sobota, 7 lutego 2015

I

SKY
Czasem trzeba zostawić wszystko za sobą. Różnica polega jednak na tym, że ja również chciałam to zrobić.  Zapomnieć o tym, co działo się w przeszłości, po prostu ruszyć dalej. Tak właśnie się stało. Teraz mogę się przedstawić z głową uniesioną dumnie do góry- nazywam się Sky Parker i od kilku dni jestem mieszkanką Atlanty.
 ***
Siedziałam na ławce rytmicznie wymachując nogami. W uszach brzmiała znajoma, ciepła melodia, a ja odchyliłam lekko głowę do tyłu i mrużąc oczy obserwowałam wędrujące po niebie chmury.
Znajomy dźwięk wyprowadził mnie z bujania w obłokach i czym prędzej wyciągnęłam z kieszeni telefon. Po odczytaniu wiadomości ruszyłam do drzwi szpitala przeskakując ze schodka na schodek. Gdy znalazłam się w środku poczułam znajomy, nieprzyjemny zapach. Usiadłam na krześle, czekając na babcię, która dzisiaj miała mieć zwykłe rutynowe badania. Słowo „rutynowe” nigdy mnie nie uspokajało. Bałam się za każdym razem, gdy przychodziłam do szpitala, że zza ściany pojawi się mężczyzna w białym kitlu i poinformuje mnie jak kiepska jest sytuacja. Na szczęście zamiast tego moim oczom zawsze ukazywała się siwa staruszka z najszczerszym uśmiechem na świecie.  Tymczasem wierciłam się na niewygodnym, białym krześle, gdy przed moimi nogami wylądował czerwony plastikowy samochodzik. Sięgnęłam po zabawkę i rozglądnęłam się po tłocznym korytarzu. Naprzeciwko mnie stał około sześcioletni chłopczyk obdarzając mnie nieco zawstydzonym wzrokiem. Uśmiechnęłam się szeroko i wyciągając do przodu rękę zachęciłam go, by podszedł.
-Chyba przekroczyłeś prędkość, co?- zapytałam.
-Ten samochód może wszystko!- krzyknął chłopak i rozłożył szeroko ręce, co widocznie mnie rozśmieszyło.
-Podwieziesz mnie kiedyś?- zachęcałam go do rozmowy.
-Pewnie! Będę jeździł tak szybko jak mój brat!
-O nie, na pewno nie.- stwierdziła stanowczo kobieta w średnim wieku, która podeszła do nas i położyła dłoń na ramieniu dziecka.- Podziękuj pani i chodź. Teraz nasza kolej.- uśmiechnęła się do mnie i zaczęła grzebać w swojej torebce, zapewne w poszukiwaniu telefonu, który wydawał z siebie zabawną melodię.
Uśmiechnęłam w myślach na słowo „pani”, które stawiało mnie w niezręcznej sytuacji. Miałam dopiero 18 lat.  Po chwili zauważyłam, że chłopiec prowadzony przez elegancką kobietę w żakiecie, posyła mi ostatni uśmiech i wchodzi do gabinetu lekarskiego.
Nudziło mi się. Cholernie mi się nudziło. Nie przepadałam za dziećmi, ale teraz dałabym wszystko, by mały wrócił i poopowiadał mi jeszcze o swoich plastikowych wyścigówkach. Jego wiek był jak dla mnie najbardziej odpowiedni. Potrafił już mówić, ale jeszcze nie pyskować i przeklinać. Chociaż w dzisiejszych czasach to raczej kwestia wychowania. Rodzice odwalili jak na razie kawał dobrej roboty.
 Siedziałam z założoną nogą na nogę i nieświadomie zaczęłam obserwować twarze pacjentów w kolejce i  (zabrzmi źle) podsłuchiwać ich rozmowy. Na początku bogate w epitety opisy nielubianych koleżanek wydobywające się z ust staruszek bawiły mnie, lecz później zdałam sobie jak płytkie jest ich zachowanie. Dlaczego nienawidzić kogoś za to, że pojawił się w kościele w nie takim berecie jak trzeba?
-Przepraszam, że tak długo czekałaś, kochanie.- wymruczała babcia chowając do kieszeni recepty.
-Nie, jest w porządku.- mierzyłam ją wzrokiem i odetchnęłam z ulgą, gdy nie zauważyłam na jej twarzy  żadnej oznaki niepokoju, czy zmartwienia.- Idziemy?
Kobieta przytaknęła i po chwili opuściłyśmy budynek. Babcia serdecznie pożegnała się ze wszystkimi, ja oczywiście uczyniłam tak samo, chociaż gdy usłyszałam dźwięk zatrzaskujących się drzwi pożałowałam, że nie obdarzyłam plotkar wzrokiem pogardy. W końcu chciałam się zmienić- mówić to co myślę, a nie co wypada.
-Co za okropne…- przerwałam czując rękę babci, która chwyciła moją, ale nie dlatego, że ciężko było jej iść. Po prostu lubiła to robić.
-Pewne rzeczy są takie same wszędzie. Nawet jeśli wyjedziesz na drugi koniec świata. – zaczęła staruszka, a ja spuściłam głowę w dół. Widząc to babcia odparła weselszym tonem.- Ale lekarze tutaj są znacznie przystojniejsi! Jak wy to mówicie, gorący?- uśmiechnęłam się szeroko na imitację nastolatków przez babcię Mary. –Wszystko będzie dobrze kochanie. Zaczniesz od nowa.  Będziesz żyć jak chcesz.
Nie odpowiedziałam jej. Uśmiechnęłam się jedynie i spojrzałam w niebo napawając się promieniami słońca padającymi na moją twarz. Ta kobieta dawała mi nadziei jak nikt inny. Wiedziałam, że mnie wspiera, a było mi to teraz bardzo potrzebne. Zagryzałam wargę słuchając z uśmiechem opowieści  jak bardzo jej się tu podoba. Miała zaplanowany każdy szczegół-  w którym miejscu pojawi się nowy krzew, na jaki kolor pomalujemy drewniany płotek odgradzający kwiaty, które tak kochała. Byłam pewna jednego. Skoro wyobraża sobie to wszystko,  w tym mieście musi być dobrze. Jej intuicja  była nieomylna. Nagle z rozmyślań wyrwał mnie huk torebki, która wyślizgnęła się babci z ręki i upadła na ziemię. Przestraszyłam się lekko i już miałam się po nią schylać, gdy ktoś mnie wyprzedził. Gdy wstałam i podniosłam wzrok na postać przed nami ujrzałam dość młodego chłopaka w czarnej koszulce na szerokich szelkach odsłaniającej jego umięśnione ramiona  i nieco obcisłych rurkach w tym samym kolorze.  Kilka kosmyków ciemnych włosów wymknęły się spod czapki beanie lekko przekrzywionej w jedną stronę. Podał babci torebkę i z powrotem oparł się o maskę czarnego samochodu zakładając ręce na klatkę piersiową.
Buntownik, postawa zamknięta- pomyślałam, a kąciki moich ust uniosły się do góry, przypominając sobie wykłady nauczycielki z poprzedniej szkoły. Przystojny buntownik. Przerażająco przystojny. Jednak nie myślałam o nim w szerszych kategoriach. Ukazał mi się jako wyłącznie jako zdolny do pomocy mieszkaniec Atlanty.
-Dziękuję, młodzieńcze.- babcia skierowała się w jego stronę. Już miałyśmy go mijać, gdy staruszka zatrzymała się przed nim i szepnęła.- Czapka ci spada.
Mało nie wybuchnęłam śmiechem. Babcia Mary fashionistka XXI wieku! Nie śpieszyło mi się do wyjaśnianie jej powodu, z którego cały czas z moich ust wydobywał się cichy chichot.
Po 15 minut spaceru dotarłyśmy przed bramę do naszego nowego domu. Nie mogłam przestać się uśmiechać widząc budynek, w którym przyjdzie mi mieszkać. Był jak całkowicie bezpieczny port, z którego co rano miałam wypływać niezatapialnym statkiem i śmiało realizować swoje cele. Ale… Titanic też miał być niezatapialny.
Odrzuciłam całkowicie negatywne myśli, które powinnam zostawić w Nashville. Z uśmiechem przekroczyłam próg potykając się o wciąż niewypakowane kartony. Gdy weszłam do salonu z ulgą opadłam na wielką kanapę. Nagle jakaś postać niemal przebiegła przez cały salon udając się schodami na drugie piętro. Odchyliłam głowę na oparcie i zdążyłam jeszcze zobaczyć szczupłą sylwetkę mojej mamy, która jak zawsze się gdzieś spieszyła. Zdążyła już zyskać miano turysty w naszym domu. Dopiero co się przeprowadziliśmy, a ona już trzymając w rękach dwie walizki, szykowała się na lot do Nashville. Praca. To właśnie ona trzymała ją tam uziemioną. Prawdę mówiąc od początku wiedziałam, że przylatując tu z nami chciała znów odegrać sytuację, gdy szef niespodziewanie informuje ją, że musi być na miejscu. Typowe. Nie miałam jej jednak tego za złe. Kochałam ją i wiedziałam, że ona mnie też i robi wszystko, bym była szczęśliwa.
-Tato!- krzyczała moja matka- Alice.- Spóźnię się!- zawsze tak panikowała.
Z kuchni wyszedł dziadek obracając spokojnie w pomarszczonej dłoni plik kluczy. Rzucił mi wesołe „cześć” i chwycił za jedną z walizek czterdziestolatki.
-No chodź tu!- zawołała mnie do siebie i przytuliła tak bardzo jak mogła.- Dzwoń do mnie codziennie, bądź grzeczna i opiekuj się dziadkami.- ucałowała mnie w czoło.- Do zobaczenia.
-Pa, mamo.
Kobieta wyszła z druga walizką w ręce i trzasnęła drzwiami. Natychmiast obie z babcią rzuciłyśmy sobie znaczące spojrzenia. Cieszyłam się, że zostajemy we trójkę. Wiedziałam, że staruszkowie pomimo dość tradycyjnego podejścia do życia dadzą mi dużo swobody. Chciałam zostawać sama wieczorami w pokoju, który własnoręcznie zdążyłam już urządzić nie obawiając się, że ktoś wpadnie niszcząc całą moją strefę prywatności.
Gdy wrócił dziadek, wszyscy zjedliśmy kolację, żartując, że nawet potrawy tutaj smakują lepiej. Wiedziałam, że mówią to ze względu na mnie, bo im żyło się dość dobrze w Nashville. Przeprowadzili się tutaj jednak z własnej woli. Sami znaleźli dom i dogadali się z poprzednim właścicielem. Byłam im za to ogromnie wdzięczna. 
  Około 19 odeszłam od stołu. Jutro pierwszy dzień w nowej szkole. Znając te wszystkie historie z filmów, gdzie nowa uczennica od początku sama kładzie sobie kłody pod nogi, postanowiłam wszystko zaplanować. Po gorącym prysznicu, przygotowałam rzeczy na jutro i położyłam się w nowym, ciepłym łóżku. Po chwili usłyszałam ciche stukanie do drzwi.
-Wejdź babciu!
-Wbijam.- zza drzwi pojawiła się Mary i jak zwykle rozbawiła mnie swoim wyluzowanym podejściem.- Denerwujesz się przed jutrem?- oczywiście czytała ze mnie jak z obrazka. Pomimo, że cieszyłam się z nowego początku, to normalne, że odczuwałam ogromną tremę przed spotkaniem się z całkiem obcymi mi ludźmi.
-Yhym.- pokiwałam głową.- Jakieś złote rady?
-W sumie… Może czasy się zmieniły...- oj bardzo, babciu.- Ale pewne zasady dalej obowiązują, prawda? Spróbuj zapisać  kilka z nich i po prostu się ich trzymać.

Usłyszałam skrzypienie podłogi i dostrzegłam wychodzącą z pokoju staruszkę rzucającą mi ciepłe „dobranoc”. Tak, to musi być dobra noc. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz