poniedziałek, 9 lutego 2015

VI

Sky
Zapach świeżych bułeczek zaprowadził mnie do kuchni. Był weekend, więc budzik zadzwonił nieco później. W luźnych dresach  dosiadłam się do dziadka, zerkając mu przez ramię na gazetę. Wreszcie babcia zajęła honorowe miejsce przy stole stawiając ostatni talerz pełen pokrojonych warzyw. Mimo, że w tygodniu nie jadałam śniadań, w dni wolne mogłam objadać się od rana.
-To dzisiaj wybierasz się do schroniska?- spytała staruszka.
-O Boże!- krzyknęłam, mało nie zadławiając się łykiem gorącej herbaty.- Zapomniałam!
Szybko wróciłam do swojego pokoju, przebrałam się i chwyciłam za zgrabną torebkę, do której wcześniej włożyłam certyfikat i wszelkie zgody pozwalające mi na podjęcie wolontariatu. Zastanawiałam się jednak komu bardziej pomagam, sobie czy psom.
-Wrócę za parę godzin!- rzuciłam i wybiegłam z domu.
Wyciągnęłam z kieszeni karteczkę z zapisanym wcześniej adresem placówki. Mimo wcześniejszego sprawdzenia internetowych map rzeczywistość nie wydawała się taka różowa. Zdecydowałam się pójść przez park. Być może jeszcze bardziej oddalę się od celu, ale też spotkam paru mieszkańców, którzy będą mogli mi pomóc. Mijałam kolejne alejki otoczone drzewami, między którymi ustawione były brązowe ławki. Tego dnia było dość ciepło, więc zdecydowałam się na ciemne rurki i szeroką koszulkę bez rękawów. Włosy spięłam w luźnego koka, by wiatr, który od czasu do czasu dawał się we znaki, nie przeszkadzał mi w drodze. Ze słuchawek wydobywały się dźwięki klimatycznych ballad , a ja wzrokiem wyszukiwałam w miarę orientującej się w terenie osoby.
-Przepraszam…- zwróciłam się do  kobiety, która na pierwszy rzut oka wydawała mi się znajoma.- Mogłaby mi pani powiedzieć jakim autobusem  mogę dostać się do schroniska dla psów?
Kobieta otrzepała się z resztek trawy, które pokrywały jej kremowe spodnie, zdjęła z kolan balonową piłkę i uśmiechnęła się do mnie.
-Do schroniska? Hmm… 34 dostarczy cię pod samą bramę.- wyjaśniła.
-Dziękuję.- odparłam i już zrobiłam obrót o 180 stopni, gdy ktoś złapał mnie za rękę.
Wróciłam do poprzedniej pozycji i zobaczyłam przed sobą małego bruneta, którego poznałam w szpitalu.
-Cześć!- krzyknął radośnie i poprawił daszek swojej czerwonej czapki.
-Theo…- kobieta przyciągnęła chłopca do siebie.- Skąd wy się… A tak pamiętam! Byłaś w szpitalu, prawda?
Pokiwałam niepewnie głową. Nie miałam pojęcia do czego zmierza ta kobieta. Byłam coraz bardziej zdezorientowana, gdy zwróciła się do swojego syna, który odpowiedział jej jedynie uśmiechem.
-Powiedz mi…- przerwała, czekając aż się przedstawię.
-Sky.
-Powiedz mi Sky,  masz rodzeństwo?- spytała zachęcając bym usiadła.
Nie wiem dlaczego biło od niej niesamowite ciepło. Wcześniej unikałam rozmów z nieznajomymi jak ognia, ale tym razem byłam gotowa na kilka godzinne pogaduszki. Mimo, że pytania były podejrzane uległam jej propozycji.
-Tak. Starszego brata.- odpowiedziałam poprawiając się na ławce.- Ale dlaczego…
-Kochanie, nie bój się.- położyła rękę na moim kolanie, jednak widząc wyraz mojej twarzy szybko ją cofnęła.- Theo bardzo cię polubił. Cały czas opowiada o tobie swojemu bratu.
-A on się wkurza!- wtrącił rozbawiony chłopczyk podając mi jeden z samochodzików.
-Wcale nie.- skarciła go kobieta.- Tak się zdaje, że szukamy temu rozrabiakowi opiekunki.
Miałam wrażenie, że się przesłyszałam, a moje gałki oczne wyszły z oczodołów. Ja opiekunką? Jestem najmniej odpowiednią kandydatką na tę posadę. Ten mały rzeczywiście był zabawny i uroczy, ale zapewne na parę godzin.
-Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł.- poderwałam się z ławki.
-Wiem, że to trochę dziwne, że proponuję ci to prawie cię nie znając.- kobieta uśmiechnęła się łagodnie.- Ale mam intuicję. Jesteś dla niego idealna. Od razu złapaliście kontakt i jestem pewna, że mógłby się od ciebie dużo nauczyć. Chodzisz do liceum, prawda?
-Jak Hyung!- znów do rozmowy włączył się kilkulatek. Zdziwiłam się słysząc to określenie w Stanach. Najwidoczniej wciąż w tej rodzinie kultywuje się, jak się później okazało, koreańskie zwyczaje.
-Tak, tak.- zwróciłam się do kobiety.- Ale…
-Chodzi o pieniądze? Proponuje dobrą stawkę!- szczerze mówiąc powoli irytowało mnie to, że przerywała mi w połowie każde zdanie.
-Nie, po prostu…- mieszałam się próbując wybrnąć sytuacji. Zrezygnowana w końcu zastosowałam standardową gadkę, którą częstowałam namolnych ludzi.-  Zastanowię się, a teraz już naprawdę muszę lecieć.
-Świetnie. Dam ci swoją wizytówkę.
Po chwili kobieta wyciągnęła z torebki kawałek papieru i wręczyła mi go z nadzieją w oczach. Pożegnałam się jeszcze z Theo i ruszyłam w stronę przystanku, gdzie za 10 minut zjawić się miał bus o numerze 34.
 Zajęłam jedno z tylnich miejsc. Jak się spodziewałam autobusy w weekendy świeciły niemal pustkami.  Na następnym postoju wsiadło jeszcze tylko dwóch mężczyzn koło pięćdziesiątki. Przez całą drogę na przemian dyskutowali o wyniku ostatniego meczu i narzekali na kierowcę. Moje uszy odżyły, gdy w końcu opuściłam pojazd. Tak jak mówiła pani Kim, której nazwisko sprawdziłam na wizytówce, do bramy schroniska miałam parę metrów. Zbliżałam się do budynku wlepiając w oczy w kolorowy baner ze zdjęciami psów. Po chwili dotarło do mnie szczekanie i niekiedy wrogie warczenie czworonogów.
-Szukasz kogoś? Czegoś?- usłyszałam delikatny głos mężczyzny trzymającego w dłoniach dwie smycze, na których uwiązane były kundelki różnej maści.
Od razu zwróciłam na nie uwagę. Radośnie merdały ogonem, a kąciki moich ust automatycznie powędrowały do góry.
-Przepraszam, jestem tutaj.- mój wzrok powędrował na wysokiego bruneta niemal powstrzymującego się od śmiechu.
Czułam jak cała moja twarz zmienia kolor na taki, który zapewniał wszystkich wokół jak bardzo speszona byłam. Nie wiedziałam co odpowiedzieć i jeszcze parę chwil wpatrywałam się w czworonogi.
-Ah…- odezwałam się kładąc rękę na czole.- Przepraszam, ale są takie piękne!
-Jak i nasza nowa wolontariuszka.- odparł obdarzając  mnie pięknym uśmiechem, sprawiającym, że kolana mimowolnie opadały w dół.- Przyszłaś się zapisać, nie mylę się?
-Tak. Wiesz gdzie mogę porozmawiać z kimś przełożonym?- spytałam próbując ukryć jakie wrażenie wywarł na mnie jego komplement.
Chłopak zaprowadził mnie do biura, gdzie po kilkuminutowej rozmowie mogłam nazywać się już pełnoprawną wolontariuszką. Moje zasługi i certyfikat od razu zapewniły mi miejsce w zespole. Nie mogłam jeszcze oczywiście wychodzić sama z psami, ale byłam cierpliwa.
-Ian.- podał mi rękę, gdy wyszłam na korytarz.
-Sky.
Blondyn uśmiechnął się szeroko i zabrał mnie na wycieczkę po terenie schroniska. Słuchałam opowieści Ian’a o psach jakby opowiadał najlepszą historię z kultowego romansu. Podeszliśmy do klatek, które zamieszkiwały psy po resocjalizacji gotowe do adopcji.
-Nawet nie wiesz jak bardzo chciałabym jednego…- westchnęłam.
-To dlaczego nie adoptujesz? Wyglądasz na kogoś odpowiedzialnego i przede wszystkim kochającego.
-Wiesz…- zaczęłam.- Dopiero przeprowadziliśmy się z dziadkami i po prostu nas nie stać. Nie chcę dokładać wydatków.
-Spokojnie. Na pewno jeszcze przygarniesz jednego.- zapewnił klepiąc mnie po ramieniu.
Polubiłam go. Wydawał się naprawdę w porządku. Jednak nie sądzę, że mogłabym przebywać z nim dłużej. Działał na mnie w zdecydowanie zły sposób. Był niesamowicie przystojny, miły, a ja? Czerwona, zestresowana i zawstydzona.  Niezbyt atrakcyjne połączenie.
-Ciągnie swój do swego.- nagle usłyszałam głos, który przeszył całe moje ciało, nie omijając pojedynczej komórki.
Odwróciłam się niepewnie, a moje brwi uniosły się do góry.
-Hanbin?- zerknęłam na chłopaka w ciemnej bluzie.
-Nie wiem. Zgaduj.- odparł wkładając ręce do kieszeni.  Lustrował naszą dwójkę przenikliwym wzrokiem i miałam wrażenie, że bały się go nawet psy.
*B.I POV
Sky stała koło podejrzanego blondyna.  Jej nagie ramiona niemal ocierały się o skórę napakowanego chłopaka. Wygląda przy nim bardzo drobnie jakby masa jej ciała zmniejszyła się przynajmniej o połowę.
-Co tu robisz?- zapytała niepewnym głosem i podobało mi się to, że czuje przede mną swego rodzaju respekt.
Co jej miałem odpowiedzieć? Prawdę? A brzmiała ona mianowicie tak: siedziałem przed telewizorem cholernie się nudząc i postanowiłem uprzykrzyć komuś życie.
-Stęskniłem się.- odparłem z sarkastycznym uśmiechem.
-To ja nie przeszkadzam.- blondyn położył rękę na ramieniu Sky i zaraz zniknął za ścianą budynku. Zabawne było obserwować jak szatynka odprowadza go błagalnym wzrokiem modląc się, że jednak zaraz wróci i nie będzie musiała zostać ze mną sama. Ups.
-Chodź podwiozę cię.
-Nie, dziękuję.
-Nalegam.
-Ja wciąż dziękuję.- na te słowa ciśnienie mojej krwi wzrosło do maksimum. Zrobiłem kilka szybkich kroków i znalazłem się tuż przy niej.
Odskoczyła nieco lecz zdążyłem złapać ją za szczupłe przedramię i przyciągnąć z powrotem. Patrzyłem chwile w jej oczy i szukałem w nich choć odrobinę odwagi, która błyskała poprzedniego wieczoru, gdy dała mi twarz. A przyłożyła bardzo mocno. Sky jednak spuściła wzrok obserwując każdy element, oprócz mojej twarzy.
-Idziemy, skarbie.- pociągnąłem ją za sobą.
Pokonaliśmy kilkanaście metrów aż znaleźliśmy się przed czarnym samochodem. Dziewczyna nagle wykręciła się z mojego uścisku i stanęła niemal na środku drogi.
-Co znowu?- warknąłem.
Nagle minęła mnie szybkim krokiem. Po chwili oparła się o mój czarny samochód uniemożliwiając otwarcie przednich drzwi od strony kierowcy. Wyglądała zabawnie.  Założyła ręce na piersiach i starała się wyglądać poważnie. Cóż, efekt końcowy był trochę inny.
-Co robisz?- patrzyłem na nią jak na wariatkę.
Szatynka nagle odsunęła się nieco i przesuwała delikatnie dłonią po karoserii.
-Widzę, że o niego dbasz.- mruknęła przeglądając się w nieskazitelnym kawałku metalu.
Miałem ochotę podejść i strącić jej rękę z samochodu. Rzeczywiście dbałem o niego, a ona nie wyglądała na fankę motoryzacji tym bardziej irytowały mnie jej pytania. Mierzyłem jej sylwetkę, gdy ta przeszła na drugą stronę gotowa zająć miejsce pasażera.
-To skoro nie chcesz go pobrudzić, popatrz na podeszwę.- powiedziała z uśmiechem na ustach i wsiadła do auta.
Zdezorientowany uniosłem stopę do góry. Genialnie. Wdepnąłem w psią kupę.
Gdy pozbyłem się tego, czego miałem się pozbyć ruszyłem w stronę samochodu. Byłem wściekły. Nienawidziłem, gdy ktoś się ze mnie nabijał. Nawet to, że uśmiechała się naprawdę uroczo nie grało żadnej roli. Robiła to czego nawet moi przyjaciele unikają. To czego nie doświadczyłem w ostatnich kilku latach i nie podobało mi się to. Nie chciałem się zmieniać. Nie przez kogoś takiego.
Otworzyłem drzwi i piorunując dziewczynę wzrokiem usiadłem za kierownicą. Przekręciłem kluczyk w stacyjce, by wreszcie włączyć się do ruchu.  Sky wcisnęła się w fotel nie pewnie na mnie zerkając.
-Pasy.- poleciłem surowo.
Dziewczyna zaczęła się nieco kręcić i gdy w końcu sięgnęła po czarne zabezpieczenie próbowała prawidłowo je połączyć. Po paru dźwiękach nieudanego zatrzaskiwania nie wytrzymałem i chwyciłem za pasy prawidłowo je zapinając. Dłońmi dotknąłem jej delikatnej koszulki. Znów poczułem ten świeży, owocowy zapach.
-Mówiłem ci coś o włosach. – mruknąłem zastygając w pochylonej pozycji.
-A czy ja mówiłam, że mnie to nie obchodzi?
Spieprzyła moment. Zresztą jaki moment? Gdy znów usiadłem prosto na fotelu zobaczyłem jak bardzo odchyliła się do tyłu. Czyżby aż tak straszny był mój dotyk?
Sky po chwili odetchnęła głęboko i zsunęła się nieco w dół. Nie patrzyłem na nią, lecz kątem oka widziałem jak sięga po jakieś drobnostki w schowku.
-Nie dotykaj.- poleciłem.
-Możesz mi powiedzieć…
-Nie.
-Ja nawet…
-Nie.- przerywałem jej każde zdanie, wiedząc, że wcześniej czy później wyprowadzę ją z równowagi. Jak się okazało- wcześniej.
-Ugh!- krzyknęła uderzając rękami w uda. Była taka dziecinna.
-Potrzebujesz opiekunki , maleńka?- spytałem, wymijając ciężarówkę przed nami.
-Ty za to psychiatry.
Zacisnąłem palce na kierownicy. Tego się nie spodziewałem. Muszę zaznaczyć, że nie byłem w pozytywnym szoku? Naprawdę ćwiczyła moją umiejętność samokontroli. Zatrzymałem się w połowie drogi do centrum. Nie wyłączając silnika oparłem się przedramieniem o kierownicę.
-Wysiadaj.- poleciłem bez emocji, a Sky uniosła brwi do góry.
Widać jak miękła pod wpływem mojego wzroku. Jeszcze parę minut wcześniej była zdolna odpyskować mi najgorszym przekleństwem jakie znała. Nie powiem, że zrobiło mi się żal na widok przestraszonej dziewczyny wbijającej paznokcie w czarną skórzaną tapicerkę, bo tak nie było.
-Wy-sia-daj.- powtórzyłem zaznaczając każdą sylabę.
Sky zaczęła szarpać czarny pas znów polegając przy próbie uwolnienia się. Patrzyłem na nią jak się wścieka i muszę przyznać, nie był to najgorszy widok w moim życiu. Z powodu jej bezradności na mojej twarzy pojawił się nieznaczny uśmiech, by nie mogła go dostrzec. Pochyliłem się znów w jej kierunku, gdy ta otworzyła dłoń każąc mi się zatrzymać.
-Sama sobie poradzę.
-Tak myślisz?- spytałem, a moja brew powędrowała drwiąco do góry.
Dziewczyna pokiwała głową i próbowała kolejny raz rozpiąć zabezpieczenie.
-Daj spokój. Szkoda pasa.- prychnąłem i miałem powtórzyć to co zrobiłem, gdy ruszaliśmy. Tym razem nagle na swojej klatce piersiowej poczułem szczupłą dłoń, która odpychała mnie od dziewczyny. Popatrzyłem na Sky, a potem oderwałem jej dłoń zaplatając nasze place.  Chyba zrobiłem na niej większe wrażenie nawet od informacji, że święty Mikołaj nie istnieje. Nasze złączone dłonie przycisnąłem do siedzenia, a wolną ręką bez żadnych problemów rozpiąłem pas. Nie mam pojęcia dlaczego ona miała z tym aż taki problem. Jak widać szukała kłopotów gdziekolwiek się dało.
Gdy znów się wyprostowałem Sky już znalazła się na zewnątrz.
-Frajer.- rzuciła i trzasnęła drzwiami.
Nieźle wkurzony  obserwowałem przez chwilę jak oddala się szybkim tempem, a kilka pasemek włosów, które wydostały się z koka, falowały na wietrze. Wtedy z całą siłą nacisnąłem pedał gazu i z piskiem opon minąłem dziewczynę, obrzucając ją pyłem z jezdni.

To jej zasady, ale moja gra.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz