Sky
Zapach świeżych bułeczek zaprowadził mnie do kuchni. Był
weekend, więc budzik zadzwonił nieco później. W luźnych dresach dosiadłam się do dziadka, zerkając mu przez
ramię na gazetę. Wreszcie babcia zajęła honorowe miejsce przy stole stawiając
ostatni talerz pełen pokrojonych warzyw. Mimo, że w tygodniu nie jadałam
śniadań, w dni wolne mogłam objadać się od rana.
-To dzisiaj wybierasz się do schroniska?- spytała staruszka.
-O Boże!- krzyknęłam, mało nie zadławiając się łykiem
gorącej herbaty.- Zapomniałam!
Szybko wróciłam do swojego pokoju, przebrałam się i
chwyciłam za zgrabną torebkę, do której wcześniej włożyłam certyfikat i
wszelkie zgody pozwalające mi na podjęcie wolontariatu. Zastanawiałam się
jednak komu bardziej pomagam, sobie czy psom.
-Wrócę za parę godzin!- rzuciłam i wybiegłam z domu.
Wyciągnęłam z kieszeni karteczkę z zapisanym wcześniej
adresem placówki. Mimo wcześniejszego sprawdzenia internetowych map
rzeczywistość nie wydawała się taka różowa. Zdecydowałam się pójść przez park.
Być może jeszcze bardziej oddalę się od celu, ale też spotkam paru mieszkańców,
którzy będą mogli mi pomóc. Mijałam kolejne alejki otoczone drzewami, między
którymi ustawione były brązowe ławki. Tego dnia było dość ciepło, więc
zdecydowałam się na ciemne rurki i szeroką koszulkę bez rękawów. Włosy spięłam
w luźnego koka, by wiatr, który od czasu do czasu dawał się we znaki, nie
przeszkadzał mi w drodze. Ze słuchawek wydobywały się dźwięki klimatycznych
ballad , a ja wzrokiem wyszukiwałam w miarę orientującej się w terenie osoby.
-Przepraszam…- zwróciłam się do kobiety, która na pierwszy rzut oka wydawała
mi się znajoma.- Mogłaby mi pani powiedzieć jakim autobusem mogę dostać się do schroniska dla psów?
Kobieta otrzepała się z resztek trawy, które pokrywały jej
kremowe spodnie, zdjęła z kolan balonową piłkę i uśmiechnęła się do mnie.
-Do schroniska? Hmm… 34 dostarczy cię pod samą bramę.-
wyjaśniła.
-Dziękuję.- odparłam i już zrobiłam obrót o 180 stopni, gdy
ktoś złapał mnie za rękę.
Wróciłam do poprzedniej pozycji i zobaczyłam przed sobą
małego bruneta, którego poznałam w szpitalu.
-Cześć!- krzyknął radośnie i poprawił daszek swojej
czerwonej czapki.
-Theo…- kobieta przyciągnęła chłopca do siebie.- Skąd wy
się… A tak pamiętam! Byłaś w szpitalu, prawda?
Pokiwałam niepewnie głową. Nie miałam pojęcia do czego
zmierza ta kobieta. Byłam coraz bardziej zdezorientowana, gdy zwróciła się do
swojego syna, który odpowiedział jej jedynie uśmiechem.
-Powiedz mi…- przerwała, czekając aż się przedstawię.
-Sky.
-Powiedz mi Sky, masz
rodzeństwo?- spytała zachęcając bym usiadła.
Nie wiem dlaczego biło od niej niesamowite ciepło. Wcześniej
unikałam rozmów z nieznajomymi jak ognia, ale tym razem byłam gotowa na kilka godzinne
pogaduszki. Mimo, że pytania były podejrzane uległam jej propozycji.
-Tak. Starszego brata.- odpowiedziałam poprawiając się na
ławce.- Ale dlaczego…
-Kochanie, nie bój się.- położyła rękę na moim kolanie,
jednak widząc wyraz mojej twarzy szybko ją cofnęła.- Theo bardzo cię polubił.
Cały czas opowiada o tobie swojemu bratu.
-A on się wkurza!- wtrącił rozbawiony chłopczyk podając mi
jeden z samochodzików.
-Wcale nie.- skarciła go kobieta.- Tak się zdaje, że szukamy
temu rozrabiakowi opiekunki.
Miałam wrażenie, że się przesłyszałam, a moje gałki oczne
wyszły z oczodołów. Ja opiekunką? Jestem najmniej odpowiednią kandydatką na tę
posadę. Ten mały rzeczywiście był zabawny i uroczy, ale zapewne na parę godzin.
-Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł.- poderwałam
się z ławki.
-Wiem, że to trochę dziwne, że proponuję ci to prawie cię
nie znając.- kobieta uśmiechnęła się łagodnie.- Ale mam intuicję. Jesteś dla
niego idealna. Od razu złapaliście kontakt i jestem pewna, że mógłby się od
ciebie dużo nauczyć. Chodzisz do liceum, prawda?
-Jak Hyung!- znów do rozmowy włączył się kilkulatek.
Zdziwiłam się słysząc to określenie w Stanach. Najwidoczniej wciąż w tej
rodzinie kultywuje się, jak się później okazało, koreańskie zwyczaje.
-Tak, tak.- zwróciłam się do kobiety.- Ale…
-Chodzi o pieniądze? Proponuje dobrą stawkę!- szczerze
mówiąc powoli irytowało mnie to, że przerywała mi w połowie każde zdanie.
-Nie, po prostu…- mieszałam się próbując wybrnąć sytuacji.
Zrezygnowana w końcu zastosowałam standardową gadkę, którą częstowałam
namolnych ludzi.- Zastanowię się, a
teraz już naprawdę muszę lecieć.
-Świetnie. Dam ci swoją wizytówkę.
Po chwili kobieta wyciągnęła z torebki kawałek papieru i
wręczyła mi go z nadzieją w oczach. Pożegnałam się jeszcze z Theo i ruszyłam w
stronę przystanku, gdzie za 10 minut zjawić się miał bus o numerze 34.
Zajęłam jedno z
tylnich miejsc. Jak się spodziewałam autobusy w weekendy świeciły niemal
pustkami. Na następnym postoju wsiadło
jeszcze tylko dwóch mężczyzn koło pięćdziesiątki. Przez całą drogę na przemian
dyskutowali o wyniku ostatniego meczu i narzekali na kierowcę. Moje uszy
odżyły, gdy w końcu opuściłam pojazd. Tak jak mówiła pani Kim, której nazwisko
sprawdziłam na wizytówce, do bramy schroniska miałam parę metrów. Zbliżałam się
do budynku wlepiając w oczy w kolorowy baner ze zdjęciami psów. Po chwili
dotarło do mnie szczekanie i niekiedy wrogie warczenie czworonogów.
-Szukasz kogoś? Czegoś?- usłyszałam delikatny głos mężczyzny
trzymającego w dłoniach dwie smycze, na których uwiązane były kundelki różnej
maści.
Od razu zwróciłam na nie uwagę. Radośnie merdały ogonem, a
kąciki moich ust automatycznie powędrowały do góry.
-Przepraszam, jestem tutaj.- mój wzrok powędrował na
wysokiego bruneta niemal powstrzymującego się od śmiechu.
Czułam jak cała moja twarz zmienia kolor na taki, który
zapewniał wszystkich wokół jak bardzo speszona byłam. Nie wiedziałam co
odpowiedzieć i jeszcze parę chwil wpatrywałam się w czworonogi.
-Ah…- odezwałam się kładąc rękę na czole.- Przepraszam, ale
są takie piękne!
-Jak i nasza nowa wolontariuszka.- odparł obdarzając mnie pięknym uśmiechem, sprawiającym, że kolana
mimowolnie opadały w dół.- Przyszłaś się zapisać, nie mylę się?
-Tak. Wiesz gdzie mogę porozmawiać z kimś przełożonym?-
spytałam próbując ukryć jakie wrażenie wywarł na mnie jego komplement.
Chłopak zaprowadził mnie do biura, gdzie po kilkuminutowej
rozmowie mogłam nazywać się już pełnoprawną wolontariuszką. Moje zasługi i
certyfikat od razu zapewniły mi miejsce w zespole. Nie mogłam jeszcze
oczywiście wychodzić sama z psami, ale byłam cierpliwa.
-Ian.- podał mi rękę, gdy wyszłam na korytarz.
-Sky.
Blondyn uśmiechnął się szeroko i zabrał mnie na wycieczkę po
terenie schroniska. Słuchałam opowieści Ian’a o psach jakby opowiadał najlepszą
historię z kultowego romansu. Podeszliśmy do klatek, które zamieszkiwały psy po
resocjalizacji gotowe do adopcji.
-Nawet nie wiesz jak bardzo chciałabym jednego…-
westchnęłam.
-To dlaczego nie adoptujesz? Wyglądasz na kogoś
odpowiedzialnego i przede wszystkim kochającego.
-Wiesz…- zaczęłam.- Dopiero przeprowadziliśmy się z
dziadkami i po prostu nas nie stać. Nie chcę dokładać wydatków.
-Spokojnie. Na pewno jeszcze przygarniesz jednego.- zapewnił
klepiąc mnie po ramieniu.
Polubiłam go. Wydawał się naprawdę w porządku. Jednak nie
sądzę, że mogłabym przebywać z nim dłużej. Działał na mnie w zdecydowanie zły
sposób. Był niesamowicie przystojny, miły, a ja? Czerwona, zestresowana i
zawstydzona. Niezbyt atrakcyjne połączenie.
-Ciągnie swój do swego.- nagle usłyszałam głos, który
przeszył całe moje ciało, nie omijając pojedynczej komórki.
Odwróciłam się niepewnie, a moje brwi uniosły się do góry.
-Hanbin?- zerknęłam na chłopaka w ciemnej bluzie.
-Nie wiem. Zgaduj.- odparł wkładając ręce do kieszeni. Lustrował naszą dwójkę przenikliwym wzrokiem
i miałam wrażenie, że bały się go nawet psy.
*B.I POV
Sky stała koło podejrzanego blondyna. Jej nagie ramiona niemal ocierały się o skórę
napakowanego chłopaka. Wygląda przy nim bardzo drobnie jakby masa jej ciała
zmniejszyła się przynajmniej o połowę.
-Co tu robisz?- zapytała niepewnym głosem i podobało mi się
to, że czuje przede mną swego rodzaju respekt.
Co jej miałem odpowiedzieć? Prawdę? A brzmiała ona
mianowicie tak: siedziałem przed telewizorem cholernie się nudząc i
postanowiłem uprzykrzyć komuś życie.
-Stęskniłem się.- odparłem z sarkastycznym uśmiechem.
-To ja nie przeszkadzam.- blondyn położył rękę na ramieniu
Sky i zaraz zniknął za ścianą budynku. Zabawne było obserwować jak szatynka
odprowadza go błagalnym wzrokiem modląc się, że jednak zaraz wróci i nie będzie
musiała zostać ze mną sama. Ups.
-Chodź podwiozę cię.
-Nie, dziękuję.
-Nalegam.
-Ja wciąż dziękuję.- na te słowa ciśnienie mojej krwi
wzrosło do maksimum. Zrobiłem kilka szybkich kroków i znalazłem się tuż przy
niej.
Odskoczyła nieco lecz zdążyłem złapać ją za szczupłe
przedramię i przyciągnąć z powrotem. Patrzyłem chwile w jej oczy i szukałem w
nich choć odrobinę odwagi, która błyskała poprzedniego wieczoru, gdy dała mi
twarz. A przyłożyła bardzo mocno. Sky jednak spuściła wzrok obserwując każdy
element, oprócz mojej twarzy.
-Idziemy, skarbie.- pociągnąłem ją za sobą.
Pokonaliśmy kilkanaście metrów aż znaleźliśmy się przed
czarnym samochodem. Dziewczyna nagle wykręciła się z mojego uścisku i stanęła
niemal na środku drogi.
-Co znowu?- warknąłem.
Nagle minęła mnie szybkim krokiem. Po chwili oparła się o
mój czarny samochód uniemożliwiając otwarcie przednich drzwi od strony
kierowcy. Wyglądała zabawnie. Założyła
ręce na piersiach i starała się wyglądać poważnie. Cóż, efekt końcowy był
trochę inny.
-Co robisz?- patrzyłem na nią jak na wariatkę.
Szatynka nagle odsunęła się nieco i przesuwała delikatnie
dłonią po karoserii.
-Widzę, że o niego dbasz.- mruknęła przeglądając się w
nieskazitelnym kawałku metalu.
Miałem ochotę podejść i strącić jej rękę z samochodu.
Rzeczywiście dbałem o niego, a ona nie wyglądała na fankę motoryzacji tym bardziej
irytowały mnie jej pytania. Mierzyłem jej sylwetkę, gdy ta przeszła na drugą
stronę gotowa zająć miejsce pasażera.
-To skoro nie chcesz go pobrudzić, popatrz na podeszwę.-
powiedziała z uśmiechem na ustach i wsiadła do auta.
Zdezorientowany uniosłem stopę do góry. Genialnie. Wdepnąłem
w psią kupę.
Gdy pozbyłem się tego, czego miałem się pozbyć ruszyłem w
stronę samochodu. Byłem wściekły. Nienawidziłem, gdy ktoś się ze mnie nabijał.
Nawet to, że uśmiechała się naprawdę uroczo nie grało żadnej roli. Robiła to
czego nawet moi przyjaciele unikają. To czego nie doświadczyłem w ostatnich
kilku latach i nie podobało mi się to. Nie chciałem się zmieniać. Nie przez
kogoś takiego.
Otworzyłem drzwi i piorunując dziewczynę wzrokiem usiadłem
za kierownicą. Przekręciłem kluczyk w stacyjce, by wreszcie włączyć się do
ruchu. Sky wcisnęła się w fotel nie pewnie
na mnie zerkając.
-Pasy.- poleciłem surowo.
Dziewczyna zaczęła się nieco kręcić i gdy w końcu sięgnęła
po czarne zabezpieczenie próbowała prawidłowo je połączyć. Po paru dźwiękach
nieudanego zatrzaskiwania nie wytrzymałem i chwyciłem za pasy prawidłowo je
zapinając. Dłońmi dotknąłem jej delikatnej koszulki. Znów poczułem ten świeży,
owocowy zapach.
-Mówiłem ci coś o włosach. – mruknąłem zastygając w
pochylonej pozycji.
-A czy ja mówiłam, że mnie to nie obchodzi?
Spieprzyła moment. Zresztą jaki moment? Gdy znów usiadłem
prosto na fotelu zobaczyłem jak bardzo odchyliła się do tyłu. Czyżby aż tak
straszny był mój dotyk?
Sky po chwili odetchnęła głęboko i zsunęła się nieco w dół.
Nie patrzyłem na nią, lecz kątem oka widziałem jak sięga po jakieś drobnostki w
schowku.
-Nie dotykaj.- poleciłem.
-Możesz mi powiedzieć…
-Nie.
-Ja nawet…
-Nie.- przerywałem jej każde zdanie, wiedząc, że wcześniej
czy później wyprowadzę ją z równowagi. Jak się okazało- wcześniej.
-Ugh!- krzyknęła uderzając rękami w uda. Była taka
dziecinna.
-Potrzebujesz opiekunki , maleńka?- spytałem, wymijając
ciężarówkę przed nami.
-Ty za to psychiatry.
Zacisnąłem palce na kierownicy. Tego się nie spodziewałem. Muszę
zaznaczyć, że nie byłem w pozytywnym szoku? Naprawdę ćwiczyła moją umiejętność
samokontroli. Zatrzymałem się w połowie drogi do centrum. Nie wyłączając
silnika oparłem się przedramieniem o kierownicę.
-Wysiadaj.- poleciłem bez emocji, a Sky uniosła brwi do
góry.
Widać jak miękła pod wpływem mojego wzroku. Jeszcze parę
minut wcześniej była zdolna odpyskować mi najgorszym przekleństwem jakie znała.
Nie powiem, że zrobiło mi się żal na widok przestraszonej dziewczyny wbijającej
paznokcie w czarną skórzaną tapicerkę, bo tak nie było.
-Wy-sia-daj.- powtórzyłem zaznaczając każdą sylabę.
Sky zaczęła szarpać czarny pas znów polegając przy próbie uwolnienia
się. Patrzyłem na nią jak się wścieka i muszę przyznać, nie był to najgorszy
widok w moim życiu. Z powodu jej bezradności na mojej twarzy pojawił się
nieznaczny uśmiech, by nie mogła go dostrzec. Pochyliłem się znów w jej
kierunku, gdy ta otworzyła dłoń każąc mi się zatrzymać.
-Sama sobie poradzę.
-Tak myślisz?- spytałem, a moja brew powędrowała drwiąco do góry.
Dziewczyna pokiwała głową i próbowała kolejny raz rozpiąć
zabezpieczenie.
-Daj spokój. Szkoda pasa.- prychnąłem i miałem powtórzyć to
co zrobiłem, gdy ruszaliśmy. Tym razem nagle na swojej klatce piersiowej
poczułem szczupłą dłoń, która odpychała mnie od dziewczyny. Popatrzyłem na Sky,
a potem oderwałem jej dłoń zaplatając nasze place. Chyba zrobiłem na niej większe wrażenie nawet
od informacji, że święty Mikołaj nie istnieje. Nasze złączone dłonie
przycisnąłem do siedzenia, a wolną ręką bez żadnych problemów rozpiąłem pas.
Nie mam pojęcia dlaczego ona miała z tym aż taki problem. Jak widać szukała
kłopotów gdziekolwiek się dało.
Gdy znów się wyprostowałem Sky już znalazła się na zewnątrz.
-Frajer.- rzuciła i trzasnęła drzwiami.
Nieźle wkurzony obserwowałem
przez chwilę jak oddala się szybkim tempem, a kilka pasemek włosów, które
wydostały się z koka, falowały na wietrze. Wtedy z całą siłą nacisnąłem pedał
gazu i z piskiem opon minąłem dziewczynę, obrzucając ją pyłem z jezdni.
To jej zasady, ale moja gra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz