznie zagęszczała powietrze, utrudniając oddychanie.

                                                ***
Stołówka pękała w szwach. Zaciskałam palce na plastikowej tacce i wyciągając szyję rozglądałam się za wolnym stolikiem. Jakby na złość każdy był zajęty, a ssanie w żołądku dawało się coraz mocniej we znaki. Spojrzałam jeszcze na piętro, gdzie rozpoznałam Bobby’iego objadającego się frytkami, jakąś dziewczynę i zapewne Hanbina, który odwrócony był do mnie tyłem. Nagle zauważyłam jak uśmiechnięty brunet prześwietla mnie wzrokiem i rozchyla lekko usta.
-Hey!- Bobby krzyknął już poważnie, a ja zsunęłam kanapkę zapakowaną w biały papier do plecaka i szybko chwyciłam kubek zielonej herbaty.
Niemal z prędkością światła wyszłam z ogromnej stołówki po drodze obijając się o umięśnione ramiona wchodzących właśnie futbolistów. Na korytarzu było o wiele spokojniej i to mi się podobało. Znalazłam pustą ławkę ustawioną pod szklanymi oknami stanowiącymi jedną wielką przeźroczystą ścianę. Postawiłam gorący kubek na ziemi i zaczęłam grzebać w plecaku w poszukiwaniu swojego śniadania.
-Nie odpisałaś.
Odwróciłam się szybko słysząc doskonale mi znany męski głos. Pod ścianą stał B.I poprawiając włosy, które uroczo opadały mu na czoło.
Nie spotkał się z pożądaną odpowiedzią. A tak dokładniej, nie spotkał się z żadną. Jaka szkoda.
 Z niemałym trudem oderwałam wzrok od chłopaka ubranego w luźną granatową bluzę i czarne spodnie. Przeczesał palcami włosy, a mój oddech na chwilę się zatrzymał. Wyglądał tak idealnie i męsko chociaż byłam pewna, że sięgnął po pierwsze lepsze ubrania z szafy.
-Nie odpisałaś. - powtórzył, a ja zacisnęłam palce na szelce od plecaka, by zachować spokój.
Hanbin przysiadł się obok rozkładając szeroko nogi, tak że jedna z nich stykała się z moją. Chciałam się odsunąć, gdy złapał mnie za rękę. Sam zmienił pozycje siadając okrakiem na ławce i lustrując mnie wzrokiem.
-Następnym razem nie wystawiaj mojej cierpliwości na próbę.- warknął poważnie, a ja śledziłam tylko ruchy jego malinowych warg.
-Następnym razem do mnie nie podchodź.
B.I zmarszczył czoło, wstał i pochylił się nade mną.
- Sama przyjdziesz.- mruknął w moje włosy w między czasie kładąc dłoń na kolanie.
Nienawidziłam go. Jego bezczelność i arogancja sprawiały, że bez wahania mogłam tak mówić. Jednak wyglądał, patrzył i nawet pachniał w taki sposób, że jeszcze chwila i oszalałabym z powodu jego bliskości.
Wyprostował się i zanim odszedł nie omieszkał potrącić stojącego na ziemi kubka z herbatą.
Dupek.
                                          ***

 Uwielbiałam zostawać w domu sama.  Podgłaśniałam wtedy muzykę i nie zwracając uwagi na to, że mowa mojego ciała mówiła stanowcze "nie" od czasu do czasu robiłam piruet. Właśnie po świeżo wykonanym ruchu wpadłam do kuchni. Usiadłam na wyspie zastanawiając się co zaraz stanie się moją przekąską. Zeskoczyłam z blatu i sięgnęłam po opiekacz, po drodze wyjmując pieczywo oraz ser. Gdyby teraz babcia była w domu walczyłaby ze mną o schowanie sprzętu do szuflady, gdyż jak sądziła: "Sam tłuszcz. Zero witamin". Uśmiechnęłam się lekko wyobrażając sobie wspierającego mnie w tym sporze dziadka, który w zamian za to ukradłby mi parę tostów.
 Dzisiaj wyszli do kina. Niemal siłą wystawiłam ich za próg. Należy im się chwila wytchnienia. Zwłaszcza, gdy dopiero co się przeprowadziliśmy. Uważają teraz, że wszystkie problemy zostawiłam za sobą. I chociaż mają rację, czuję, że to wszystko wróci. Wróci ze zdwojoną siłą.
Tymczasem delikatny dym unoszący się nieco nad opiekaczem dał znać, że moje kanapki są już gotowe. Wyłożyłam je na talerzyk łapiąc pieczywo dwoma palcami. Trzymając w jednej ręce swój posiłek przeszłam do otwartego na kuchnię salonu. Położyłam się na sofie i zmieniłam kanał z muzycznego na jakiś serial powtarzany już z rzędu kolejny sezon. Zajadałam się tostami, przeżywałam na ekranie losy wielopokoleniowej rodziny i było na prawdę świetnie. Czasem potrzebowałam przerwy. Po prostu tego, żeby wokół mnie nie było żadnych ludzi.
Po chwili, przez głośną kłótnię bohaterów serialu, którzy jak zwykle spierali się w kwestii życia i śmierci, przebił się dzwonek do drzwi. Odłożyłam talerzyk na czarną ławę i pokonując dwa schodki zatrzymałam się w korytarzu przed wielkim lustrem. Przełożyłam rozpuszczone włosy na jedną stronę. Poprawiłam jeszcze luźną koszulkę, która odkrywała jedno ramię i będąc przekonana, że dziadkowie zapomnieli kluczy, otworzyłam drzwi. 
- Nawet z jedzeniem sobie nie radzisz.- B.I stał niemal w progu, a zanim zdążyłam zareagować jego kciuk dotknął kącika moich ust strącając okruszek.
Przestraszyłam się i zrobiłam krok do tyłu. Chłopak uśmiechnął się lekko, a ja zauważyłam, że obok niego stoi dość duże kartonowe pudełko.
- Po co przyszedłeś?- spytałam pokonując próg.
Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie stanowczo. Nie miałam zamiaru wpuszczać go do środka.
- Też się cieszę ,że cię widzę.- powiedział chłodno wkładając ręce do kieszeń. Zlustrowałam go przenikliwym wzrokiem, który później utkwiłam w pudełku.
- Co…
- Prezent.- przerwał mi, świadomy jak bardzo mnie to denerwuje.
- Z jakiej…
- Powiedzmy, że…- odetchnął głęboko jakby to, co zaraz powie, wymagało niemałego wysiłku.- na przeprosiny.
Tego się nie spodziewałam. Byłam w szoku i każdy mięsień na mojej twarzy to ukazywał.
- Daj spokój.- nagle schylił się po pudełko, podniósł je ostrożnie i zbliżył się bardzo blisko.- Wpuścisz mnie?
Nie mam pojęcia dlaczego uległam. Otworzyłam drzwi i przepuściłam w nich chłopaka, który wchodząc zdjął kaptur. Poprawił swoje czarne kosmyki i muszę przyznać, że wyglądał cholernie seksownie.
-Dlaczego…- zaczęłam.
-Zaraz zobaczysz.- znów wtrącił się połowie zdania, a moje piąstki zacisnęły się z wielką siłą.
Hanbin rozsiadł się na kanapie i bez zastanowienia chwycił za tost.
A więc…- mówił, w między czasie przełykając kawałek kanapki, nie omieszkując oblizania swoich pełnych warg.- Chodź, to ci pokażę.
Stałam z założonymi na piersiach rękami i uniosłam kpiąco brwi. B.I znów na mnie skinął, a jedna z moich cech- ciekawość- wzięła górę. Powoli i niepewnie stawiałam kolejne kroki zupełnie jakbym nie była w swoim domu. Chłopak patrzył na mnie z rozbawieniem. Bardzo śmieszne…
- Dzisiaj?- pośpieszył mnie.
Parę sekund później znalazłam się obok sofy, na której siedział. Pokazał palcem, bym nachyliła się powoli wzniecając jedynie moją ekscytację. Gdy, tak jak polecił, zbliżyłam swoją twarz, poczułam na brzuchu jego silne ramię, które owinęło się wokół mojej talii.
Przyciągnął mnie do siebie tak, że wylądowałam wprost na jego kolanach.
-Cii…- szepnął, gdy zaczęłam się wiercić.
Przeciągnął moje włosy do tyłu odkrywając nagie ramię. Wkrótce poczułam na nim przeszywający dreszcz przyspieszający moje serce do maksymalnych obrotów.
-Pokażę ci.- zapewnił i włożył swoje ręce pomiędzy moje opadające swobodnie ramiona i przyciągnął karton.
B.I
Położyłem swój podbródek na miękkiej skórze ramienia Sky. Delektowałem się jej zapachem i miękkością włosów, które otulały mój policzek. Czując jej zdenerwowanie postanowiłem dłużej nie trzymać dziewczyny w niepewności i powoli otworzyłem pudełko.
-Oh!- niemal pisnęła, jednak szybko zakryła dłonią usta.
Zeskoczyła z moich kolan, które już zdążyły przyzwyczaić się do jej ciała.
-Hanbin!- krzyknęła poważnie kładąc dłonie na swoich biodrach.- Co Ty sobie wyobrażasz?!- pytała gestykulując.
Włożyłem dłonie do pudełka, by po chwili wyciągnąć z niego czarno-białego, puchatego psiaka rasy husky. Szczeniak położył mi się na kolanach wtulając w granatowy T-shirt.
- Widzisz? Tak powinnaś zrobić.- rzuciłem, głaskając zwierzaka, który przesypiał 3/4 swojego życia.
- Bądź poważny! To nie jest rzecz, którą daje się ot tak!- położyła dłoń na swoim rozpalonym czole.- Pomyślałeś o moich dziadkach?!
Nie pomyślałem. Nie brałem tego nawet pod uwagę. Nie wiedziałem, że tak zareaguje. Skoro zamierzała chodzić do tego pieprzonego schroniska musiała przecież chcieć swojego kundla.
- Dobra…- podeszła do mnie i kucnęła.- Pokaż to cudo.
Oderwałem od siebie psa, a Sky wzięła go w ramiona.
-On?- spytała.
-Ona.- puściłem do niej oczko, na które zareagowała uśmiechem. Pięknym uśmiechem.
Poświęcała szczeniakowi całą swoją uwagę, a ja tylko obserwowałem jak cały czas przytula go do siebie. 
-Jest śliczna.- stwierdziła, całując ją i podnosząc wzrok na mnie. Wyglądała na szczęśliwą.
-Wiem.
-Ale gdzie mogę ją trzymać? Dziadkowie nie mogą się dowiedzieć.
-No nie wiem… w akwarium.- odparłem.
Sky nagle zaśmiała się i wypuściła z objęć suczkę. Wstała wciąż chichocząc.
-Co?- warknąłem zdezorientowany.
-Nic. Po prostu to chyba najdłuższa nasza rozmowa, kiedy mi nie przerwałeś.
Poderwałem się z kanapy i podszedłem do kuchennej wyspy, którą dziewczyna zdążyła już minąć. Odsunęła szufladę, wyciągnęła małą plastikową miseczkę i nalała do niej wody. Rozglądała się za psem, który ciągle znikał za jakimś meblem. Wkrótce sunia sama pojawiła się przy nas i mlaskała rozchlapując wodę na wszystkie strony.
-W sumie…- zaczęła.- Jest schowek, do którego dziadek na razie nie planuje zaglądać. Do czasu, gdy nie wymyślę jak im to wytłumaczyć, wydaje mi się, że może być w porządku.
-Czasem potrafisz coś wymyślić.
-Często , nie czasem! Ty po prostu zawsze mi przerywasz!- pokręciłem głową próbując ukryć swoje rozbawienie.
-Gdzie ten schowek?- spytałem biorąc zwierzaka na ręce.
-Chodź.                                                                     
Wyszedłem za nią na dwór, gdzie zrobiło się już nieco zimniej. Szliśmy po wąskiej ścieżce  między świeżo zasadzonymi krzewami. Obserwowałem jak stawia ostrożnie każdy krok, a jej nagie stopy wypadały z trampek. Od czasu do czasu odwracała się z łagodnym uśmiechem jakby bała się, że znikniemy.
-Ta-da!- krzyknęła, wskazując na niewielki drewniany budynek.
-To jest ten apartament?- warknąłem.
-Wybacz, nie pomyślałam, że możesz podarować mi psa.- odparła sarkastycznie zabierając ode mnie szczeniaka.
Nacisnęła klamkę i chyba była równie zaskoczona. Wnętrze było całkiem w porządku. Sky znalazła nawet kilka koców, z których uformowała legowisko. Usiadła na starym krześle, które niepokojąco się chwiało.
-Zaraz się wywalisz.- warknąłem lustrując stary mebel, sprawiający wrażenie sklejonego klejem biurowym.
-Wabi się jakoś?- zapytała gładząc suczkę po pyszczku.
-Myślałem nad Hope.
-Hope?
-Nie ważne.- odparłem surowo.- Jest twoja, nazwij ją jak chcesz.
-Nie. Podoba mi się.
Wzruszyłem obojętnie ramionami i skierowałem się do wyjścia.
-A więc…- odwróciłem się na dźwięk jej głosu.- Dałeś mi nadzieję.
(Hope- z j. angielskiego- nadzieja)

poniedziałek, 9 lutego 2015

VII


Sky
Wchodząc do pokoju miałam ochotę trzasnąć drzwiami z całej siły. Wiedziałam jednak, że zaraz na piętrze pojawiłaby się babcia, a ja musiałabym wszystko wytłumaczyć.
 Kontrolując swoje ruchy, jak najdelikatniej puściłam klamkę i rzuciłam się na łóżko. Leżałam na plecach wlepiając wzrok w biały sufit. Wyciągając rękę zapaliłam nocną lampkę, a telefon położyłam  zaraz obok niej. Oddychałam głęboko powoli się uspokajając. Nawet nie zauważyłam, że po policzku spłynęła łza, a po niej kolejna i kolejna…
Byłam zła. Zła na siebie, na wszystkich wokół. Zapowiadało się świetnie. Jednak szczęście nie trwało długo. Wróciły do mnie wspomnienia.
Przed moimi oczami pojawił się obraz zrozpaczonej Ellie. Pomimo tego, że ja również byłam zła, moje sumienie nie dawało za wygraną. Nie mogłam nazwać jej przyjaciółką i akurat w tym momencie cieszyłam się z tego. Jak wtedy bym się czuła? Zdrada najbliższej osoby jest chyba najgorszym świństwem jakie można wyrządzić. Nie wiedziałam, że B.I jest dla niej tak ważny. Nie wiedziałam, że go kocha. Ale co bym zrobiła z tą wiedzą? I tak poszłabym na imprezę i go spotkała, bo nic tak naprawdę nie zależało ode mnie. Najgorsze, że Ellie nie dała mi nawet szansy. Od razu skreśliła ze swojego życia. To bolało. Chciałam poznać nowych ludzi, zaprzyjaźnić się… Wiedziałam, że już nie mogę na to liczyć. Miałam być sobą, a jak widać prawdziwa ja odpychała ludzi wcześniej niż można było się tego spodziewać.
Spojrzałam na listę zasad. Mogłam już skreślić zasadę nr 6. Stałam się sensacją i to nie z własnego wyboru. B.I wyjątkowo postarał się, by niszczyć mój misterny plan krok po kroku. Do szału doprowadzały mnie próby zrozumienia, dlaczego skupił swoją uwagę akurat na mnie. Nie znałam go. On nie znał mnie, a jednak pojawiał się tam, gdzie byłam ja, jakby mnie śledził. Co robił w schronisku? Do tej pory myślałam, że będzie to miejsce mojej ucieczki. On postanowił jednak zniszczyć wszystko swoją obecnością. Tylko dlaczego?
Podniosłam się ocierając z policzków zimne krople. Usiadłam po turecku opierając się na łokciach, a twarz zatopiłam w dłoniach. Nagle wzdrygnęłam się na dźwięk nowej wiadomości. Sięgnęłam po telefon i przesunęłam palcem, by go odblokować. Co za niespodzianka.
 „Hej. Co u Ciebie? Tęsknię.”
Przetarłam twarz nie dowierzając własnym oczom, które wpatrywały się w nazwę nadawcy.
Angie.
Angela była moją najlepszą przyjaciółką. Osobą, której ufałam mimo wszystko. Znałyśmy się od lat i nie sądziłam, żeby istniało coś czego nawzajem o sobie nie wiemy. Niemal każdy wieczór spędzałyśmy razem chodząc do kina, parku czy klubu. Miała niezwykłą umiejętność perswazji i właśnie dzięki niej posmakowałam odrobinę życia towarzyskiego na imprezach.
Tamtej nocy Angie wybrała się na rundkę po klubach. Ja nie miałam na to ochoty i udając chorobę zostałam w domu. W tym przypadku działały tylko kłamstwa. Ona wręcz była uzależniona od imprez. Wybierała się na nie zbyt często, nie zważając na konsekwencje, które czasami były dla niej opłakane.
 Około 3 w nocy zadzwoniła dukając, że nie wie co robić. Płakała do słuchawki, a pojedyncze wybełkotane przez nią słowa ułożyłam w jedną dość spójną całość.  Była kompletnie pijana i zgubiła portfel. Nie chcąc, by jej rodzice- prawnicy, dowiedzieli się o wybrykach ukochanej jedynaczki zapytała, czy nie mogłabym po nią pojechać. Jeszcze raz upewniłam się co do godziny. Zeszłam na dół, gdzie znajdowała się sypialnia rodziców. Uchyliłam lekko drzwi i zobaczyłam śpiącą  parę. Postanowiłam, że nie będę ich budzić tylko dlatego, że moja szalona przyjaciółka wpadła bezmyślnie w kłopoty. A to nie był pierwszy raz.
Bez zastanowienia przebrałam się szybko i wybiegłam z domu zabierając zapas pieniędzy. Złapałam taksówkę i podałam kierowcy adres, który z trudem uzyskałam od Angie. Gdy samochód zatrzymał się pod wielkim klubem, z którego wydobywała się głośna muzyka, odważyłam się zagłębić w tłumie pijanych ludzi. Angela, tak jak zapewniała, stała niepewnie po prawej stronie budynku opierając się o jego ścianę.  Podeszłam do niej, zarzuciłam jej rękę na moje ramię i kierowałam się w stronę taksówki. Tej jednak nie było. Coraz częściej za to słyszałam kaszel i marudzenie przyjaciółki, której stan z pewnością można było nazwać zatruciem.
-Hej, śliczna.- usłyszałam obrzydliwie zachrypnięty męski głos zza moich pleców.- Zabawimy się?
Przerażona, tym co może się za chwilę stać wysłałam szybko sms-a do taty streszczając maksymalnie całą sytuację. Być może oglądnęłam za dużo filmów, może to zbyt bujna wyobraźnia… Tak naprawdę byłam tchórzem, więc wybrałam najłatwiejszą opcję.
Gdy ja modliłam się o przeżycie, poczułam, że siły dziewczyny wiszącej na mnie dziwnie szybko wracają do siebie. Odetchnęłam lekko i przyspieszyłam kroku. Oddaliłyśmy się wystarczająco, bym mogła posadzić Angie bezpiecznie na ziemi. Pocierając nagie ramiona, wyglądałam z daleka czerwonego auta mojego ojca.
Nigdy nie dojechał.
Oparłam się o zimną ścianę. Choć przeszedł mnie dreszcz, moje ciało wciąż było rozpalone. Myślałam, że wybuchnę, gdy do moich uszu znów doszedł znajomy dźwięk. Ona żartuje, prawda? Szarpnęłam za telefon w przekonaniu, że moja „przyjaciółka” dalej chce drążyć tą rozmowę.
„Jesteś cała? B.I”
Dobra. To był jeszcze większy żart. Bez chwili wahania znów zablokowałam telefon i rzuciłam go na fotel po drugiej części pokoju.
Mam dość.
B.I
Zaparkowałem samochód na placu przed domem. Mijając misternie przycięte krzaczki obracałem w dłoni telefon. Odtworzyłem drzwi wpisując kod do domofonu.
-Co tak późno?- spytała Ellen, gdy kierowałem się w stronę schodów.- Coś się stało?
Minąłem kobietę kompletnie ją ignorując. Ta wycierała ręce w ściereczkę właśnie po skończonym zmywaniu. Miała małą obsesję na temat porcelanowej zastawy, której za żadne skarby nie włożyłaby do zmywarki.
 W skrócie Ellen to moja macocha. Mieszka z nami ponad 10 lat. W prawdzie mogę powiedzieć, że traktuję jak własną matkę. Wiem, że relacje w takich historiach z reguły bywają „nieco” gorsze niż poprawne. Tym razem było inaczej. Byłem jej wdzięczny, że wyciągnęła ojca z dołka po śmierci mamy. Potem urodził się młody i zaczęliśmy sprawiać pozory normalnej rodziny. Pozory.
-Hanbin?- dociekała marszcząc czoło i zakładając kruczoczarne włosy za ucho.
Znów nie uzyskała odpowiedzi. Nie, to nic osobistego. Po prostu, gdy nie mam ochoty rozmawiać- nie robię tego. Kierując się w stronę swojego pokoju, który znajdował się na końcu długiego korytarza zatrzymałem się przed białymi niedomkniętymi drzwiami wyglądając do środka przez małą szparę. Widziałem jak pościel w statki kosmiczne podnosi się  i opada spokojnie. Śpi.
 Już miałem odejść, gdy doszły do mnie ciche jęki. Bez wahania wszedłem do pokoju siadając na łóżku.
-Theo, wszystko w porządku.- gładziłem miękkie przykrycie, a chłopiec po chwili znów pogrążył się w spokojnym śnie.
Siedziałem tam jeszcze przez jakieś 15 minut, by upewnić się, że nic już nie przerwie mu snu.  Potem niemal bezdźwięcznie wróciłem na korytarz, nie domykając drzwi, by w razie czego usłyszeć nawet głębsze westchnięcie.
Wreszcie nacisnąłem klamkę do mojego pokoju. Pchnąłem drzwi, by po chwili znaleźć się na szarym dywanie położonym na środku. Same ściany również były w odcieniach szarości, jednak znacznie ciemniejszej. Nie miałem dużo mebli, podobała mi się wolna przestrzeń. Jedynie biurko, pojemna szafa i stolik nocny znalazły swoje miejsce. Ich czarne, matowe wykończenie nadawało mu klimat. Jednak nie miało to dla mnie znaczenia. Spędzałem tam jedynie noce.
 Położyłem się na łóżku wcześniej strącając rozrzucone dzisiaj rano świeżo uprane ubrania. Wyciągnąłem z kieszeni telefon . Nie wiem dlaczego nagle moje myśli zajęła Sky. Nie zastanawiałem się, czy nie zareagowałem zbyt ostro. Zdenerwowała mnie, a to zwykle się tak kończy. Już miałem przycisnąć klawisz blokady, gdy opuszek palca dotknął ikonki "galeria". Przedarłem się przez masę zdjęć zrobionych wczoraj przez Theo i znalazłem jedno przedstawiające zasady Sky. Przeczytałem je.
Nie mam zielonego pojęcia co ona sobie myślała. To nie jest pieprzone średniowiecze, by ustalać własne kodeksy rycerskie. Analizując kolejne punkty zorientowałem się, że coś tu nie gra. Ma jakieś problemy, a jednym z nich jestem ja.
Jednak jakaś część mnie buntowała się przeciwko dotychczasowemu podejściu do ludzi. Musiałem się dowiedzieć, czy dotarła bezpiecznie. Wiem, jestem dupkiem, że wysadziłem ją w połowie drogi w całkiem nieznanym jej mieście. Przecież musi być wszystko w porządku, nie kopie się leżącego.
"Jesteś cała?"- wysłałem sms na numer, który załatwił mi Bobby.
Czekałem. Kolejne minuty mijały i wciąż nic. Zdenerwowałem się trochę. Pozostawało tylko wyjaśnić jedno: wkurzyła mnie bardziej możliwość, że mogła mnie zignorować, czy to, że mogło jej się coś stać.



Read=Comment

VI

Sky
Zapach świeżych bułeczek zaprowadził mnie do kuchni. Był weekend, więc budzik zadzwonił nieco później. W luźnych dresach  dosiadłam się do dziadka, zerkając mu przez ramię na gazetę. Wreszcie babcia zajęła honorowe miejsce przy stole stawiając ostatni talerz pełen pokrojonych warzyw. Mimo, że w tygodniu nie jadałam śniadań, w dni wolne mogłam objadać się od rana.
-To dzisiaj wybierasz się do schroniska?- spytała staruszka.
-O Boże!- krzyknęłam, mało nie zadławiając się łykiem gorącej herbaty.- Zapomniałam!
Szybko wróciłam do swojego pokoju, przebrałam się i chwyciłam za zgrabną torebkę, do której wcześniej włożyłam certyfikat i wszelkie zgody pozwalające mi na podjęcie wolontariatu. Zastanawiałam się jednak komu bardziej pomagam, sobie czy psom.
-Wrócę za parę godzin!- rzuciłam i wybiegłam z domu.
Wyciągnęłam z kieszeni karteczkę z zapisanym wcześniej adresem placówki. Mimo wcześniejszego sprawdzenia internetowych map rzeczywistość nie wydawała się taka różowa. Zdecydowałam się pójść przez park. Być może jeszcze bardziej oddalę się od celu, ale też spotkam paru mieszkańców, którzy będą mogli mi pomóc. Mijałam kolejne alejki otoczone drzewami, między którymi ustawione były brązowe ławki. Tego dnia było dość ciepło, więc zdecydowałam się na ciemne rurki i szeroką koszulkę bez rękawów. Włosy spięłam w luźnego koka, by wiatr, który od czasu do czasu dawał się we znaki, nie przeszkadzał mi w drodze. Ze słuchawek wydobywały się dźwięki klimatycznych ballad , a ja wzrokiem wyszukiwałam w miarę orientującej się w terenie osoby.
-Przepraszam…- zwróciłam się do  kobiety, która na pierwszy rzut oka wydawała mi się znajoma.- Mogłaby mi pani powiedzieć jakim autobusem  mogę dostać się do schroniska dla psów?
Kobieta otrzepała się z resztek trawy, które pokrywały jej kremowe spodnie, zdjęła z kolan balonową piłkę i uśmiechnęła się do mnie.
-Do schroniska? Hmm… 34 dostarczy cię pod samą bramę.- wyjaśniła.
-Dziękuję.- odparłam i już zrobiłam obrót o 180 stopni, gdy ktoś złapał mnie za rękę.
Wróciłam do poprzedniej pozycji i zobaczyłam przed sobą małego bruneta, którego poznałam w szpitalu.
-Cześć!- krzyknął radośnie i poprawił daszek swojej czerwonej czapki.
-Theo…- kobieta przyciągnęła chłopca do siebie.- Skąd wy się… A tak pamiętam! Byłaś w szpitalu, prawda?
Pokiwałam niepewnie głową. Nie miałam pojęcia do czego zmierza ta kobieta. Byłam coraz bardziej zdezorientowana, gdy zwróciła się do swojego syna, który odpowiedział jej jedynie uśmiechem.
-Powiedz mi…- przerwała, czekając aż się przedstawię.
-Sky.
-Powiedz mi Sky,  masz rodzeństwo?- spytała zachęcając bym usiadła.
Nie wiem dlaczego biło od niej niesamowite ciepło. Wcześniej unikałam rozmów z nieznajomymi jak ognia, ale tym razem byłam gotowa na kilka godzinne pogaduszki. Mimo, że pytania były podejrzane uległam jej propozycji.
-Tak. Starszego brata.- odpowiedziałam poprawiając się na ławce.- Ale dlaczego…
-Kochanie, nie bój się.- położyła rękę na moim kolanie, jednak widząc wyraz mojej twarzy szybko ją cofnęła.- Theo bardzo cię polubił. Cały czas opowiada o tobie swojemu bratu.
-A on się wkurza!- wtrącił rozbawiony chłopczyk podając mi jeden z samochodzików.
-Wcale nie.- skarciła go kobieta.- Tak się zdaje, że szukamy temu rozrabiakowi opiekunki.
Miałam wrażenie, że się przesłyszałam, a moje gałki oczne wyszły z oczodołów. Ja opiekunką? Jestem najmniej odpowiednią kandydatką na tę posadę. Ten mały rzeczywiście był zabawny i uroczy, ale zapewne na parę godzin.
-Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł.- poderwałam się z ławki.
-Wiem, że to trochę dziwne, że proponuję ci to prawie cię nie znając.- kobieta uśmiechnęła się łagodnie.- Ale mam intuicję. Jesteś dla niego idealna. Od razu złapaliście kontakt i jestem pewna, że mógłby się od ciebie dużo nauczyć. Chodzisz do liceum, prawda?
-Jak Hyung!- znów do rozmowy włączył się kilkulatek. Zdziwiłam się słysząc to określenie w Stanach. Najwidoczniej wciąż w tej rodzinie kultywuje się, jak się później okazało, koreańskie zwyczaje.
-Tak, tak.- zwróciłam się do kobiety.- Ale…
-Chodzi o pieniądze? Proponuje dobrą stawkę!- szczerze mówiąc powoli irytowało mnie to, że przerywała mi w połowie każde zdanie.
-Nie, po prostu…- mieszałam się próbując wybrnąć sytuacji. Zrezygnowana w końcu zastosowałam standardową gadkę, którą częstowałam namolnych ludzi.-  Zastanowię się, a teraz już naprawdę muszę lecieć.
-Świetnie. Dam ci swoją wizytówkę.
Po chwili kobieta wyciągnęła z torebki kawałek papieru i wręczyła mi go z nadzieją w oczach. Pożegnałam się jeszcze z Theo i ruszyłam w stronę przystanku, gdzie za 10 minut zjawić się miał bus o numerze 34.
 Zajęłam jedno z tylnich miejsc. Jak się spodziewałam autobusy w weekendy świeciły niemal pustkami.  Na następnym postoju wsiadło jeszcze tylko dwóch mężczyzn koło pięćdziesiątki. Przez całą drogę na przemian dyskutowali o wyniku ostatniego meczu i narzekali na kierowcę. Moje uszy odżyły, gdy w końcu opuściłam pojazd. Tak jak mówiła pani Kim, której nazwisko sprawdziłam na wizytówce, do bramy schroniska miałam parę metrów. Zbliżałam się do budynku wlepiając w oczy w kolorowy baner ze zdjęciami psów. Po chwili dotarło do mnie szczekanie i niekiedy wrogie warczenie czworonogów.
-Szukasz kogoś? Czegoś?- usłyszałam delikatny głos mężczyzny trzymającego w dłoniach dwie smycze, na których uwiązane były kundelki różnej maści.
Od razu zwróciłam na nie uwagę. Radośnie merdały ogonem, a kąciki moich ust automatycznie powędrowały do góry.
-Przepraszam, jestem tutaj.- mój wzrok powędrował na wysokiego bruneta niemal powstrzymującego się od śmiechu.
Czułam jak cała moja twarz zmienia kolor na taki, który zapewniał wszystkich wokół jak bardzo speszona byłam. Nie wiedziałam co odpowiedzieć i jeszcze parę chwil wpatrywałam się w czworonogi.
-Ah…- odezwałam się kładąc rękę na czole.- Przepraszam, ale są takie piękne!
-Jak i nasza nowa wolontariuszka.- odparł obdarzając  mnie pięknym uśmiechem, sprawiającym, że kolana mimowolnie opadały w dół.- Przyszłaś się zapisać, nie mylę się?
-Tak. Wiesz gdzie mogę porozmawiać z kimś przełożonym?- spytałam próbując ukryć jakie wrażenie wywarł na mnie jego komplement.
Chłopak zaprowadził mnie do biura, gdzie po kilkuminutowej rozmowie mogłam nazywać się już pełnoprawną wolontariuszką. Moje zasługi i certyfikat od razu zapewniły mi miejsce w zespole. Nie mogłam jeszcze oczywiście wychodzić sama z psami, ale byłam cierpliwa.
-Ian.- podał mi rękę, gdy wyszłam na korytarz.
-Sky.
Blondyn uśmiechnął się szeroko i zabrał mnie na wycieczkę po terenie schroniska. Słuchałam opowieści Ian’a o psach jakby opowiadał najlepszą historię z kultowego romansu. Podeszliśmy do klatek, które zamieszkiwały psy po resocjalizacji gotowe do adopcji.
-Nawet nie wiesz jak bardzo chciałabym jednego…- westchnęłam.
-To dlaczego nie adoptujesz? Wyglądasz na kogoś odpowiedzialnego i przede wszystkim kochającego.
-Wiesz…- zaczęłam.- Dopiero przeprowadziliśmy się z dziadkami i po prostu nas nie stać. Nie chcę dokładać wydatków.
-Spokojnie. Na pewno jeszcze przygarniesz jednego.- zapewnił klepiąc mnie po ramieniu.
Polubiłam go. Wydawał się naprawdę w porządku. Jednak nie sądzę, że mogłabym przebywać z nim dłużej. Działał na mnie w zdecydowanie zły sposób. Był niesamowicie przystojny, miły, a ja? Czerwona, zestresowana i zawstydzona.  Niezbyt atrakcyjne połączenie.
-Ciągnie swój do swego.- nagle usłyszałam głos, który przeszył całe moje ciało, nie omijając pojedynczej komórki.
Odwróciłam się niepewnie, a moje brwi uniosły się do góry.
-Hanbin?- zerknęłam na chłopaka w ciemnej bluzie.
-Nie wiem. Zgaduj.- odparł wkładając ręce do kieszeni.  Lustrował naszą dwójkę przenikliwym wzrokiem i miałam wrażenie, że bały się go nawet psy.
*B.I POV
Sky stała koło podejrzanego blondyna.  Jej nagie ramiona niemal ocierały się o skórę napakowanego chłopaka. Wygląda przy nim bardzo drobnie jakby masa jej ciała zmniejszyła się przynajmniej o połowę.
-Co tu robisz?- zapytała niepewnym głosem i podobało mi się to, że czuje przede mną swego rodzaju respekt.
Co jej miałem odpowiedzieć? Prawdę? A brzmiała ona mianowicie tak: siedziałem przed telewizorem cholernie się nudząc i postanowiłem uprzykrzyć komuś życie.
-Stęskniłem się.- odparłem z sarkastycznym uśmiechem.
-To ja nie przeszkadzam.- blondyn położył rękę na ramieniu Sky i zaraz zniknął za ścianą budynku. Zabawne było obserwować jak szatynka odprowadza go błagalnym wzrokiem modląc się, że jednak zaraz wróci i nie będzie musiała zostać ze mną sama. Ups.
-Chodź podwiozę cię.
-Nie, dziękuję.
-Nalegam.
-Ja wciąż dziękuję.- na te słowa ciśnienie mojej krwi wzrosło do maksimum. Zrobiłem kilka szybkich kroków i znalazłem się tuż przy niej.
Odskoczyła nieco lecz zdążyłem złapać ją za szczupłe przedramię i przyciągnąć z powrotem. Patrzyłem chwile w jej oczy i szukałem w nich choć odrobinę odwagi, która błyskała poprzedniego wieczoru, gdy dała mi twarz. A przyłożyła bardzo mocno. Sky jednak spuściła wzrok obserwując każdy element, oprócz mojej twarzy.
-Idziemy, skarbie.- pociągnąłem ją za sobą.
Pokonaliśmy kilkanaście metrów aż znaleźliśmy się przed czarnym samochodem. Dziewczyna nagle wykręciła się z mojego uścisku i stanęła niemal na środku drogi.
-Co znowu?- warknąłem.
Nagle minęła mnie szybkim krokiem. Po chwili oparła się o mój czarny samochód uniemożliwiając otwarcie przednich drzwi od strony kierowcy. Wyglądała zabawnie.  Założyła ręce na piersiach i starała się wyglądać poważnie. Cóż, efekt końcowy był trochę inny.
-Co robisz?- patrzyłem na nią jak na wariatkę.
Szatynka nagle odsunęła się nieco i przesuwała delikatnie dłonią po karoserii.
-Widzę, że o niego dbasz.- mruknęła przeglądając się w nieskazitelnym kawałku metalu.
Miałem ochotę podejść i strącić jej rękę z samochodu. Rzeczywiście dbałem o niego, a ona nie wyglądała na fankę motoryzacji tym bardziej irytowały mnie jej pytania. Mierzyłem jej sylwetkę, gdy ta przeszła na drugą stronę gotowa zająć miejsce pasażera.
-To skoro nie chcesz go pobrudzić, popatrz na podeszwę.- powiedziała z uśmiechem na ustach i wsiadła do auta.
Zdezorientowany uniosłem stopę do góry. Genialnie. Wdepnąłem w psią kupę.
Gdy pozbyłem się tego, czego miałem się pozbyć ruszyłem w stronę samochodu. Byłem wściekły. Nienawidziłem, gdy ktoś się ze mnie nabijał. Nawet to, że uśmiechała się naprawdę uroczo nie grało żadnej roli. Robiła to czego nawet moi przyjaciele unikają. To czego nie doświadczyłem w ostatnich kilku latach i nie podobało mi się to. Nie chciałem się zmieniać. Nie przez kogoś takiego.
Otworzyłem drzwi i piorunując dziewczynę wzrokiem usiadłem za kierownicą. Przekręciłem kluczyk w stacyjce, by wreszcie włączyć się do ruchu.  Sky wcisnęła się w fotel nie pewnie na mnie zerkając.
-Pasy.- poleciłem surowo.
Dziewczyna zaczęła się nieco kręcić i gdy w końcu sięgnęła po czarne zabezpieczenie próbowała prawidłowo je połączyć. Po paru dźwiękach nieudanego zatrzaskiwania nie wytrzymałem i chwyciłem za pasy prawidłowo je zapinając. Dłońmi dotknąłem jej delikatnej koszulki. Znów poczułem ten świeży, owocowy zapach.
-Mówiłem ci coś o włosach. – mruknąłem zastygając w pochylonej pozycji.
-A czy ja mówiłam, że mnie to nie obchodzi?
Spieprzyła moment. Zresztą jaki moment? Gdy znów usiadłem prosto na fotelu zobaczyłem jak bardzo odchyliła się do tyłu. Czyżby aż tak straszny był mój dotyk?
Sky po chwili odetchnęła głęboko i zsunęła się nieco w dół. Nie patrzyłem na nią, lecz kątem oka widziałem jak sięga po jakieś drobnostki w schowku.
-Nie dotykaj.- poleciłem.
-Możesz mi powiedzieć…
-Nie.
-Ja nawet…
-Nie.- przerywałem jej każde zdanie, wiedząc, że wcześniej czy później wyprowadzę ją z równowagi. Jak się okazało- wcześniej.
-Ugh!- krzyknęła uderzając rękami w uda. Była taka dziecinna.
-Potrzebujesz opiekunki , maleńka?- spytałem, wymijając ciężarówkę przed nami.
-Ty za to psychiatry.
Zacisnąłem palce na kierownicy. Tego się nie spodziewałem. Muszę zaznaczyć, że nie byłem w pozytywnym szoku? Naprawdę ćwiczyła moją umiejętność samokontroli. Zatrzymałem się w połowie drogi do centrum. Nie wyłączając silnika oparłem się przedramieniem o kierownicę.
-Wysiadaj.- poleciłem bez emocji, a Sky uniosła brwi do góry.
Widać jak miękła pod wpływem mojego wzroku. Jeszcze parę minut wcześniej była zdolna odpyskować mi najgorszym przekleństwem jakie znała. Nie powiem, że zrobiło mi się żal na widok przestraszonej dziewczyny wbijającej paznokcie w czarną skórzaną tapicerkę, bo tak nie było.
-Wy-sia-daj.- powtórzyłem zaznaczając każdą sylabę.
Sky zaczęła szarpać czarny pas znów polegając przy próbie uwolnienia się. Patrzyłem na nią jak się wścieka i muszę przyznać, nie był to najgorszy widok w moim życiu. Z powodu jej bezradności na mojej twarzy pojawił się nieznaczny uśmiech, by nie mogła go dostrzec. Pochyliłem się znów w jej kierunku, gdy ta otworzyła dłoń każąc mi się zatrzymać.
-Sama sobie poradzę.
-Tak myślisz?- spytałem, a moja brew powędrowała drwiąco do góry.
Dziewczyna pokiwała głową i próbowała kolejny raz rozpiąć zabezpieczenie.
-Daj spokój. Szkoda pasa.- prychnąłem i miałem powtórzyć to co zrobiłem, gdy ruszaliśmy. Tym razem nagle na swojej klatce piersiowej poczułem szczupłą dłoń, która odpychała mnie od dziewczyny. Popatrzyłem na Sky, a potem oderwałem jej dłoń zaplatając nasze place.  Chyba zrobiłem na niej większe wrażenie nawet od informacji, że święty Mikołaj nie istnieje. Nasze złączone dłonie przycisnąłem do siedzenia, a wolną ręką bez żadnych problemów rozpiąłem pas. Nie mam pojęcia dlaczego ona miała z tym aż taki problem. Jak widać szukała kłopotów gdziekolwiek się dało.
Gdy znów się wyprostowałem Sky już znalazła się na zewnątrz.
-Frajer.- rzuciła i trzasnęła drzwiami.
Nieźle wkurzony  obserwowałem przez chwilę jak oddala się szybkim tempem, a kilka pasemek włosów, które wydostały się z koka, falowały na wietrze. Wtedy z całą siłą nacisnąłem pedał gazu i z piskiem opon minąłem dziewczynę, obrzucając ją pyłem z jezdni.

To jej zasady, ale moja gra.

V

Sky
Dlaczego mnie okłamałaś?- zapytałam najłagodniej jak tylko mogłam.- B.I…
-Przepraszam.- Ellie spojrzała na mnie.- Nie jest mi łatwo mówić o uczuciach.
Uśmiechnęłam się do niej. Nie czułam  żalu. Jestem w identycznej sytuacji. Sama wątpię, czy powiedziałabym jej o tym, że mi się podoba. Na szczęście tak nie jest. Chociaż dzisiaj wygląda… tak samo jak ostatnio. Wciąż tak samo idealnie. Stop! Nie mogę myśleć o miłości mojej… kandydatki na przyjaciółkę.
-W porządku.- przytuliłam ją.- Idę po coś do picia.
B.I 
Nie chciałem tam jechać. Mój dzisiejszy humor nie należał do najlepszych. Jednak ten idiota nadal wie jak mnie przekonać. W sumie, gdy drzwi domu małej Ellie  otworzyły się, miałem ochotę nawet mu podziękować. Co za widoki na powitanie.  Sky wyglądała naprawdę uroczo. Gdy dolna warga opadła nieco w dół kontrolowałem śmiech, pozwalając jedynie na pokazanie śnieżnobiałych zębów. Co prawda chciałem co innego zrobić z jej ustami, ale połączyłem je jedynie w jedność. Podobała mi się, ale co zaprzątało moją głowę to chęć zobaczenia tej ślicznej buźki w furii. W końcu coś obiecałem.
-Co jej powiedziałeś?- Bobby stanął obok mnie, a ja cierpliwie czekałem na odpowiedź skanując tańczące dziewczyny.
-Że ładnie wygląda.- odparł, a ja niekontrolowanie zacisnąłem pięść. Nigdy nie wchodziliśmy sobie w paradę. Nie miałem go jednak a co winić, nie miał pojęcia o moich zamiarach.- A co, nie?
-Przeciętnie.- przewróciłem oczami. Nie kłamałem. Mogła lepiej się wystroić. Lubię dziewczyny w sukienkach.
Zmarszczyłem delikatnie czoło widząc podążającą w moim kierunku Haley. Cholera, denerwowała mnie. Była atrakcyjna, trzeba przyznać, ale … pusta? Dobre słowo. Chociaż rzeczywiście można powiedzieć, że jestem bez uczuć, nie potrzebowałem dziewczyny, która lgnie do mnie, prosząc tylko i wyłącznie o bliskość. Tak naprawdę nie potrzebowałem żadnej.
-B.I!- krzyknęła, a ja dopijając resztki napoju odwróciłem się i ruszyłem w zupełnie inną stronę. Nagle… BUM.
Wpadłem na Ellie. Kurwa. Jeszcze brakuje, żeby mi się tu rozryczała. Rzeczywiście siła zderzenia mogła ją lekko uszkodzić, ale ja nie miałem ochoty klepać ją po ramieniu i pocieszać jak małe dziecko, które właśnie zgubiło ukochaną zabawkę.
-Wszystko OK?- rzuciłem.
-T-tak.- wymamrotała. Podniosła na mnie wzrok  i strasznie się speszyła. W końcu jej oczy powędrowały w innym kierunku. Również tam spojrzałem widząc bacznie obserwującą nas Sky. Czyżby była zazdrosna? Kąciki moich ust powędrowały do góry. Dziewczyna natomiast zorientowała się, że prześwietlam ją przenikliwym wzrokiem. Szybko odwróciła się. To było urocze. Potem przystała na propozycję przypadkowego kolesia i zaczęła z nim tańczyć. A to już było wkurwiające.
-Na pewno?- zwróciłem się do Ellie starając się brzmieć jak najbardziej przekonująco. Dla efektu sięgnąłem po kosmyk jej włosów i założyłem delikatnie za ucho. Poczułem, że jej serce mało nie wyskoczy z piersi. Chyba naprawdę się zakochała.
Nie lubiłem babrać się w uczucia. Te wszystkie gadki, porady specjalistów , żeby mówić co leży na sercu.  Ich śnieżnobiały uśmiech i pewność siebie prędzej przekonałaby mnie do kupienia pasty do zębów niż zmiany osobowości. Dlatego nie bawiłem się dziewczynami, bo te, z którymi miałem styczność uczuć nie posiadały. Może nawet to nawet lepiej…
Odwróciłem się na chwilę próbując namierzyć obiekt moich wyszukanych żartów. Nigdzie jej nie było. Ellie również zniknęła. Zapewne pobiegła już do swojej przyjaciółki opowiedzieć co się wydarzyło. Szkoda tylko, że nie było to szczere. Ruszyłem w kierunku kanapy, gdzie Bobby jak widać świetnie bawił się w towarzystwie. Usiadłem na oparciu sofy, a brunet podał mi kubek.  Siedzieliśmy tak przez chwilę rozmawiając o niczym specjalnym. Później zakrywałem uszy przed dzikimi wrzaskami nastolatek, gdy Bobby podwinął do góry swój podkoszulek.
-Już wystarczy.- burknąłem, a entuzjazm dziewczyn wcale nie malał.
-Chcesz pomacać?
-Wole coś wyżej i u innej płci.- odparłem wywołując śmiech u chłopaka.
Nagle zauważyłem Sky kierującą się w stronę kuchni. Nerwowo wciąż poprawiała włosy i  intensywnie kogoś szukała.  Mijała właśnie kanapę, gdy chwyciłem jej nadgarstek. Zdziwiona cofnęła się o kilka kroków stając prosto przede mną.
-Co?!- spytała unosząc brwi do góry.
-Dlaczego tak nerwowo?
-Dlaczego tak chamsko? Nie odpowiada się pytanie na pytanie.- odparła już spokojniej kładąc wolną dłoń na biodrze.
-Odpowiada się na moje pytanie.
Przewróciła oczami i już by mnie zignorowała, gdyby nie mój solidny uścisk, który przyciągnął ją bliżej. Jej oczy powiększyły się kilkakrotnie eksponując brązowe tęczówki.
-Jakiś problem?- spytałem rozbawiony.
-Tak.- jej ton głosu widocznie się łamał. Po czym próbując zachować pewność siebie dorzuciła.- Mianowicie… Ty.
Ostatnie słowo wypowiedziała na tyle głośno, by odwrócił się Bobby i siedzące przy nim wielbicielki. Sky spojrzała na nich niepewnym wzrokiem. Zaczęła się szarpać jednak wydostanie się z mojego uścisku nie należało do najłatwiejszych.
-Puścisz mnie?- spytała zaciskając zęby.
Wtedy drugą dłoń położyłem na jej biodrze i przyciągnąłem tak, że znalazła się między moimi nogami. Odruchowo położyła rękę na mojej klatce piersiowej, jednak, gdy zauważyła, że patrzę na nią dość chłodno, zaraz ją cofnęła delikatnie się rumieniąc.
-Teraz już tak.- szepnąłem obracając się w stronę schodów, gdzie stała Ellie.
Dziewczyna również spojrzała w tę stronę i głęboko westchnęła. Puściłem jej dłoń, a dosłownie parę sekund później znalazła się przy blondynce. Ta ze łzami w oczach, kręciła głową i wskoczyła na schody, a za nią Sky.
Sky 
-Ellie, poczekaj!- krzyczałam biegnąc za nią. Dotarłyśmy na piętro. Dziewczyna zniknęła za jednymi z drzwi donośnie nimi trzaskając.- Porozmawiaj ze mną!
Bez pukania weszłam do pokoju gdzie na łóżku siedziała załamana dziewczyna. Podeszłam bliżej i kucnęłam.
-Nie wiem dlaczego on to zrobił.- zaczęłam.- Przecież wiesz, że uważam go za debila…
-Ale ja kocham tego debila!- wybuchnęła, a ja z zaskoczenia niemal nie wywróciłam się na tyłek. To zupełna inna Ellie. Ta cicha, drobna blondynka zniknęła.
Odgarnęłam włosy do tyłu, zaczerpnęłam powietrza i położyłam dłoń na kolanie. Jak się spodziewałam zaraz ją strąciła. Czułam się źle. Nie chciałam, by mnie krzywdzono, ale również nie planowałam zrobić tego komuś zupełnie niewinnemu, jak Ellie.
-Przecież widziałaś, że to on mnie trzymał. Nie miałam jak…
-Jak się uwolnić?- przerwała mi.
-Tak! Dokładnie tak!
-Nie wierzę…- podniosła głowę, bym mogła zobaczyć łzy spływające po jej policzku. Było mi jej żal, ale z każdym słowem przez nią wypowiedzianym narastało we mnie zupełnie inne uczucie. Gniew.  Zdawałam sobie sprawę, że widok mnie i B.I mógł ją zranić, jednak to nie moja wina. Nie mogę odpowiadać za kaprysy tego chłopaka.
-Opowiedziałam ci wszystko. Wszystko! Jak przejął się, gdy na mnie wpadł… Każdą drobnostkę. Tylko po to, by później cię z nim zobaczyć.
-Wiesz co? Myślałam, że dasz mi wytłumaczyć.- wstałam. – Ale jak widać nie mam czego szukać.
Zanim wyszłam odwróciłam się jeszcze z nadzieją, że zmieni swoje zdanie. Nadzieja matką głupich. Wyszłam z pokoju trzaskając drzwiami. Schodziłam powoli po schodach i żaliłam się w duszy jakiego mam pecha. Wtedy w mojej głowie pojawił się obraz B.I, trzymającego mnie blisko siebie. Zrobił to specjalnie! Cały czas wiedział, że Ellie na nas patrzy!
Szukałam go wzrokiem po salonie pełnym gości, chociaż gospodyni już dawno zakończyła imprezę. Ścisnęłam dłoń w pięść i podeszłam do bruneta, gdy wreszcie znalazłam go w tłumie.
-Chodź.- powiedziałam. 
Chłopak wciąż stał niewzruszony, jednak chwilę później czułam, że mnie śledzi. Wyszliśmy na patio. Było dość zimno jednak nie przejmowałam się tym. W mojej krwi buzowała adrenalina i niecierpliwość, by w końcu mu wygarnąć. Przez mój umysł przelał się potok słów, jednak nie wypowiedziałam żadnego. Żadne z nich nie opisywało za kogo go uważałam. Nawet nie wiem kiedy moja dłoń wylądowała na jego policzku, a spod skóry wydostał się dźwięk uderzenia. Chyba było mocne.
-Wiedziałeś.- dałam upust najsilniejszym emocjom  przez co mój głos brzmiał spokojniej.
-Brawo, Sherlocku.
-Jesteś…
-Dupkiem?- wtrącił się.- Tak, a ty złamiesz wszystkie swoje zasady, pamiętasz?
-Nie masz swoich?
-Nie.- odparł krótko i przerażająco chłodno.
-Daj już z tym spokój!- krzyknęłam , ale kilka sekund później zamilkłam widząc, że podchodzi do mnie bliżej.
Moje plecy oparły się o ścianę domu i nie mogłam już zrobić ani kroku do tyłu. Powoli nad moim ciałem dominację przejął strach. Uniósł prawą rękę, a ja odruchowo zacisnęłam powieki.
-Myślałaś, że cię uderzę?- zapytał, a ja nie pewnie otworzyłam oczy. Jego ręka opierała się tuż nad moją głową.- Spokojnie, mam zas…
-Zasady?- podniosłam na niego wzrok. Zobaczyłam lekkie zmieszanie.
-Mówiłem już. Nie mam ich.
Staliśmy tak przez chwilę. Wiedziałam, że na mnie patrzy. Czułam się z tym wyjątkowo źle i marzyłam, by w końcu coś odwróciło jego uwagę. Wpatrywałam się w jego tors i ramiona. Poczułam wyraźny męski zapach.
-Hanbin, spadamy!- zza drzwi pojawił się Bobby, a ja miałam ochotę rzucić mu się na szyję w podzięce. B.I jednak ani drgnął.- Stary!
Wreszcie cofnął się i zniknął wraz z przyjacielem.
Nie widziałam najmniejszego sensu, by zostać na imprezie. Znalazłam z niemałym trudem moją kurtkę i wyszłam na ulicę. Było ciemno, lecz lampy przyjemnie i nastrojowo oświetlały całe sąsiedztwo. Włożyłam ręce do kieszeń i podążałam w kierunku mojego domu. Na twarz wkradł się grymas. Żałowałam, że nie wygarnęłam chłopakowi wszystkiego co zamierzałam. Jednak na myśl o celnym ciosie uśmiechnęłam się lekko. Zasłużył. 
Przekręciłam klucz w drzwiach i niemal bezdźwięcznie dostałam się do  środka. Równie cicho zdjęłam buty i kurtkę. Przeszłam do salonu, gdzie swoją obecnością zaskoczył mnie dziadek.
-Dziadku?- spytałam sięgając po telefon, by sprawdzić, która godzina. Było po północy.- Dlaczego nie śpisz?
-Chuchnij.- skinął na mnie bym podeszła.
-Przecież wiesz…- zaczęłam z  uśmiechem na czym staruszek odpowiedział mi tym samym.
-Dobra, dobra. Zmykaj już.
Wskoczyłam na schody i po chwili znalazłam się już w swoim pokoju. Opadłam bezwładnie na łóżko czując jak całe napięcie ze mnie uchodzi. Nie tak miało być. Myślałam o Ellie, a moje ręce błądziły po twarzy. Myślałam, że będziemy mogły się zaprzyjaźnić. Jednak zaskakująco szybko ze mnie zrezygnowała. Jak widać zasada nr 5 (ostrożnie dobiorę osoby, którym będę mogła zaufać i obdarzyć chociaż namiastką przyjaźni) weszła już w życie.
Sturlałam się na ziemię i powoli wyciągnęłam z szafy piżamy i szlafrok. Niemal nie odrywając stóp od podłogi udałam się do łazienki. Odkręciłam kurek i obserwowałam jak woda powoli wypełnia wannę. Odrobina czekoladowego płynu do kąpieli wytworzyła ogrom piany, w której bez wahania się zanurzyłam. Po 30 minutach bezskutecznych prób wyrzucenia z głowy widoku płaczącej Ellie, ale także B.I, postawiłam mokre stopy na kafelkach i wycierałam delikatnie swoje ciało uważnie mu się przyglądając. Nie byłam w  100% z niego zadowolona. Mogłam trochę bardziej przyłożyć się do treningu mięśni brzucha, jednak nie było tak źle. Byłam szczupła, a moje kształty były wystarczająco kobiece. Gdy już skończyłam wieczorną, a raczej nocną toaletę, otuliłam się ciepłą kołdrą z telefonem w ręce. Ustawiłam budzik i odłożyłam urządzenie na półkę. Parę sekund później usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości.
„Zasada nr 6. Złamana.”
*Zasada nr 6- Nie zwrócę na siebie zbytniej uwagi.



IV

Sky
Speszyłam się tak bardzo, że wręcz pewna byłam, że moje policzki zarumieniły się, a palce u rąk wyprawiały dzikie pląsy by odciągnąć uwagę od kilkudziesięciu par oczu skupionych na mnie. Nic nie pomagało.
-Sky?- usłyszałam zbawienny głos Ellie.
Dziewczyna podeszła do mnie nie pewnie, ale gdy zauważyła kto stoi niecały metr ode mnie niemal odskoczyła chowając się za mną.
B.I włożył ręce do kieszeni, poprawił czapkę i obdarzając publiczność pustym wzrokiem zniknął za drzwiami męskiej toalety.
Wraz ze zniknięciem chłopaka towarzystwo wróciło do normalności. Z wyjątkiem kilku dziewczyn , które wciąż oparte o ścianę szemrały coś posyłając kilka groźnych spojrzeń w moim kierunku. Rozumiem. Właśnie miałam mały incydent ze szkolną gwiazdą, który nigdy nie powinien mieć miejsca.
-Co to było?- zapytała Ellie, a ja wyczułam w jej głosie cień wyrzutów.
-Nie mam pojęcia. Nie prosiłam go o to.- lustrowałam dziewczynę, która założyła ręce na piersi.- Naprawdę, Ellie. Nawet nie pomyślałam o okłamaniu cię. Mam ciężkie lata za sobą i nie chce wracać do sytuacji, gdzie ukrywam prawdę.
Dziewczyna zaniemówiła. Mój szczery wywód na pewno zrobił na niej wrażenie. Tym bardziej, że wyskoczyłam z czymś takim z wręcz błahego powodu. Bałam się, że zechce zapytać o moje „ciężkie lata”, ale tego nie zrobiła. Nie chciałam nikomu się z tego zwierzać, nie teraz gdy rany są jeszcze świeże.
Przez zamieszanie na przerwie nie zdążyłam wyjąć książek z szafki i przez to spóźniłam się trochę na lekcję. Nauczyciel przymknął oko na moje wejście 10 minut po dzwonku. Odetchnęłam z ulgą. Bo niby jak miałabym mu to wytłumaczyć?
-O co chodzi z Hanbinem?- poczułam długopis dotykający moich pleców.
Odwróciłam się i zobaczyłam przystojnego bruneta. Miał dość surową minę co od razu przyprawiło mnie o lekki dreszcz. Po chwili zorientowałam się, że był w knajpie razem z B.I.
- Zrobisz mi tą przyjemność i uruchomisz usta, które służą także do mówienia.
-I chcą powiedzieć, żebyś się odczepił.- warknęłam sama się sobie dziwiąc. Co mnie zaskoczyło uśmiechnął się , a jego małe oczy tryskały rozbawieniem. – Nie wiem o co mu chodzi.- dodałam.
Nauczycielka zwróciła na nas uwagę, więc odwróciłam się i zajęłam lekcją. Nie łatwo było się skupić czując na sobie wzrok, jak się później okazało, Bobby’iego. Na szczęście była to ostatnia lekcja,  na której miałam mieć styczność z tą dwójką.
Na j. angielskim siedziałam wciśnięta pomiędzy Ellie i Allison. Dziewczyny podawały sobie pomadki nawzajem próbując ich smaki.
-Może zorganizujemy jakąś imprezkę? Babski wieczór?- zwróciła się do nas Allison.
-Co mówiłaś?- spytałam, choć grymas na mojej twarzy i tak był dowodem, że usłyszałam propozycję dziewczyny. Nie przepadałam za tym. Oczywiście nie byłam odludkiem, który każdy wieczór siedział w  łóżku z laptopem na kolanach narzekając jak okrutny jest świat. Pamiętam domówki i wypady do klubów z przyjaciółmi. Zawsze towarzyszył mi jednak lekki stres czy, aby nie lepszym rozwiązaniem było pozostanie w domu. Nie byłam święta, oczywiście, że nie, ale widok nastolatków z butelką alkoholu w ręce nie był w najmniejszym stopniu przyjemny. W dodatku zapach nikotyny odrzucał mnie na kilometr.
-Nie wiem, a kto będzie?- zerknęłam w stronę Ellie. Zauważyłam iskierki w jej oczach.
-Parę dziewczyn.- odparła blondynka.
Po chwili pokiwałam głową, moje sąsiadki obok ustaliły miejsce i czas.
                                                                           ***
Stojąc przed wypełnioną po brzegi szafą marszczyłam czoło nie wiedząc w co się ubrać. Wiem, brzmi to jak jeden z "wielkich" problemów nastolatek, ale zaprzątał mi głowę. Nie przesadzałam. Moja garderoba potrzebowała solidnej zmiany. Każdą sukienkę nosiłam już kilka razy, a na imprezy wydawały się one najlepszym wyjście. Zrezygnowałam z tej opcji i sięgnęłam po czarne dość obcisłe rurki i luźniejszą biała bluzkę, która przy rękawach ozdobiona była ćwiekami. Wyprostowałam włosy, by wydawały się dłuższe, nakreśliłam na powiece czarną kreskę i ruszyłam do wyjścia.
-Baw się dobrze!- krzyknęła z kuchni babcia.
Nałożyłam czarną ramoneskę, a po otwarciu drzwi moją twarz orzeźwił dość chłodny wiatr.
Dom Ellie znajdował się nie daleko. Dwa zakręty i byłam na miejscu. Zapukałam do drzwi, by po chwili zobaczyć w nich moją… przyjaciółkę? Nie, jeszcze za wcześnie na takie określenia. Zresztą używam go rzadko, a teraz prawie w ogóle.
-Hej! Cieszę się, że jesteś!- blondynka przytuliła mnie i zaciągnęła w głąb domu. Nie był duży,  ale wykończony z gustem. Zaraz po przekroczeniu progu spodziewałam się głośnej muzyki i odoru alkoholowego.  Niespodzianka! Może oglądam za dużo filmów. Weszłam do salonu, gdzie na sofie siedziały pozostałe dziewczyny. Przywitałam się z uśmiechem i mijając stolik z przekąskami usiadłam na wielkim fotelu.  Pod wpływem ciężaru swojego ciała niemal w nim utonęłam. Był naprawdę miękki i wygodny. W tle leciała muzyka, a my wciąż rozmawiałyśmy. A o czym mogą rozmawiać dziewczyny w naszym wieku?
-Totalny dupek z niego!- zdenerwowała się Haley, bardzo wysoka szatynka siedząca naprzeciwko mnie.
-A i tak chcesz jego numer.- wymachiwała jej telefonem przed oczami Allison.
-Masz?!- niemal podskoczyła, a my wybuchnęłyśmy śmiechem.
Posłałam Ellie spojrzenie, dając do zrozumienia, że nie wiem o co, a raczej o kogo chodzi. Ta jedynie uśmiechnęła się delikatnie. Widziałam w jej oczach smutek. Coś tu nie grało.
-Możecie mi powiedzieć o kogo chodzi?- zapytałam głośno, próbując przekrzyczeć plotkujące dziewczyny.
-B.I...-  odparła spokojnie Ellie.
No nie. Serio wszystko skupia się wokół niego?
-A właśnie…- zwróciła się w moją stronę Allison.- Co się stało przy szafkach?
-Nic.- odparłam krótko. Myślałam, że dość jasno pokazałam jak bardzo nie mam ochoty poruszać tego tematu. Jak widać nie dość jasno…
-Przecież widziałam.- wtrąciła się Haley.
-Zazdrosna jesteś?- spytałam z irytacją w głosie.- Daj spokój. Nic się nie stało. Tak czy inaczej nie jesteś jedyną , której się podoba. Każdą tak przepytujesz?
-Nie każda ląduje w jego ramionach.- wytrzeszczyłam oczy. W jego ramionach? Widzę, że ich system przekazywania ploteczek działa nienagannie.
Popatrzyłam na Ellie, która wbiła wzrok w podłogę i wciąż milczała. Byłam zła, że zorientowałam się o co chodzi dopiero teraz.
-Nie żartuj sobie.- znów usłyszałam lekko piskliwy głos Haley.- Ona? Przecież prędzej zapadłaby się pod ziemię niż się do niego odezwała!
Policzki Ellie robiły się coraz bardziej czerwone. Zdenerwowałam się i mimo, że nie chciałam robić sobie niepotrzebnych wrogów postanowiłam się odezwać. W końcu lista zasad- punkt 2.
-Właśnie na tym polega twój problem.- dziewczyna wzdrygnęła się słysząc mój głos.- Ona nie musi się za nim uganiać i zdobywać jego numer. Ona jest inna. Spokojna, cicha, ale to w niczym nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie. Więc nie osądzaj jej za to, że nie trzaska swoimi opiniami na prawo i lewo. Nie tylko opiniami…- skinęłam na jej mocno wycięty dekolt.
 Oczy wszystkich wpatrzone były we mnie, a ja w duszy uśmiechnęłam się szeroko. Byłam z siebie dumna. Jednak niezręczna atmosfera wciąż panowała w pomieszczeniu. Zobaczyłam Allison pogłaśniającą muzykę w głośnikach i byłam jej za to wdzięczna. Poderwałam się z fotela i wyciągnęłam Ellie na środek salonu. Potańczyłyśmy chwilę, a potem znów zatopiłam się w fotelu. Zapadła cisza.
-Przepraszam za bezpośredniość, ale jest trochę nudno.- niemal wyszeptała Allison.- Może…
-Zadzwońmy po chłopców!- przerwała jej Haley, a ja miałam wrażenie, że albo zapomniała o tym co jej powiedziałam, albo nie zrozumiała, lub 3 opcja- moje zdanie nie miało dla niej żadnego znaczenia. Obstawiałam ostatni wariant.
Propozycja Haley wcale mnie nie zdziwiła. Byłam pewna, że towarzystwo samych dziewczyn w końcu przestanie komuś odpowiadać. Rzeczywiście, nie była to impreza życia. Nie obwiniałam za to Ellie, po prostu nie miała wielu znajomych wśród chłopców. Dziewczyny kolejno wyciągały telefony i gdy podawały adres domu Ellie poczułam lekki stres. Z jednej strony byłam podekscytowana, że kogoś poznam, a z drugiej… nie wiedziałam, czy to dobry pomysł. Spojrzałam w stronę mojej koleżanki, która nerwowo poprawiała włosy.
-Za 10 minut będą.- oznajmiła Allison i wszystkie na raz poderwały się do łazienki. Zachichotałam widząc Ellie walczącą łokciami o pierwszeństwo. Widać zależało jej na tym bardziej niż sądziłam. Dziewczyny wciąż poprawiały się w lusterku, gdy ja sięgnęłam po telefon i ugładziłam dłonią proste włosy. Nigdy nie miałam z nimi problemu. Może dlatego, że bardzo o nie dbałam. Uważałam też, że są moim największym atutem,  jeśli takie w ogóle posiadałam.
Dzwonek do drzwi.
-Ellie, ktoś przyszedł!- krzyknęłam, lecz zero odzewu. Poprawiłam koszulkę i ruszyłam niepewnym krokiem do drzwi. Odetchnęłam głęboko i nacisnęłam klamkę.
-Hej, piękna.- usłyszałam głos Bobby’iego stojącego zaraz za B.I.
 Ten drugi uśmiechnął się seksownie pochodząc do mnie. Wyciągnął rękę z kieszeni i dwa jego palce spoczęły na moim podbródku unosząc go lekko do góry.
-Mucha ci wleci.- mruknął i minął mnie wchodząc do środka.
Odsunęłam się trochę, by przepuścić resztę. Mówiąc resztę, mam na myśli grupkę około kilkunastu chłopaków, pomiędzy, którymi przewijały się jeszcze dziewczyny. Stojąc i trzymając w ręce klamkę, którą nadzwyczajnie mocno ściskałam zdałam sobie sprawę jak bardzo się wygłupiłam.
-Naprawdę ładnie wyglądasz.- Bobby nachylił się w moim kierunku, puścił oczko i dołączył do pokaźnej grupki.
Będzie ciekawie.



III

B.I
-Mogę się założyć, że odkąd mnie poznałaś złamiesz każdą z nich.- rzuciłem.
Dziewczyna podniosła na mnie wzrok unosząc brwi do góry uśmiechając się tak niewinnie i uroczo, że miałem wrażenie, że patrzę na dziewczynkę z telewizyjnych bajek na dobranoc. Moja twarz jednak pozostawała kamienna.
-Co?- spytała rozbawionym głosem jakby nie sądziła, żeby moje stwierdzenie było poważne.
-To.
-Okay… - zerwała kontakt wzrokowy i wróciła do pisania.
Wyciągnąłem z kieszeni telefon i zanim zdążyła zareagować zrobiłem zdjęcie kartki.
-Co ty robisz?
-Zbieram pokemony.- odparłem chłodno.- Zdjęcie, a co innego?
-Usuń to.
-Nie.
-Dlaczego?- poziom jej irytacji wzrastał z każdym wypowiedzianym przeze mnie słowem.
-Bo jest mi potrzebne. Mówiłem już.
-Posłuchaj…- zaczęła wdychając wielką porcję powietrza.- Nie wiem kim jesteś, nie czuję potrzeby poznawania twojej osoby, która, jak widać,  mnie denerwuje.- zaakcentowała ostatnie słowo.
Zerknąłem na barmana, który bezradnie pocierał ręką o czoło jakby wiedział, że dziewczyna nieświadomie pakuje się w duże kłopoty.
-Idziemy?- usłyszałem nagle głos Bobby’iego, a jego ręka spoczęła na moim ramieniu.
-Taaa…- zszedłem z krzesła i stanąłem za plecami dziewczyny. Nachyliłem się lekko czując jej orzeźwiający owocowy zapach. Chwyciłem między opuszki palców pasmo włosów, które wydostało się z kucyka i założyłem za jej ucho delikatnie dotykając przy tym jej policzka. Zadrżała.
- Ładniej ci w rozpuszczonych.- szepnąłem.
Wychodząc z chłopakami czułem, że przenika mnie zdenerwowanym wzrokiem. Zarzuciłem czarny kaptur na głowę i opuściłem pewnym krokiem knajpę.
SKY
Gdy pokonałam ostatni zakręt, do mojej furtki pozostało kilkanaście metrów. Cieszyłam się, że ulice świeciły pustkami, bo swobodnie mogłam uśmiechać się od ucha do ucha.  Omijając szczegół w postaci bezczelnego, sarkastycznego idioty, był to udany dzień. Chociaż i ten kretyn się przydał. Byłam odważna. Niemal nakrzyczałam na niego i nie ukrywałam żadnej z wielu emocji, które mną miotały. Może poza jedną… ukrywałam to, że był cholernie przystojny, a ja nie koniecznie dawałam sobie rady z kontrolowaniem moich oczu, które skanowały jego twarz kawałek po kawałku.
-Weź ze sobą pocztę, kochanie!- krzyknęła babcia, wychylając się przez okno, gdy nacisnęłam klamkę do furtki.
Cofnęłam się krok do tyłu i z czerwonej małej skrzynki wyjęłam plik kopert. Oglądając kolejne z nich nawet nie zauważyłam, gdy weszłam już do środka.
-Jest coś ciekawego?- spytała staruszka wycierając ręce w papierowy ręcznik.
-Nie- mruknęłam.- O jest coś do mnie! Ze schroniska.- wyjaśniłam zawieszając wzrok na jednej z kopert.
W Nashville byłam bardzo aktywną wolontariuszką w schronisku dla psów. Uwielbiałam tam chodzić. Zawsze, gdy przekraczałam bramę docierały do mnie odgłosy zwierząt cieszących się na mój widok. Gdy czworonogi patrzyły w moje oczy, czułam się jakby przewiercały szczerym wzrokiem  duszę na wylot. Dobrze wiedziały, że cierpię. Ale nie pytały. Nie dlatego, że nie mogły- one nie chciały. Wolały pocieszyć mnie swoją obecnością, a to działało jak nic innego. Najlepsze lekarstwo świata.
-Co tam piszą?- dopytywała się babcia.
-Dostałam certyfikat.- odparłam wyciągając złożoną na pół kartkę z twardszego papieru.- Myślisz, że tutaj gdzieś jest schronisko?  Chciałabym się zapisać.
-Coś się dzieje?- kobieta założyła ręce na piersi wiedząc, że uciekałam tam, gdy miałam jakiś problem.
-Nie, wszystko w porządku. Po prostu za tym tęsknię.
Po obiedzie sprawdziłam, czy  w pobliżu jest jakieś schronisku. Znalazłam jedno. Może nie było blisko, ale zawsze to coś. Ucieszyłam się i zaplanowałam kiedy się tam wybiorę. Odłożyłam laptopa na nocną szafkę i wbiłam wzrok w sufit. Przypomniałam sobie o moich zasadach. Chwyciłam za plecak i wyciągnęłam z niego zapisaną kartkę.
1.       Zajmę się na poważnie nauką.
2.       Będę bronić swojego zdania.
3.       Już nigdy nikt nie zobaczy jak płaczę.
4.       Nie okłamię dziadków i nie sprawię im przykrości.
5.       Ostrożnie dobiorę osoby, którym będę mogła zaufać i obdarzyć chociaż namiastką przyjaźni.
6.       Nie zwrócę na siebie zbytniej uwagi.
7.       Nie zakocham się.
 Przywiesiłam kartkę nad łóżkiem i wypuściłam gwałtownie powietrze zdając sobie sprawę z tego jak bardzo będzie to trudne. To niemal nie wykonalne. Nie w dzisiejszym świecie. Miałam jednak nadzieję i wierzyłam, że wytrwam chociaż do końca liceum. Nawet jeśli ktoś zapowiedział mi w tym przeszkodzić.
***
-Rozumiesz to?- usłyszałam cichy głos Ellie. Spojrzałam na nią, a ta zrezygnowanym wzrokiem wodziła za dłonią nauczycielki zapełniającą tablicę działaniami matematycznymi.- Co to w ogóle za hieroglify?
-Nie, to proste.- zaśmiałam się, przesuwając zeszyt w jej stronę.- Patrz…
-Patrzył się tu.- przerwała mi robiąc maślane oczy w kierunku ławki po drugiej stronie ściany.
-Kto?
-Jak to kto? B.I.- szepnęła, gdy nauczycielka odwróciła się, by zmienić marker.- Ten brunet pod oknem.
Zerknęłam na chłopaka ubranego w białą bluzkę, ciemne spodnie i czerwone converse. To ten idiota z baru! - krzyknęłam w myślach. Jeszcze mam z nim lekcje? Zdenerwowałam się, jednak po chwili  moje ciało ogarnął spokój, który przyszedł wraz z przekonaniem, że to co powiedział było kiepskim żartem. Bo dlaczego miałby niszczyć i tak przerażająco trudny plan na następne miesiące skoro nawet nie znał mojego imienia.
-Podoba ci się?- spytałam, wyciągając Ellie z zamyślenia.
-Nie…- szepnęła.- Ale jest… idealny.
-Tak, szczególnie z charakteru.- odparłam ironicznie ściągając na siebie wzrok koleżanki.- Nie, nie znamy się.- wyprzedziłam jej pytanie.- Po prostu słyszałam jak rozmawiali w knajpie.
-On jest po prostu trudny.- zaczęła.- Niedostępny… I chyba to tak na wszystkich działa.  Nie mówię, że nigdy nie miał dziewczyny. Oczywiście, że miał! Dziewczyny lgną do niego jak ja do szyby cukierni.- zaśmiałam się.- Ale na żadną nie patrzył tak, jakby… jakby była dla niego ważna.
Spuściłam głowę i wtedy głośny dźwięk dzwonka dotarł do moich uszu. B.I wstał szybko i zlustrował mnie wzrokiem. Jego źrenice, jak ociężałe, wędrowały po całej mojej sylwetce. Może bym się przejęła, gdyby to spojrzenie nie było tak przepełnione obojętnością.
Przechodziłam koło szafek i nerwowo szukałam numeru 115. Tłum ludzi jak na złość akurat teraz postanowił zgromadzić się wokół metalowych skrzynek. Nie miałam najmniejszej ochoty się między nimi przepychać. Wycofałam się do tyłu kilka kroków i stając na palcach próbowałam dostrzec trzycyfrową liczbę. Nie byłam niska, a jednak różnokolorowe czupryny chłopców i dziewczyn skutecznie mi to uniemożliwiały. Zrezygnowana powoli opadałam na pełne stopy, gdy poczułam czyjeś ręce na mojej talii. Sadząc po ich wielkości oraz dreszczu, który przeszył mnie całą należały do mężczyzny. Mocno zdziwiona poczułam, że odrywam się od ziemi. Niemal bezwładne ciało uniosło się nie wysoko, ale  dostrzegłam numerek szukanej szafki. Kilka sekund później białe trampki znów poczuły szkolną podłogę. Niepewnie odwróciłam się, by ujrzeć właściciela dłoni, które jeszcze wciąż zaciśnięte były na moim ciele. Przede mną stał… B.I. Moje usta bezwładnie otworzyły się, a chłopak skinął na moją koszulę, która wydostała się ze spodni i wyglądała co najmniej niechlujnie. Czym prędzej poprawiłam ją do początkowego stanu. Zrobiłam krok do tyłu uciekając od jego  dotyku.
-Znalazłaś?- zapytał.
-A-ah, tak.- dukałam.

Nagle po wyrazie twarzy zauważyłam, że myśli zupełnie o czymś innym, a kąciki jego ust jakby drgnęły do góry. Rozejrzałam się wokół, a kilkadziesiąt osób, które wcześniej denerwowały mnie swoim niezorganizowaniem  i pchaniem się na korytarzu, stało w milczeniu i wlepiało oczy w moją osobę. Cholera. 

niedziela, 8 lutego 2015

II

Budzik. Przeklęty wynalazek ludzkości.
Powoli wygramoliłam się z łóżka, które w głębi krzyczało tak jak ja: „zostań ze mną! Nie niszcz tego związku”.  Związku…  Nie ważne. Mam wiele rzeczy do załatwienia tego ranka. 
Szybko wskoczyłam w ciemnogranatowe rurki i dość luźny biały t-shirt z jakimś nadrukiem. Nie chciałam się rzucać w oczy. To była jedyna rzecz, która miała pozostać niezmienna od czasów szkolnych w Nashville.  Wychodząc z pokoju wstąpiłam do łazienki , gdzie musnęłam moją twarz małą ilością pudru i wytuszowałam i tak długie rzęsy. Jasnobrązowe kosmyki włosów lekko falowały, więc przeczesałam je delikatnie grzebieniem i pozwoliłam opaść na plecy niemal całe je zakrywając. Było dość wcześnie, a ja mimo to znów odmówiłam babci zjedzenia śniadania.  Zobaczyłam grymas niezadowolenia na jej twarzy, ale jednak postawiłam na swoim.
-Pamiętasz,  że miałam walczyć o swoje?- rzuciłam, a babcia znów zmarszczyła brwi.- Przecież i tak wiesz, że do tej pory wszystkie twoje kanapki  zbierał pod stołem Leon.- posmutniałam, gdy przypomniałam sobie czarnego kundla, który pożegnał się ze światem pół roku temu.
-Ale nie pozwolę ci robić ze swoim zdrowiem co tylko ze chcesz.- podeszła do mnie i niemal siłą wepchnęła do mi do buzi kanapkę.
-Muszę lecieć!- krzyknęłam, gdy tylko babcia odwróciła się do mnie plecami. Złapałam za plecak, włożyłam białe trampki i wybiegłam na ulicę przełykając resztki kanapki.
Droga zajęła mi jakieś 30 minut. Nie spieszyłam się. Nie wydarzyło się także nic co mnie opóźniło. Żadnych przystojnych sąsiadów, którzy zatrzymaliby się przede mną oferując podwózkę, żadnych przyjaznych dziewczyn proponujących mi pomoc w orientacji po mieście i szkole. Zupełnie nic. To mi pasowało. Wiedziałam, gdzie mam iść i stawiałam pewnie kroki słuchając ulubionej muzyki. Jednak, gdy znalazłam się kilka metrów od wejścia, gdzie roiło się od nastolatków, moja pewność siebie uleciała i mogłam jej jedynie pomachać na pożegnanie. Złapałam za szelki plecaka zachowując się trochę jak przedszkolak i ruszyłam niepewnie przed siebie. Mam swoje zasady. Cholera, nawet ich nie zapisałam! Czułam jak powoli ogarnia mnie zdenerwowanie. Gdy już miałam sięgać po klamkę, jakiś chłopak zrobił to przede mną i wpuścił mnie pierwszą. Słyszałam jeszcze jak wymruczał „ładna” do swojego kumpla. To naprawdę miłe.
W środku roiło się od ludzi. Niestety. Nawet nie sądziłam, że ktoś podejdzie do mnie i zapyta, czy  nie wskazać mi drogi. To nie ta opowieść. Postanowiłam przełamać się pierwsza i podejść do osoby, która wyglądała dość sympatycznie. Chociaż nie raz przejechałam się na pozorach, teraz musiałam zaryzykować, że nie spotkam dwulicowej zołzy.
-H-hej.- zaczęłam nie pewnie delikatnie klepiąc niską czarnowłosą dziewczynę w ramię. – Mogłabyś mi pomóc?
-Cześć! Spoko, w czym problem?- pokazałam jej zmiętą kartkę papieru z moim planem lekcji i zapytałam o salę, której numer znalazł się w pierwszej rubryce.- Ok, musisz wejść na pierwsze piętro, potem na lewo. To będą trzecie drzwi z kolei.- dodała po krótkim zastanowieniu i nawet nie zauważyłam kiedy zniknęła w tłumie. Nie miałam szans nawet jej podziękować.
Zrozumiałam, że jednak nie mam tego wielkiego szczęścia, że owa osoba okaże się być moją koleżanką z klasy i bezpiecznie eskortuje mnie pod same drzwi. Wykonałam jej wszystkie instrukcje i 5 minut przed dzwonkiem spokojnie oczekiwałam na pojawienie się nauczyciela. Monitorowałam ruchy ludzi mijających mnie. Patrzyli na mnie jak na całkiem nową zabawkę w ich sklepiku. Czułam się zażenowana i utkwiłam wzrok w komórce przeglądając bez sensu skrzynkę odbiorczą, by zająć czymś myśli. Na szczęście niedługo później pojawiła się dość niska kobieta trzymająca w ręce plik książek. Po otwarciu sali zajęłam jedno z wolnych miejsc ciesząc się, że moją sąsiadką jest dziewczyna. Wyglądała na dość skrytą i od razu przypadła mi do gustu. Czym prędzej podałam jej rękę przedstawiając się z szczerym uśmiechem na ustach. Teraz zamierzałam tylko tak to robić. Z własnej woli.
-Cześć. Ellie, miło mi.- odpowiedziała miłym głosem. – Od dawna jesteś w Atlancie?
-Hmm… może minął tydzień.
-Świeża sprawa.- dostrzegłam uśmiech na jej okrągłej twarzy, na którą od czasu do czasu spadały blond loki.- Jak ci się tu podoba? Jak szkoła? Chłopaki?
Rozchyliłam lekko usta słysząc ostatnią część jej pytania. Dziewczyna zaśmiała się cicho i skinęła na mnie bym przysunęła się do niej.
-Za nami siedzi Luke i James. Podsłuchują dosłownie wszystkich. Nie przestrasz się, ale na pewno mówią o tobie.
No dobra, miałam być twarda. Chyba coś zaczęło mi rujnować ten plan. Od kilku minut żyłam świadomością, że dla dwóch dość przystojnych chłopców, jak mówiła Ellie,  stałam się tematem nr 1 do rozmów. 
W ciągu reszty czasu w szkole, nie zdarzyło się nic bardziej stresującego. Nauczycielka dość szybko przedstawiła mnie klasie i w duszy podziękowałam jej, że nie musiałam wychodzić na środek pomieszczenia i wygłaszać monolog na temat mojej osoby.
-Wiesz co Ellie? Wrócę sama.- zwróciłam się do blondynki, gdy mijałam bramę po zakończeniu lekcji.- Chcę jeszcze gdzieś wstąpić. Dziękuję za dzisiaj.
-Nie ma za co. Bardzo miło było mi cię poznać. Do zobaczenia jutro!
Ruszyłam dość szybkim krokiem chcąc znaleźć się jak najdalej od tamtego miejsca. Co prawda nie było tak źle, jednak sama świadomość, że to szkoła kazała mi się jak najszybciej ulotnić. Wracając pomyślałam o tym co powiedziała mi wczoraj babcia. Zasady! No tak! Nie chciałam odkładać tego na później. Coś kazało mi spróbować, chociaż wiedziałam, że to wcale nie będzie takie łatwe. Postanowiłam wejść do knajpki w centrum miasta. Wybór był całkowicie przypadkowy, a już po zrobieniu pierwszego kroku zobaczyłam dość pełny lokal z barem pośrodku. Czym prędzej podeszłam do barmana usadawiając się na wysokim krześle.
-Mogę poprosić sok pomarańczowy?- zapytałam chłopaka po dwudziestce czyszczącego szklanki.
-Oczywiście księżniczko.- odparł, a mnie mimowolnie oblał delikatny rumieniec. Nikt wcześniej tak do mnie nie mówił. Chłopak wrócił po chwili przynosząc mi zamówienie.- Proszę bardzo.
-Dzięki.
Siedziałam przez chwilę w milczeniu pociągając lekko słomkę i delektując się słodkim napojem. Byłam naprawdę głupia, gdy się tak zarumieniłam. Poza tym z pewnością mówi to każdej klientce. Nagle usłyszałam głośny wybuch śmiechu i odruchowo obróciłam się na krześle. Zobaczyłam siedzących w kącie chłopaków opróżniających piwo po piwie. Znów, nie kontrolując swojej twarzy uśmiechnęłam się serdecznie. Może po prostu chciałam być miła?
-Znasz ich?- zapytał nagle barman, na co pokręciłam przecząco głową.- To lepiej tam nawet nie patrz, szkoda tej ślicznej  buźki.
Słowa chłopaka trochę mnie przeraziły, że zamarłam wpatrując się w czarny blat. Bałam się odwrócić. Ton głosu barmana był przekonywująco poważny jednak ja, a raczej moja ciekawość wzięła górę. Odwróciłam się delikatnie muskając podbródkiem o swoje ramię. Dostrzegłam tam znajomą twarz. To ten chłopak, który podniósł babci torebkę. Uspokoiłam się sądząc, że ten koleś jednak ma jakieś sumienie więc nie  mam się czego bać. Zadowolona zwróciłam się znów w stronę baru i wypiłam resztki soku. Chwyciłam za plecak i wydarłam kartkę z jednego z przypadkowych zeszytów. Wkrótce w mojej dłoni znalazł się także długopis, którym  chwilę potem napisałam nagłówek: „Moje zasady”.
-Nie posłuchałaś… Ale teraz jeśli nie chcesz mieć problemów nie reaguj za wszelką cenę.- barman znów się nade mną nachylił.- Zaufaj mi.
Po chwili usłyszałam siarczyste przekleństwa i odgłosy przepychanki. Siedziałam jak zamurowana żałując, że wcześniej nie posłuchałam pracownika lokalu. Jestem skończoną idiotką jeśli myślałam, że tutaj spotkam wyłącznie potulnych jak baranki ludzi gotowych w każdym momencie rzucić wszystko i wybawić mnie z opresji. Idiotyzm. 
 Na szczęście po kilku minutach wszystko wróciło do normy. Znów słyszałam śmiechy i kolejne zamówienia. Spojrzałam jeszcze raz na pustą kartkę i postanowiłam wreszcie się skupić. Zdjęłam z ręki czarną gumkę, związałam włosy w dość wysoki niesforny kucyk, by było mi wygodnie. Numerowałam kolejne linijki, gdy usłyszałam cichy pisk krzesełka obok. Skupiona na swoim zadaniu nawet nie oderwałam oczu od kartki.
-Twój własny mini-dekalog?- męski głos zwrócił się w moim kierunku.
-Coś w tym stylu.- odparłam, wciąż darząc zainteresowaniem tylko przedmiot przede mną.- Zasady, które pozwolą mi przetrwać i równocześnie pozostać sobą.
-Mogę się założyć, że odkąd mnie poznałaś złamiesz każdą z nich.