Sky
Wchodząc do pokoju miałam ochotę trzasnąć drzwiami z całej
siły. Wiedziałam jednak, że zaraz na piętrze pojawiłaby się babcia, a ja
musiałabym wszystko wytłumaczyć.
Kontrolując swoje
ruchy, jak najdelikatniej puściłam klamkę i rzuciłam się na łóżko. Leżałam na
plecach wlepiając wzrok w biały sufit. Wyciągając rękę zapaliłam nocną lampkę,
a telefon położyłam zaraz obok niej. Oddychałam
głęboko powoli się uspokajając. Nawet nie zauważyłam, że po policzku spłynęła
łza, a po niej kolejna i kolejna…
Byłam zła. Zła na siebie, na wszystkich wokół. Zapowiadało
się świetnie. Jednak szczęście nie trwało długo. Wróciły do mnie wspomnienia.
Przed moimi oczami pojawił się obraz zrozpaczonej Ellie.
Pomimo tego, że ja również byłam zła, moje sumienie nie dawało za wygraną. Nie
mogłam nazwać jej przyjaciółką i akurat w tym momencie cieszyłam się z tego.
Jak wtedy bym się czuła? Zdrada najbliższej osoby jest chyba najgorszym
świństwem jakie można wyrządzić. Nie wiedziałam, że B.I jest dla niej tak
ważny. Nie wiedziałam, że go kocha. Ale co bym zrobiła z tą wiedzą? I tak poszłabym
na imprezę i go spotkała, bo nic tak naprawdę nie zależało ode mnie. Najgorsze,
że Ellie nie dała mi nawet szansy. Od razu skreśliła ze swojego życia. To
bolało. Chciałam poznać nowych ludzi, zaprzyjaźnić się… Wiedziałam, że już nie
mogę na to liczyć. Miałam być sobą, a jak widać prawdziwa ja odpychała ludzi
wcześniej niż można było się tego spodziewać.
Spojrzałam na listę zasad. Mogłam już skreślić zasadę nr 6. Stałam
się sensacją i to nie z własnego wyboru. B.I wyjątkowo postarał się, by
niszczyć mój misterny plan krok po kroku. Do szału doprowadzały mnie próby
zrozumienia, dlaczego skupił swoją uwagę akurat na mnie. Nie znałam go. On nie
znał mnie, a jednak pojawiał się tam, gdzie byłam ja, jakby mnie śledził. Co
robił w schronisku? Do tej pory myślałam, że będzie to miejsce mojej ucieczki.
On postanowił jednak zniszczyć wszystko swoją obecnością. Tylko dlaczego?
Podniosłam się ocierając z policzków zimne krople. Usiadłam
po turecku opierając się na łokciach, a twarz zatopiłam w dłoniach. Nagle
wzdrygnęłam się na dźwięk nowej wiadomości. Sięgnęłam po telefon i przesunęłam
palcem, by go odblokować. Co za niespodzianka.
„Hej. Co u Ciebie?
Tęsknię.”
Przetarłam twarz nie dowierzając własnym oczom, które
wpatrywały się w nazwę nadawcy.
Angie.
Angela była moją najlepszą przyjaciółką. Osobą, której
ufałam mimo wszystko. Znałyśmy się od lat i nie sądziłam, żeby istniało coś
czego nawzajem o sobie nie wiemy. Niemal każdy wieczór spędzałyśmy razem
chodząc do kina, parku czy klubu. Miała niezwykłą umiejętność perswazji i
właśnie dzięki niej posmakowałam odrobinę życia towarzyskiego na imprezach.
Tamtej nocy Angie
wybrała się na rundkę po klubach. Ja nie miałam na to ochoty i udając chorobę
zostałam w domu. W tym przypadku działały tylko kłamstwa. Ona wręcz była
uzależniona od imprez. Wybierała się na nie zbyt często, nie zważając na
konsekwencje, które czasami były dla niej opłakane.
Około 3 w nocy zadzwoniła dukając, że nie wie
co robić. Płakała do słuchawki, a pojedyncze wybełkotane przez nią słowa
ułożyłam w jedną dość spójną całość.
Była kompletnie pijana i zgubiła portfel. Nie chcąc, by jej rodzice-
prawnicy, dowiedzieli się o wybrykach ukochanej jedynaczki zapytała, czy nie
mogłabym po nią pojechać. Jeszcze raz upewniłam się co do godziny. Zeszłam na
dół, gdzie znajdowała się sypialnia rodziców. Uchyliłam lekko drzwi i zobaczyłam
śpiącą parę. Postanowiłam, że nie będę
ich budzić tylko dlatego, że moja szalona przyjaciółka wpadła bezmyślnie w
kłopoty. A to nie był pierwszy raz.
Bez zastanowienia
przebrałam się szybko i wybiegłam z domu zabierając zapas pieniędzy. Złapałam
taksówkę i podałam kierowcy adres, który z trudem uzyskałam od Angie. Gdy
samochód zatrzymał się pod wielkim klubem, z którego wydobywała się głośna
muzyka, odważyłam się zagłębić w tłumie pijanych ludzi. Angela, tak jak zapewniała,
stała niepewnie po prawej stronie budynku opierając się o jego ścianę. Podeszłam do niej, zarzuciłam jej rękę na
moje ramię i kierowałam się w stronę taksówki. Tej jednak nie było. Coraz
częściej za to słyszałam kaszel i marudzenie przyjaciółki, której stan z
pewnością można było nazwać zatruciem.
-Hej, śliczna.-
usłyszałam obrzydliwie zachrypnięty męski głos zza moich pleców.- Zabawimy się?
Przerażona, tym co
może się za chwilę stać wysłałam szybko sms-a do taty streszczając maksymalnie
całą sytuację. Być może oglądnęłam za dużo filmów, może to zbyt bujna
wyobraźnia… Tak naprawdę byłam tchórzem, więc wybrałam najłatwiejszą opcję.
Gdy ja modliłam się o
przeżycie, poczułam, że siły dziewczyny wiszącej na mnie dziwnie szybko wracają
do siebie. Odetchnęłam lekko i przyspieszyłam kroku. Oddaliłyśmy się
wystarczająco, bym mogła posadzić Angie bezpiecznie na ziemi. Pocierając nagie
ramiona, wyglądałam z daleka czerwonego auta mojego ojca.
Nigdy nie dojechał.
Oparłam się o zimną ścianę. Choć przeszedł mnie dreszcz,
moje ciało wciąż było rozpalone. Myślałam, że wybuchnę, gdy do moich uszu znów doszedł
znajomy dźwięk. Ona żartuje, prawda? Szarpnęłam za telefon w przekonaniu, że
moja „przyjaciółka” dalej chce drążyć tą rozmowę.
„Jesteś cała? B.I”
Dobra. To był jeszcze większy żart. Bez chwili wahania znów
zablokowałam telefon i rzuciłam go na fotel po drugiej części pokoju.
Mam dość.
B.I
Zaparkowałem samochód na placu przed domem. Mijając
misternie przycięte krzaczki obracałem w dłoni telefon. Odtworzyłem drzwi
wpisując kod do domofonu.
-Co tak późno?- spytała Ellen, gdy kierowałem się w stronę
schodów.- Coś się stało?
Minąłem kobietę kompletnie ją ignorując. Ta wycierała ręce w
ściereczkę właśnie po skończonym zmywaniu. Miała małą obsesję na temat
porcelanowej zastawy, której za żadne skarby nie włożyłaby do zmywarki.
W skrócie Ellen to
moja macocha. Mieszka z nami ponad 10 lat. W prawdzie mogę powiedzieć, że
traktuję jak własną matkę. Wiem, że relacje w takich historiach z reguły bywają
„nieco” gorsze niż poprawne. Tym razem było inaczej. Byłem jej wdzięczny, że
wyciągnęła ojca z dołka po śmierci mamy. Potem urodził się młody i zaczęliśmy
sprawiać pozory normalnej rodziny. Pozory.
-Hanbin?- dociekała marszcząc czoło i zakładając
kruczoczarne włosy za ucho.
Znów nie uzyskała odpowiedzi. Nie, to nic osobistego. Po
prostu, gdy nie mam ochoty rozmawiać- nie robię tego. Kierując się w stronę
swojego pokoju, który znajdował się na końcu długiego korytarza zatrzymałem się
przed białymi niedomkniętymi drzwiami wyglądając do środka przez małą szparę.
Widziałem jak pościel w statki kosmiczne podnosi się i opada spokojnie. Śpi.
Już miałem odejść,
gdy doszły do mnie ciche jęki. Bez wahania wszedłem do pokoju siadając na
łóżku.
-Theo, wszystko w porządku.- gładziłem miękkie przykrycie, a
chłopiec po chwili znów pogrążył się w spokojnym śnie.
Siedziałem tam jeszcze przez jakieś 15 minut, by upewnić
się, że nic już nie przerwie mu snu.
Potem niemal bezdźwięcznie wróciłem na korytarz, nie domykając drzwi, by
w razie czego usłyszeć nawet głębsze westchnięcie.
Wreszcie
nacisnąłem klamkę do mojego pokoju. Pchnąłem drzwi, by po chwili znaleźć się na
szarym dywanie położonym na środku. Same ściany również były w odcieniach
szarości, jednak znacznie ciemniejszej. Nie miałem dużo mebli, podobała mi się
wolna przestrzeń. Jedynie biurko, pojemna szafa i stolik nocny znalazły swoje
miejsce. Ich czarne, matowe wykończenie nadawało mu klimat. Jednak nie miało to
dla mnie znaczenia. Spędzałem tam jedynie noce.
Położyłem się na łóżku wcześniej strącając
rozrzucone dzisiaj rano świeżo uprane ubrania. Wyciągnąłem z kieszeni
telefon . Nie wiem
dlaczego nagle moje myśli zajęła Sky. Nie zastanawiałem się, czy nie
zareagowałem zbyt ostro. Zdenerwowała mnie, a to zwykle się tak kończy. Już
miałem przycisnąć klawisz blokady, gdy opuszek palca dotknął ikonki
"galeria". Przedarłem się przez masę zdjęć zrobionych wczoraj przez
Theo i znalazłem jedno przedstawiające zasady Sky. Przeczytałem je.
Nie
mam zielonego pojęcia co ona sobie myślała. To nie jest pieprzone
średniowiecze, by ustalać własne kodeksy rycerskie. Analizując kolejne punkty
zorientowałem się, że coś tu nie gra. Ma jakieś problemy, a jednym z nich
jestem ja.
Jednak
jakaś część mnie buntowała się przeciwko dotychczasowemu podejściu do ludzi.
Musiałem się dowiedzieć, czy dotarła bezpiecznie. Wiem, jestem dupkiem, że
wysadziłem ją w połowie drogi w całkiem nieznanym jej mieście. Przecież musi
być wszystko w porządku, nie kopie się leżącego.
"Jesteś
cała?"- wysłałem sms na numer, który załatwił mi Bobby.
Czekałem.
Kolejne minuty mijały i wciąż nic. Zdenerwowałem się trochę. Pozostawało tylko
wyjaśnić jedno: wkurzyła mnie bardziej możliwość, że mogła mnie zignorować, czy
to, że mogło jej się coś stać.
Read=Comment
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz