SKY
Czasem trzeba zostawić wszystko za sobą. Różnica polega
jednak na tym, że ja również chciałam to zrobić. Zapomnieć o tym, co działo się w przeszłości,
po prostu ruszyć dalej. Tak właśnie się stało. Teraz mogę się przedstawić z
głową uniesioną dumnie do góry- nazywam się Sky Parker i od kilku dni jestem
mieszkanką Atlanty.
***
Siedziałam na ławce rytmicznie wymachując nogami. W uszach
brzmiała znajoma, ciepła melodia, a ja odchyliłam lekko głowę do tyłu i mrużąc
oczy obserwowałam wędrujące po niebie chmury.
Znajomy dźwięk wyprowadził mnie z bujania w obłokach i czym
prędzej wyciągnęłam z kieszeni telefon. Po odczytaniu wiadomości ruszyłam do
drzwi szpitala przeskakując ze schodka na schodek. Gdy znalazłam się w środku
poczułam znajomy, nieprzyjemny zapach. Usiadłam na krześle, czekając na babcię,
która dzisiaj miała mieć zwykłe rutynowe badania. Słowo „rutynowe” nigdy mnie
nie uspokajało. Bałam się za każdym razem, gdy przychodziłam do szpitala, że
zza ściany pojawi się mężczyzna w białym kitlu i poinformuje mnie jak kiepska
jest sytuacja. Na szczęście zamiast tego moim oczom zawsze ukazywała się siwa
staruszka z najszczerszym uśmiechem na świecie. Tymczasem wierciłam się na niewygodnym, białym
krześle, gdy przed moimi nogami wylądował czerwony plastikowy samochodzik. Sięgnęłam
po zabawkę i rozglądnęłam się po tłocznym korytarzu. Naprzeciwko mnie stał
około sześcioletni chłopczyk obdarzając mnie nieco zawstydzonym wzrokiem.
Uśmiechnęłam się szeroko i wyciągając do przodu rękę zachęciłam go, by
podszedł.
-Chyba przekroczyłeś prędkość, co?- zapytałam.
-Ten samochód może wszystko!- krzyknął chłopak i rozłożył
szeroko ręce, co widocznie mnie rozśmieszyło.
-Podwieziesz mnie kiedyś?- zachęcałam go do rozmowy.
-Pewnie! Będę jeździł tak szybko jak mój brat!
-O nie, na pewno nie.- stwierdziła stanowczo kobieta w
średnim wieku, która podeszła do nas i położyła dłoń na ramieniu dziecka.-
Podziękuj pani i chodź. Teraz nasza kolej.- uśmiechnęła się do mnie i zaczęła
grzebać w swojej torebce, zapewne w poszukiwaniu telefonu, który wydawał z
siebie zabawną melodię.
Uśmiechnęłam w myślach na słowo „pani”, które stawiało mnie
w niezręcznej sytuacji. Miałam dopiero 18 lat.
Po chwili zauważyłam, że chłopiec prowadzony przez elegancką kobietę w
żakiecie, posyła mi ostatni uśmiech i wchodzi do gabinetu lekarskiego.
Nudziło mi się. Cholernie mi się nudziło. Nie przepadałam za
dziećmi, ale teraz dałabym wszystko, by mały wrócił i poopowiadał mi jeszcze o
swoich plastikowych wyścigówkach. Jego wiek był jak dla mnie najbardziej
odpowiedni. Potrafił już mówić, ale jeszcze nie pyskować i przeklinać. Chociaż
w dzisiejszych czasach to raczej kwestia wychowania. Rodzice odwalili jak na
razie kawał dobrej roboty.
Siedziałam z założoną nogą na nogę i nieświadomie
zaczęłam obserwować twarze pacjentów w kolejce i (zabrzmi źle) podsłuchiwać ich rozmowy. Na
początku bogate w epitety opisy nielubianych koleżanek wydobywające się z ust
staruszek bawiły mnie, lecz później zdałam sobie jak płytkie jest ich
zachowanie. Dlaczego nienawidzić kogoś za to, że pojawił się w kościele w nie
takim berecie jak trzeba?
-Przepraszam, że tak długo czekałaś, kochanie.- wymruczała
babcia chowając do kieszeni recepty.
-Nie, jest w porządku.- mierzyłam ją wzrokiem i odetchnęłam
z ulgą, gdy nie zauważyłam na jej twarzy
żadnej oznaki niepokoju, czy zmartwienia.- Idziemy?
Kobieta przytaknęła i po chwili opuściłyśmy budynek. Babcia
serdecznie pożegnała się ze wszystkimi, ja oczywiście uczyniłam tak samo,
chociaż gdy usłyszałam dźwięk zatrzaskujących się drzwi pożałowałam, że nie
obdarzyłam plotkar wzrokiem pogardy. W końcu chciałam się zmienić- mówić to co
myślę, a nie co wypada.
-Co za okropne…- przerwałam czując rękę babci, która
chwyciła moją, ale nie dlatego, że ciężko było jej iść. Po prostu lubiła to
robić.
-Pewne rzeczy są takie same wszędzie. Nawet jeśli wyjedziesz
na drugi koniec świata. – zaczęła staruszka, a ja spuściłam głowę w dół. Widząc
to babcia odparła weselszym tonem.- Ale lekarze tutaj są znacznie
przystojniejsi! Jak wy to mówicie, gorący?- uśmiechnęłam się szeroko na
imitację nastolatków przez babcię Mary. –Wszystko będzie dobrze kochanie.
Zaczniesz od nowa. Będziesz żyć jak
chcesz.
Nie odpowiedziałam jej. Uśmiechnęłam się jedynie i
spojrzałam w niebo napawając się promieniami słońca padającymi na moją twarz.
Ta kobieta dawała mi nadziei jak nikt inny. Wiedziałam, że mnie wspiera, a było
mi to teraz bardzo potrzebne. Zagryzałam wargę słuchając z uśmiechem opowieści jak bardzo jej się tu podoba. Miała
zaplanowany każdy szczegół- w którym
miejscu pojawi się nowy krzew, na jaki kolor pomalujemy drewniany płotek
odgradzający kwiaty, które tak kochała. Byłam pewna jednego. Skoro wyobraża
sobie to wszystko, w tym mieście musi
być dobrze. Jej intuicja była nieomylna.
Nagle z rozmyślań wyrwał mnie huk torebki, która wyślizgnęła się babci z ręki i
upadła na ziemię. Przestraszyłam się lekko i już miałam się po nią schylać, gdy
ktoś mnie wyprzedził. Gdy wstałam i podniosłam wzrok na postać przed nami
ujrzałam dość młodego chłopaka w czarnej koszulce na szerokich szelkach
odsłaniającej jego umięśnione ramiona i
nieco obcisłych rurkach w tym samym kolorze.
Kilka kosmyków ciemnych włosów wymknęły się spod czapki beanie lekko
przekrzywionej w jedną stronę. Podał babci torebkę i z powrotem oparł się o
maskę czarnego samochodu zakładając ręce na klatkę piersiową.
Buntownik, postawa zamknięta- pomyślałam, a kąciki moich ust
uniosły się do góry, przypominając sobie wykłady nauczycielki z poprzedniej
szkoły. Przystojny buntownik. Przerażająco przystojny. Jednak nie myślałam o
nim w szerszych kategoriach. Ukazał mi się jako wyłącznie jako zdolny do pomocy
mieszkaniec Atlanty.
-Dziękuję, młodzieńcze.- babcia skierowała się w jego
stronę. Już miałyśmy go mijać, gdy staruszka zatrzymała się przed nim i
szepnęła.- Czapka ci spada.
Mało nie wybuchnęłam śmiechem. Babcia Mary fashionistka XXI
wieku! Nie śpieszyło mi się do wyjaśnianie jej powodu, z którego cały czas z
moich ust wydobywał się cichy chichot.
Po 15 minut spaceru dotarłyśmy przed bramę do naszego nowego
domu. Nie mogłam przestać się uśmiechać widząc budynek, w którym przyjdzie mi
mieszkać. Był jak całkowicie bezpieczny port, z którego co rano miałam wypływać
niezatapialnym statkiem i śmiało realizować swoje cele. Ale… Titanic też miał
być niezatapialny.
Odrzuciłam całkowicie negatywne myśli, które powinnam
zostawić w Nashville. Z uśmiechem przekroczyłam próg potykając się o wciąż
niewypakowane kartony. Gdy weszłam do salonu z ulgą opadłam na wielką kanapę.
Nagle jakaś postać niemal przebiegła przez cały salon udając się schodami na
drugie piętro. Odchyliłam głowę na oparcie i zdążyłam jeszcze zobaczyć szczupłą
sylwetkę mojej mamy, która jak zawsze się gdzieś spieszyła. Zdążyła już zyskać
miano turysty w naszym domu. Dopiero co się przeprowadziliśmy, a ona już
trzymając w rękach dwie walizki, szykowała się na lot do Nashville. Praca. To
właśnie ona trzymała ją tam uziemioną. Prawdę mówiąc od początku wiedziałam, że
przylatując tu z nami chciała znów odegrać sytuację, gdy szef niespodziewanie
informuje ją, że musi być na miejscu. Typowe. Nie miałam jej jednak tego za
złe. Kochałam ją i wiedziałam, że ona mnie też i robi wszystko, bym była
szczęśliwa.
-Tato!- krzyczała moja matka- Alice.- Spóźnię się!- zawsze
tak panikowała.
Z kuchni wyszedł dziadek obracając spokojnie w pomarszczonej
dłoni plik kluczy. Rzucił mi wesołe „cześć” i chwycił za jedną z walizek
czterdziestolatki.
-No chodź tu!- zawołała mnie do siebie i przytuliła tak
bardzo jak mogła.- Dzwoń do mnie codziennie, bądź grzeczna i opiekuj się
dziadkami.- ucałowała mnie w czoło.- Do zobaczenia.
-Pa, mamo.
Kobieta wyszła z druga walizką w ręce i trzasnęła drzwiami.
Natychmiast obie z babcią rzuciłyśmy sobie znaczące spojrzenia. Cieszyłam się,
że zostajemy we trójkę. Wiedziałam, że staruszkowie pomimo dość tradycyjnego
podejścia do życia dadzą mi dużo swobody. Chciałam zostawać sama wieczorami w
pokoju, który własnoręcznie zdążyłam już urządzić nie obawiając się, że ktoś
wpadnie niszcząc całą moją strefę prywatności.
Gdy wrócił dziadek, wszyscy zjedliśmy kolację, żartując, że
nawet potrawy tutaj smakują lepiej. Wiedziałam, że mówią to ze względu na mnie,
bo im żyło się dość dobrze w Nashville. Przeprowadzili się tutaj jednak z
własnej woli. Sami znaleźli dom i dogadali się z poprzednim właścicielem. Byłam
im za to ogromnie wdzięczna.
Około 19
odeszłam od stołu. Jutro pierwszy dzień w nowej szkole. Znając te wszystkie
historie z filmów, gdzie nowa uczennica od początku sama kładzie sobie kłody
pod nogi, postanowiłam wszystko zaplanować. Po gorącym prysznicu, przygotowałam
rzeczy na jutro i położyłam się w nowym, ciepłym łóżku. Po chwili usłyszałam
ciche stukanie do drzwi.
-Wejdź babciu!
-Wbijam.- zza drzwi pojawiła się Mary i jak zwykle rozbawiła
mnie swoim wyluzowanym podejściem.- Denerwujesz się przed jutrem?- oczywiście
czytała ze mnie jak z obrazka. Pomimo, że cieszyłam się z nowego początku, to
normalne, że odczuwałam ogromną tremę przed spotkaniem się z całkiem obcymi mi
ludźmi.
-Yhym.- pokiwałam głową.- Jakieś złote rady?
-W sumie… Może czasy się zmieniły...- oj bardzo, babciu.-
Ale pewne zasady dalej obowiązują, prawda? Spróbuj zapisać kilka z nich i po prostu się ich trzymać.
Usłyszałam skrzypienie podłogi i dostrzegłam wychodzącą z
pokoju staruszkę rzucającą mi ciepłe „dobranoc”. Tak, to musi być dobra noc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz