B.I
-Mogę się założyć, że odkąd mnie poznałaś złamiesz każdą z
nich.- rzuciłem.
Dziewczyna podniosła na mnie wzrok unosząc brwi do góry
uśmiechając się tak niewinnie i uroczo, że miałem wrażenie, że patrzę na
dziewczynkę z telewizyjnych bajek na dobranoc. Moja twarz jednak pozostawała
kamienna.
-Co?- spytała rozbawionym głosem jakby nie sądziła, żeby
moje stwierdzenie było poważne.
-To.
-Okay… - zerwała kontakt wzrokowy i wróciła do pisania.
Wyciągnąłem z kieszeni telefon i zanim zdążyła zareagować
zrobiłem zdjęcie kartki.
-Co ty robisz?
-Zbieram pokemony.- odparłem chłodno.- Zdjęcie, a co innego?
-Usuń to.
-Nie.
-Dlaczego?- poziom jej irytacji wzrastał z każdym
wypowiedzianym przeze mnie słowem.
-Bo jest mi potrzebne. Mówiłem już.
-Posłuchaj…- zaczęła wdychając wielką porcję powietrza.- Nie
wiem kim jesteś, nie czuję potrzeby poznawania twojej osoby, która, jak widać, mnie denerwuje.- zaakcentowała ostatnie słowo.
Zerknąłem na barmana, który bezradnie pocierał ręką o czoło
jakby wiedział, że dziewczyna nieświadomie pakuje się w duże kłopoty.
-Idziemy?- usłyszałem nagle głos Bobby’iego, a jego ręka
spoczęła na moim ramieniu.
-Taaa…- zszedłem z krzesła i stanąłem za plecami dziewczyny.
Nachyliłem się lekko czując jej orzeźwiający owocowy zapach. Chwyciłem między
opuszki palców pasmo włosów, które wydostało się z kucyka i założyłem za jej
ucho delikatnie dotykając przy tym jej policzka. Zadrżała.
- Ładniej ci w rozpuszczonych.- szepnąłem.
Wychodząc z chłopakami czułem, że przenika mnie zdenerwowanym
wzrokiem. Zarzuciłem czarny kaptur na głowę i opuściłem pewnym krokiem knajpę.
SKY
Gdy pokonałam ostatni zakręt, do mojej furtki pozostało
kilkanaście metrów. Cieszyłam się, że ulice świeciły pustkami, bo swobodnie
mogłam uśmiechać się od ucha do ucha. Omijając szczegół w postaci bezczelnego,
sarkastycznego idioty, był to udany dzień. Chociaż i ten kretyn się przydał.
Byłam odważna. Niemal nakrzyczałam na niego i nie ukrywałam żadnej z wielu
emocji, które mną miotały. Może poza jedną… ukrywałam to, że był cholernie
przystojny, a ja nie koniecznie dawałam sobie rady z kontrolowaniem moich oczu,
które skanowały jego twarz kawałek po kawałku.
-Weź ze sobą pocztę, kochanie!- krzyknęła babcia, wychylając
się przez okno, gdy nacisnęłam klamkę do furtki.
Cofnęłam się krok do tyłu i z czerwonej małej skrzynki
wyjęłam plik kopert. Oglądając kolejne z nich nawet nie zauważyłam, gdy weszłam
już do środka.
-Jest coś ciekawego?- spytała staruszka wycierając ręce w
papierowy ręcznik.
-Nie- mruknęłam.- O jest coś do mnie! Ze schroniska.-
wyjaśniłam zawieszając wzrok na jednej z kopert.
W Nashville byłam bardzo aktywną wolontariuszką w schronisku
dla psów. Uwielbiałam tam chodzić. Zawsze, gdy przekraczałam bramę docierały do
mnie odgłosy zwierząt cieszących się na mój widok. Gdy czworonogi patrzyły w
moje oczy, czułam się jakby przewiercały szczerym wzrokiem duszę na wylot. Dobrze wiedziały, że cierpię.
Ale nie pytały. Nie dlatego, że nie mogły- one nie chciały. Wolały pocieszyć
mnie swoją obecnością, a to działało jak nic innego. Najlepsze lekarstwo
świata.
-Co tam piszą?- dopytywała się babcia.
-Dostałam certyfikat.- odparłam wyciągając złożoną na pół
kartkę z twardszego papieru.- Myślisz, że tutaj gdzieś jest schronisko? Chciałabym się zapisać.
-Coś się dzieje?- kobieta założyła ręce na piersi wiedząc,
że uciekałam tam, gdy miałam jakiś problem.
-Nie, wszystko w porządku. Po prostu za tym tęsknię.
Po obiedzie sprawdziłam, czy
w pobliżu jest jakieś schronisku. Znalazłam jedno. Może nie było blisko,
ale zawsze to coś. Ucieszyłam się i zaplanowałam kiedy się tam wybiorę.
Odłożyłam laptopa na nocną szafkę i wbiłam wzrok w sufit. Przypomniałam sobie o
moich zasadach. Chwyciłam za plecak i wyciągnęłam z niego zapisaną kartkę.
1.
Zajmę się na poważnie nauką.
2.
Będę bronić swojego zdania.
3.
Już nigdy nikt nie zobaczy jak płaczę.
4.
Nie okłamię dziadków i nie sprawię im
przykrości.
5.
Ostrożnie dobiorę osoby, którym będę mogła
zaufać i obdarzyć chociaż namiastką przyjaźni.
6.
Nie zwrócę na siebie zbytniej uwagi.
7.
Nie zakocham się.
Przywiesiłam kartkę
nad łóżkiem i wypuściłam gwałtownie powietrze zdając sobie sprawę z tego jak
bardzo będzie to trudne. To niemal nie wykonalne. Nie w dzisiejszym świecie.
Miałam jednak nadzieję i wierzyłam, że wytrwam chociaż do końca liceum. Nawet
jeśli ktoś zapowiedział mi w tym przeszkodzić.
***
-Rozumiesz to?- usłyszałam cichy głos Ellie. Spojrzałam na
nią, a ta zrezygnowanym wzrokiem wodziła za dłonią nauczycielki zapełniającą
tablicę działaniami matematycznymi.- Co to w ogóle za hieroglify?
-Nie, to proste.- zaśmiałam się, przesuwając zeszyt w jej
stronę.- Patrz…
-Patrzył się tu.- przerwała mi robiąc maślane oczy w
kierunku ławki po drugiej stronie ściany.
-Kto?
-Jak to kto? B.I.- szepnęła, gdy nauczycielka odwróciła się,
by zmienić marker.- Ten brunet pod oknem.
Zerknęłam na chłopaka ubranego w białą bluzkę, ciemne
spodnie i czerwone converse. To ten idiota z baru! - krzyknęłam w myślach.
Jeszcze mam z nim lekcje? Zdenerwowałam się, jednak po chwili moje ciało ogarnął spokój, który przyszedł
wraz z przekonaniem, że to co powiedział było kiepskim żartem. Bo dlaczego
miałby niszczyć i tak przerażająco trudny plan na następne miesiące skoro nawet
nie znał mojego imienia.
-Podoba ci się?- spytałam, wyciągając Ellie z zamyślenia.
-Nie…- szepnęła.- Ale jest… idealny.
-Tak, szczególnie z charakteru.- odparłam ironicznie
ściągając na siebie wzrok koleżanki.- Nie, nie znamy się.- wyprzedziłam jej
pytanie.- Po prostu słyszałam jak rozmawiali w knajpie.
-On jest po prostu trudny.- zaczęła.- Niedostępny… I chyba
to tak na wszystkich działa. Nie mówię,
że nigdy nie miał dziewczyny. Oczywiście, że miał! Dziewczyny lgną do niego jak
ja do szyby cukierni.- zaśmiałam się.- Ale na żadną nie patrzył tak, jakby…
jakby była dla niego ważna.
Spuściłam głowę i wtedy głośny dźwięk dzwonka dotarł do
moich uszu. B.I wstał szybko i zlustrował mnie wzrokiem. Jego źrenice, jak
ociężałe, wędrowały po całej mojej sylwetce. Może bym się przejęła, gdyby to
spojrzenie nie było tak przepełnione obojętnością.
Przechodziłam koło szafek i nerwowo szukałam numeru 115.
Tłum ludzi jak na złość akurat teraz postanowił zgromadzić się wokół metalowych
skrzynek. Nie miałam najmniejszej ochoty się między nimi przepychać. Wycofałam
się do tyłu kilka kroków i stając na palcach próbowałam dostrzec trzycyfrową
liczbę. Nie byłam niska, a jednak różnokolorowe czupryny chłopców i dziewczyn
skutecznie mi to uniemożliwiały. Zrezygnowana powoli opadałam na pełne stopy,
gdy poczułam czyjeś ręce na mojej talii. Sadząc po ich wielkości oraz dreszczu,
który przeszył mnie całą należały do mężczyzny. Mocno zdziwiona poczułam, że
odrywam się od ziemi. Niemal bezwładne ciało uniosło się nie wysoko, ale dostrzegłam numerek szukanej szafki. Kilka
sekund później białe trampki znów poczuły szkolną podłogę. Niepewnie odwróciłam
się, by ujrzeć właściciela dłoni, które jeszcze wciąż zaciśnięte były na moim
ciele. Przede mną stał… B.I. Moje usta bezwładnie otworzyły się, a chłopak
skinął na moją koszulę, która wydostała się ze spodni i wyglądała co najmniej
niechlujnie. Czym prędzej poprawiłam ją do początkowego stanu. Zrobiłam krok do
tyłu uciekając od jego dotyku.
-Znalazłaś?- zapytał.
-A-ah, tak.- dukałam.
Nagle po wyrazie twarzy zauważyłam, że myśli zupełnie o
czymś innym, a kąciki jego ust jakby drgnęły do góry. Rozejrzałam się wokół, a
kilkadziesiąt osób, które wcześniej denerwowały mnie swoim
niezorganizowaniem i pchaniem się na
korytarzu, stało w milczeniu i wlepiało oczy w moją osobę. Cholera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz